Zupa grzeje duszę

Przemysław Kucharczak

publikacja 12.11.2020 00:00

Jak w pandemii wyciągać ręce do ubogich? Gdy wiosną uderzył koronawirus, ludzie, którzy niosą im pomoc w Katowicach, mieli dylemat.

▲	Czwartek 5 listopada 2020 r., katowicka ekipa wolontariuszy częstuje potrzebujących. ▲ Czwartek 5 listopada 2020 r., katowicka ekipa wolontariuszy częstuje potrzebujących.
Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Pierwsza fala pandemii sporo nauczyła tych, którzy pomagają ubogim i bezdomnym na ulicach Katowic. Gdy rząd ogłosił pierwszą narodową kwarantannę i kraj się zatrzymał, w całej Polsce także wiele organizacji charytatywnych czasowo wstrzymało działalność.

Ekipa Zupy w Kato, która co czwartek rozdaje ciepły posiłek ubogim na katowickim Placu Przyjaciół z Miszkolca, w pierwszym tygodniu tamtej kwarantanny też miała dylemat. – Czy można narażać wolontariuszy na zakażenie? – zastanawiali się koordynatorzy z katowickiej Wspólnoty Dobrego Pasterza. Wiadomo było, że bezdomni nie zostaną bez jedzenia, bo o to dba miasto. Zapadła decyzja, żeby wstrzymać działalność.

– Jedna „zupa” się nie odbyła. W czwartek wieczorem do ubogich poszła tylko jedna nasza wolontariuszka, bez zupy. Przepraszała ich, że nas nie ma. Oni wtedy zareagowali w taki sposób, w jaki reagujesz, kiedy cię opuści ktoś bardzo bliski – wspomina Wioletta Richter ze Wspólnoty Dobrego Pasterza.

Spotkanie wstrząsnęło wolontariuszką, Michaliną. Zwołała ekipę i powiedziała, że tak nie może być. – Stwierdziła, że musimy tam chodzić. Sprawiła, że wszyscy się do tego przekonali – mówi W. Richter.

Oburzeni pomaganiem

Był jednak inny problem. Jedna ze śląskich gazet zaczęła alarmować, że ubodzy nie przestrzegają dystansu społecznego, stojąc w kolejce po jedzenie przed domem sióstr Misjonarek Miłości. Oburzenie wyrażali niektórzy sąsiedzi oraz kobieta, która akurat przejeżdżała ulicą Krasińskiego i zrobiła zdjęcie. Interweniowała tam policja.

Wśród pomagających gruchnęła wieść, że siostry dostały mandat. – Z tego powodu na początku baliśmy się pomagać. Szliśmy z poczuciem, że nie wiadomo jakie będą nas czekały konsekwencje. Szybko się z tego wyleczyliśmy, bo pomyśleliśmy, że w imię takiej idei to nawet warto być ukaranym – wspomina W. Richter.

Zastrzega, że obawy okazały się na wyrost, bo żadne służby nie przeszkadzały im w niesieniu pomocy. Sądzi, że ludzie, którym przeszkadzali ubodzy u „kalkutek”, na samym początku wiosennej kwarantanny byli w panice, bo mierzyli się z nieznaną sytuacją. – Nie wiedzieli, jak się zachować. Panika nigdy nie jest dobra. Dzisiaj wiemy, że można przecież kontaktować się z drugim człowiekiem, jeśli pamięta się o zasadach ostrożności – mówi.

Tomek wstaje z nałogu

Wśród niosących pomoc ubogim w Katowicach są siostry elżbietanki, które częstują ich śniadaniami, oraz siostry Misjonarki Miłości, które karmią ich w południe. W pomoc włącza się Zakon Maltański. Są też studenci z katowickich duszpasterstw akademickich, którzy raz na tydzień przynoszą kanapki i herbatę. Celem tych spotkań jest nie tylko nakarmienie ubogich, ale przede wszystkim spotkanie się z nimi i okazanie miłości.

Przyglądaliśmy się akcji Zupy w Kato 5 listopada na katowickim Placu Przyjaciół z Miszkolca. Ubodzy jedli, a wielu z nich rozmawiało przy tym z wolontariuszami. Mężczyzna o ochrypłym z przepicia głosie tłumaczył im, że nie będzie próbował wyjść z nałogu, bo to i tak się nie uda. – Jak moja córka mówi, że na pewno dostanie w szkole jedynkę, to jej odpowiadam: „Jak będziesz tak mówić, to wtedy rzeczywiście ją dostaniesz” – zaripostowała wolontariuszka. Mężczyzna długo rozmawiał z dwojgiem wolontariuszy, mimo że czekający na niego kolega chciał już iść. Takie rozmowy wielu bezdomnych wyciągnęły na prostą.

W czasie pandemii trudniej dostać się do ośrodka, który pomaga wyjść z uzależnienia, bo zwykle trzeba pokazać negatywny wynik testu na COVID-19. Ubogich na to nie stać. Mimo to czasem udaje się kogoś umieścić w takim ośrodku.

Jednym z takich ludzi jest Tomek. Kiedyś był w mafii, ale w więzieniu wrócił do Pana Boga. Niestety, po wyjściu na wolność wpadł w stare koleiny i zaczął brać narkotyki. – Jednak nawet kiedy ćpał, ciągle wołał do Pana Boga, żałował, wstawał. Jego drugie podejście do podniesienia się z nałogu zapoczątkowała właśnie Zupa w Kato, na którą przychodził jako bezdomny. Od miesiąca Tomek jest w ośrodku. Jest człowiekiem odpowiedzialnym, więc go tam angażują do różnych prac, a on jest szczęśliwy, bo już czuje się potrzebny – relacjonuje Ewa, wolontariuszka Zupy w Kato, na co dzień pracowniczka hurtowni farmaceutycznej.

Ubodzy często mogliby zdobyć jedzenie w inny sposób. Wracają jednak do sióstr elżbietanek i „kalkutek”, na kanapki do studentów albo na Zupę w Kato, żeby spotkać się z tymi, którzy ich częstują. – To są miejsca, gdzie mogą się dowiedzieć o terapii, gdzie znajdą uśmiech i jakąś radę – mówi Ewa. I dodaje: – Ostatnio jeden chłopak stwierdził, że on nie przychodzi dla zupy. Ze łzami powiedział, że przychodzi, żeby nie czuć się samotnym.

Dostępne jest 25% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.