Pizza na matmie

Przemysław Kucharczak

publikacja 12.11.2020 00:00

Nie umieli znaleźć dla Gosi szkoły, z której byliby zadowoleni, więc… sami ją założyli. Teraz zadowoleni są nie tylko oni, ale też rodzice 27 innych dzieci z trisomią 21.

▲	Magdalena i Tymoteusz Grajnerowie z córką Małgosią, chodzącą do „Arki Noego”. ▲ Magdalena i Tymoteusz Grajnerowie z córką Małgosią, chodzącą do „Arki Noego”.
Barbara Grajner

Niezwykła niepubliczna szkoła podstawowa „Arka Noego” stoi na skraju lasu w Katowicach-Panewnikach. W małych klasach, liczących od dwóch do sześciu osób, uczą się dzieci dotknięte trisomią 21, czyli zespołem Downa.

Za oknem dzieci nieraz widzą wychodzące z lasu sarny i zające; wraz z klasą często wchodzą w ten las na lekcjach biologii. Zbierają liście, które później w szkole badają pod mikroskopem.

Z kolei na matematyce zdarza im się upiec pizzę. Jaki to ma sens? Otóż dzieci najpierw dostają pieniądze i maszerują z nauczycielką do sklepu. Same kupują produkty, później je ważą, a na koniec dzielą pizzę na równe kawałki, żeby dla wszystkich w klasie wystarczyło. Dzieci z zespołem Downa na całe życie zapamiętują, czym są ułamki. – Do dzisiaj moja Gosia wie, ile to jest połowa, a ile jedna czwarta. I choć trudniejsze rzeczy w matematyce sprawiają jej trudność, wystarczy, że wie, ile to jest ćwierć – mówi Magdalena Skorupa-Grajner, wicedyrektor szkoły i prezes Fundacji Arki Noego.

Znam Romulusa

Kiedyś, w czasie podróży do Rzymu, Gosia zaskoczyła rodziców i swoje cztery siostry wiedzą na temat historii starożytnej. Mówiła o Romulusie i Remusie. – Byliśmy z otwartymi ustami wpatrzeni w nasze dziecko, które zdziwione opowiadało, że przecież o tym wszystkim mówiła pani Ela na lekcji… Zapamiętała, bo metody przekazania tej wiedzy były niezwykle trafione. Jaka to ogromna radość i duma dla rodziców! Ktoś zapyta: po co niepełnosprawnym nauka historii? Wystarczy, że po to, by ćwiczyć pamięć, wyobraźnię, i skojarzenia; waźna jest satysfakcja, że wiem! – mówi prezes Magdalena Grajner.

To ona wraz z mężem Tymoteuszem założyła tę szkołę. Jest nauczycielką, a jej mąż prawnikiem. Ich druga córka ma trisomię 21. – Kiedy się urodziła, czuliśmy ogromną, przeogromną bezradność. Z maleńką Małgosią pojechaliśmy na Jasną Górę i tam zawierzyliśmy ją Matce Bożej. Powiedzieliśmy: „Panie Boże, jak nam ją dałeś taką, to teraz nam pokaż, co mamy robić i jak sobie z tym radzić” – wspomina M. Grajner.

Znaleźli się terapeuci, którzy rehabilitowali Małgosię, a dziewczynka dobrze się rozwijała. Przyszedł jednak czas wysłania jej do szkoły. Rodzice czuli, że żadna z placówek nie jest właściwą opcją dla ich córki. – Pani logopeda powiedziała nam, że zna osobę, która nie chciała posłać do publicznej szkoły całkiem zdrowego dziecka, więc we własnym domu założyła szkołę dla córki i kilku znajomych. Mówiła, że to jest do przejścia – wspomina. – Mam fantastycznego męża, który potrafi szybko działać. Znalazła się też osoba, która zdecydowała się założyć z nami Fundację Arka Noego i wesprzeć ją finansowo. Szkoła powstała. Myślę, że to był pomysł Pana Boga – mówi.

Wnoszą radość

Fundacja wyremontowała budynek po hurtowni farmaceutycznej. W szkole uczy się dzisiaj 28 dzieci z trisomią 21, ze średnim oraz lekkim upośledzeniem. Czasem Msze Święte przychodzą tutaj odprawić ojcowie franciszkanie. Ojciec Alan Rusek, proboszcz z bazyliki w Panewnikach, jest uczniami zachwycony. – Te dzieci wnoszą w świat mnóstwo radości, spontaniczności i ciepła. Dwaj uczniowie, Franek i Józef, zawsze służą do Mszy jako ministranci – mówi.

W osobnych klasach uczą się dzieci z lekkim upośledzeniem, osobno ze średnim. Dzięki temu wszystkie mogą się szybciej rozwijać.

Rodzice dzieci niepełnosprawnych sporo czasu i sił poświęcają na zawożenie córki czy syna na rehabilitację. W tej szkole jednak rehabilitacja odbywa się na miejscu, a rodzina może poświęcić popołudnie na wycieczkę rowerową, wyjście do kina czy zwyczajne bycie ze sobą. Rehabilitanci sami przyjeżdżają do placówki; co piątek pojawia się też pan Michał z trzema końmi i przeprowadza hipoterapię.

Mimo to rodzice nie płacą czesnego. Jak więc udaje się utrzymać szkołę? Pierwszym źródłem jest subwencja oświatowa na każde dziecko, drugim darowizny, kolejnym pomoc sponsorów. Wszystko jakoś się spina, wciąż na styk, ale udaje się to już siódmy rok. – Bywa, że nagle wpływa darowizna dokładnie w takiej kwocie, jaka jest potrzebna do zapłacenia za gaz. Ojciec Alan mówił, że jak udaje nam się przetrwać tak długo, to chyba Pan Bóg temu dziełu błogosławi – mówi pani prezes.

Teraz twórcy szkoły mają kolejną ideę: założenie szkoły ponadpodstawowej, przystosowującej niepełnosprawną młodzież do pracy. Fundacja zabiega, żeby miasto sprzedało jej lub wydzierżawiło kawałek ziemi. Wtedy można będzie rozbudować placówkę o nowe skrzydło. Niestety, miasto na razie decyzji w tej sprawie nie podjęło, a czas ucieka; niedługo podstawówkę skończą pierwsi absolwenci. – Potrzeba utworzenia takiej szkoły jest ogromna, ludzie wciąż o nią dopytują – mówi Magdalena Grajner.

Dostępne jest 21% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.