Zorganizowana siostra

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 3/2021

publikacja 21.01.2021 00:00

Gdy miała cztery lata, obozowy kapo wyrzucił ją na beton, żeby tam umarła. Innym razem wartownik już mierzył do niej z karabinu. Siostra Henrietta, służebniczka z Panewnik, ma niesamowitą historię życia.

Zakonnica z Antonim, jednym ze swoich ulubionych świętych. Zakonnica z Antonim, jednym ze swoich ulubionych świętych.
Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Tę 81-latkę znają dobrze m.in. mieszkańcy Rybnika-Niedobczyc i Rydułtów, gdzie uczyła dzieci religii. Mało kto wie, jak przerażające rzeczy widziała we wczesnym dzieciństwie. Dziś s. Henrietta Pronobis mieszka w klasztorze w Katowicach-Panewnikach.

Na chrzcie dostała imię Wanda. Jej tata w 1939 roku trafił do niemieckiej niewoli. W gospodarstwie w Wąbrzeźnie na Pomorzu została więc tylko z mamą i starszą siostrą. W święto 15 sierpnia 1942 roku, gdy Wanda miała 3 lata, Niemcy o drugiej w nocy załomotali do ich drzwi.

– Mama później wspominała, że spałam w kołysce. Kiedy mnie obudziła, zapytałam: „Idziemy do lagru?” – mówi siostra Henrietta.

Jej siostra Adela miała już 9 lat. – Była pouczona, że jakby po nas przyszli, to od razu w żyto i do babci, na drugą stronę Wąbrzeźna... Ale Niemiec nie pozwolił Adeli wyjść − pod pozorem skorzystania z toalety − więc się nie udało – dodaje.

Mama związała prześcieradło, zarzuciła na plecy pierzynę, a Wandę wzięła na ręce. Adela szła obok. Trafiły do obozu przesiedleńczego w Potulicach blisko Bydgoszczy.

Ich wyrzucaniu z domu przyglądał się Niemiec z Besarabii (dziś to tereny Mołdawii i Ukrainy), przesiedlony na Pomorze. – Nas wywieźli, a ten Besarab został i oglądał, co mu zostało w spadku po nas… Ale niedługo się nacieszył, bo został wzięty do Wehrmachtu. Jego żona została sama na trzech gospodarstwach. Choć miała do pomocy polskiego niewolnika, zboże stało na polu do Bożego Narodzenia… Besaraby zresztą nie umiały gospodarzyć, w odróżnieniu od „zwykłych” Niemców – uważa siostra Henrietta.

Ukryte pieniądze

W pończoszkach Wandy przemyciły do obozu trochę marek. Cudem strażnicy nie odebrali ich na bramie w czasie rewizji. – Na szczęście tak się darłam, kiedy zaczęli mnie obdzierać z ubrania, że zrezygnowali – śmieje się siostra.

Pani Pronobis pracowała w Potulicach m.in. w ogrodzie warzywnym. Mała Wanda wypatrzyła ją tam i przeczołgała się pod obozowym ogrodzeniem, wołając: „Mama, daj mi pomidora!”. – Moja siostra zobaczyła, że wartownik już z wieży do mnie celował. Zawołała mnie, a ja na szczęście jej posłuchałam i wróciłam pod płotem do obozu. Gdyby nie to, wartownik by mnie jak ptaka ustrzelił. Co to dla nich strzelić do dzieciaka – mówi s. Henrietta.

W obozie ludzie słaniali się na nogach z głodu. – Rano dostawaliśmy tylko kawę, zrobioną z jakiegoś zielska. Na obiad była cienka zupa z kapusty – wspomina.

Babcia w czasie odwiedzin przemycała dla nich chleb. Mimo to Wanda marniała w oczach. Raz, bliska śmierci, nielegalnie została w ciągu dnia w baraku. Pilnujący porządku kapo, czyli niemiecki więzień kryminalny, znalazł ją i wyrzucił na beton na zewnątrz, żeby tam skonała.

Mama zaniosła jednak córkę do lekarza – przebywającego w obozie Polaka. Stwierdził awitaminozę.

Z pomocą przyszła wtedy ok. 10-letnia Adela. Przez podpatrywanie nauczyła się robić siatki, a potem uprosiła chłopaka, który wychodził z obozu do pracy w fabryce samolotów, żeby wykonał jej z aluminium specjalną igłę. Zrobiła nią esesmance siateczkę na włosy. – Esesmanka dała za to Adeli całą kostkę margaryny. Ale trzeba było jeszcze kartofle zorganizować. Babcia wypchała machorą, czyli liśćmi tabaki, całe rękawy swojego granatowego płaszcza. W czasie wizyty tak się zaczęły całować w bramie, że płaszcz z babci przeszedł na mamę – śmieje się s. Henrietta.

Koszulki dla innych

Machorę pani Pronobis wymieniała później na kartofle, przemycane do obozu przez mężczyzn, którzy wychodzili do pracy w polu. Gotowała je, włożone do kanki na mleko, w wielkim kotle do prania bielizny. Dzięki temu Wandzie wróciły siły.

Aby uwolnić się od głodu, Adela z koleżanką zgłosiły się do opieki nad dziećmi w niemieckim gospodarstwie. Trafiły do Niemki przesiedlonej z Besarabii, która, jak się okazało, miała tylko 14-letniego syna. Nie chodziło wcale o opiekę, lecz o ciężką harówkę na polu. Roztrząsały tam nawet gnój. Głód ich nie opuścił, bo Niemka wydzielała im jedzenie. – Nie miała nad tymi dziewczynkami żadnej litości – mówi siostra.

W Potulicach straciło życie aż 1300 dzieci. Wiele innych żyło tam bez rodziców. Tym, które wyrosły z ubranek, pani Pronobis szyła koszulki z własnych prześcieradeł, dostarczanych przez babcię. Niestety, pewnego dnia została wywieziona z obozu do pracy przy kopaniu okopów. Pięcioletnia już Wanda została całkiem sama. Wydaje się jej, że trwało to co najmniej pół roku. – Moja siostra mówi: „Musiałaś być bardzo zorganizowana, żeś przeżyła”. Nieraz przecież, jak dzieciak niósł zupę, to mu jakiś głodny chłop ją wyrwał i wypił – mówi.

W sierpniu 1944 roku Niemcy pozwolili babci zabrać wychudzoną Wandę z obozu. Powoli wróciła do zdrowia. Skończyła technikum budowlane. Miała chłopaka, ale na Jasnej Górze rozeznała, że Matka Boża chce ją mieć w zakonie. Wstąpiła do sióstr służebniczek. – 30 października będę miała już 60 lat w zgromadzeniu – mówi.

Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.