Godność i żur z jajkiem

Marta Sudnik-Paluch

|

Gość Katowicki 50/2020

publikacja 10.12.2020 00:00

Zupa jest tak gęsta, że potrzeba drugiej łyżki, żeby ją zgarniać z chochli. – Niech sobie pojedzą – mówi Ewelina Babczyńska.

▲	Pani Ewelina koordynuje gotowanie, a później wydaje posiłki potrzebującym. ▲ Pani Ewelina koordynuje gotowanie, a później wydaje posiłki potrzebującym.
Marta Sudnik-Paluch /Foto Gość

Ogonek oczekujących na ciepły posiłek na placu parafii Niepokalanego Poczęcia NMP w Katowicach ustawia się już o 10.00. Kilku opatulonych szczelnie mężczyzn i jedna kobieta zajmują strategiczne miejsce, mimo że drzwi otworzą się dopiero za jakieś 45 min. Ciepły posiłek, zwłaszcza zimą, jest na wagę złota. – Do zupy dostają kawałek chleba, czasem jeszcze dodatkowo zapakowany kawałek kiełbasy – wyjaśnia E. Babczyńska z zespołu charytatywnego parafii mariackiej. Wydawaniem posiłków zajmuje się już od dwudziestu lat.

Sobotni żur

Kuchnia pracuje swoim ustalonym rytmem: wieczorami panie obierają i kroją warzywa na kolejny dzień. Rano jest gotowana zupa. – Chodzi o to, żeby uniknąć problemów, gdyby któraś z nas zachorowała. Zupa musi być – zaznacza pani Ewelina. Posiłki wydawane są od poniedziałku do soboty. – W poniedziałek jest krupnik, we wtorek kapuśniak, w środę ogórkowa, w czwartek grochówka, w piątek różnie: pomidorowa, szpinakowa lub jarzynowa, no i żur w sobotę – wymienia jednym tchem szefowa zespołu. – Każdą zupę gotujemy na mięsie. Nawet na piątek mamy pozwolenie. Wtedy staramy się jednak robić takie bardziej postne zupy. Czasem szpinakową, żeby jajko dodać, ale wie pani, większość to mężczyźni i oni ją nie bardzo lubią – mówi. Do zup dodawane są mięso i kiełbasa. – Obsmażamy ją z cebulką. Albo jajko gotowane dorzucamy, żeby było treściwie. Nasze zupy są gęste, tak bardzo, że nie da się ich prosto nalać. Muszę sobie drugą łyżką pomagać. Sądzę, że to dlatego często słyszymy, że nasze zupy są najlepsze w mieście – uśmiecha się pani Ewelina. – Nie sztuka na gwoździu ugotować, te osoby też mają swoją godność – wtrąca jedna z pań znad deski do krojenia.

Brakuje modlitwy

Zwykle biedni i bezdomni, którzy zgłaszali się po ciepły posiłek, mogli go zjeść w jadalni. Teraz z powodu pandemii dostają go na wynos. – Wtedy zawsze zaczynaliśmy modlitwą. Kiedy ktoś umarł, zawsze pamiętałam, żeby go wspomnieć w prośbach. A teraz nawet nie wiem, co się stało z niektórymi stałymi bywalcami – wzdycha.

Oprócz ciepłej zupy wszyscy chętni otrzymują dodatkowe posiłki na później. – Bywa, że dostajemy w darze ubrania, wtedy od razu przekazujemy je dalej. Staramy się pomagać, jak umiemy – mówi E. Babczyńska.

Pani Ewelina do PZC trafiła ponad dwie dekady temu. – Tę działalność w parafii rozpoczynała pani Teresa Koch, mama ks. Andrzeja Kocha. Ona mnie bardzo długo zachęcała, żebym przyszła pomóc. Zwlekałam, czekając, aż będę na emeryturze. To zbiegło się z tym, że pani Teresa szła do szpitala i poprosiła mnie o zastępstwo. Przyszłam na chwilę i zostałam do teraz – uśmiecha się. Teraz w działanie zespołu angażuje się nie tylko ona, ale i jej najbliżsi. Mąż i córki towarzyszą jej przede wszystkim w zakupach. Potrzeby są ogromne: miesięcznie na zupy potrzeba dwóch, trzech 10-kilogramowych worków cebuli oraz co najmniej czterech worków marchewki.

Na wynos

Przez ten czas zdążyła poznać niektórych korzystających z pomocy. Widzi również zmiany, jakie zachodzą w tym gronie. – Oni nie za bardzo chcą się dzielić swoimi historiami. My też nie dopytujemy. Przede wszystkim zauważyłam, że coraz więcej jest ludzi młodych. To smutna i według mnie niepokojąca tendencja. Jak zaczynałam, przede wszystkim byli ludzie starsi, którzy stracili pracę albo musieli przejść na emerytury pomostowe. Musieli mieć decyzję z MOPS-u. W trakcie pandemii przyjmujemy wszystkich. Każdy, kto potrzebuje, może na nas liczyć. Zupę rozlewamy na wynos, do słoików lub plastikowych pojemników – tłumaczy E. Babczyńska.

Mimo złotego serca pani Ewelina nie przyjmuje potrzebujących bezkrytycznie. – Pomagamy im, ale też musimy wymagać. Nie pozwalam na dokładki, póki każdy z kolejki nie dostanie swojej porcji. Proszę, żeby słoiki na zupę były czyste, a kiedy spotykaliśmy się w jadalni, dbałam o modlitwę – mówi i widać, że nie ma z nią żartów. – Czasem się na nich zżymam, że nie interesują się losem innych stałych odwiedzających. Dopytuję, gdzie jest ten pan czy pani, co zawsze tu siedzieli. Z reguły trudno o informację, a pandemia to jeszcze bardziej skomplikowała.

Obecnie w zespole przygotowującym zupę jest 8 osób, pracują na zmianę. Niestety średnia wieku pomagających jest coraz wyższa. – Jesteśmy wolontariuszkami i może to odstrasza nowych chętnych? – zastanawia się pani Ewelina. – Ale przecież jakby przyszli, toby zobaczyli, że śniadanie, kawę, a nawet i zupę dostaną. To dobre zajęcie, można pomóc innym, oderwać się od siedzenia w domu – przekonuje. I żałuje, że z powodu pandemii nie udało się zorganizować w tym roku Emiliady czy festynu ekumenicznego – stałych wydarzeń, w które angażował się zespół.

Za swoją działalność Ewelina Babczyńska wraz z zespołem charytatywnym została uhonorowana w tym roku Nagrodą im. bł. ks. Emila Szramka. Druga nagroda w tym roku trafiła do Bożeny Polak wraz z Zespołem Wolontariuszy przy parafii Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Katowicach. Kapituła wyróżniła te osoby za „wieloletnią działalność charytatywną, szlachetność i chrześcijańską pokorę i miłosierdzie, heroizm dnia codziennego i nieustającą troskę o godność ludzkiego trwania”. – Niech pani napisze, że to nie jest tylko dla mnie nagroda, ale dla wszystkich, którzy tworzą zespół – zaznacza pani Ewelina. A później rusza, by obdzielić zupą stojących w kolejce. Dziś ogórkowa.

Dostępne jest 33% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.