Z domu do domu

ks. Tomasz Wojtal

|

Gość Katowicki 33/2020

publikacja 13.08.2020 00:00

Z perspektywy czasu widać, że wszystko układa się w całość. Ona sama jest przekonana, że Chrystus powołał ją do służby Kościołowi w Rosji.

▲	Siostra Nina od 30 lat posługuje na Wschodzie. ▲ Siostra Nina od 30 lat posługuje na Wschodzie.
ks. Tomasz Wojtal /Foto Gość

Siostra Nina Cholecka MSF pochodzi z Katowic, chociaż na świat przyszła w dalekiej Moskwie. Kiedy miała zaledwie kilka miesięcy, ojciec Polak i matka Tatarka z radzieckim paszportem przeprowadzili się na Śląsk. Wychowana w dwujęzycznej rodzinie, doskonale pamięta wyjazdy i wakacje u babci w Moskwie.

Boży plan

Przyznaje, że rodzina nie należała do szczególnie religijnych. – Dzięki interwencji polskiej babci zostałam ochrzczona jako dwulatka w kościele Świętych Piotra i Pawła. Tam też przystąpiłam do I Komunii Świętej – wspomina. Potem, jak przyznaje, „z życiem religijnym bywało różnie”. Do Kościoła i na religię wróciła w ósmej klasie podstawówki. Wtedy też rozpoczęła się jej przygoda z Ruchem Światło−Życie. Dzisiaj wie, że to właśnie w oazie odkrywała przygotowany dla siebie Boży plan.

− Dzięki formacji oazowej, rekolekcjom i pielgrzymkom moje życie duchowe stawało się coraz głębsze i bardziej świadome – przyznaje. Sama myśl o konsekracji pojawiła się nagle. – Myłam naczynia po śniadaniu – mówi z uśmiechem. Było to któregoś dnia tuż przed wyjściem rano do liceum. – Trudno to opisać, ale dla mnie to było jednoznaczne. Pragnienie życia zakonnego stało się bardzo konkretne, chociaż nie ukrywam, że pojawił się także strach przed reakcją rodziców – dodaje s. Nina.

Potem jednak wszystko potoczyło się z górki i według Bożego planu. Na początku klasy maturalnej pojechała do Częstochowy, aby swoją przyszłość powierzyć Matce Bożej i prosić o pomoc. Zarzekała się, że nie odwiedzi ośrodka powołań, ale, jak to zazwyczaj bywa przy rozeznawaniu powołania, ostatecznie większość czasu spędziła właśnie tam.

Na Jasnej Górze spotkała siostrę zakonną należącą do jej przyszłej wspólnoty zakonnej. – Dowiedziałam się, że Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny, założone na początku XX wieku przez bł. Bolesławę Lament, zostało powołane do pracy za naszą wschodnią granicą. To nie mógł być przypadek – przyznaje.

Siostra Nina już wcześniej myślała o misjach, a wówczas wszystko okazało się jasne. W ten sposób odkryła Boży pomysł na swoje życie.

Kierunek: wschód

Do zakonu wstąpiła od razu po maturze w 1984 r. Po zakończonej formacji w 1990 r. wyjechała na Wschód. Przez rok pracowała na Białorusi, a następnie na zaproszenie abp. Tadeusza Kondrusiewicza przeniosła się do Rosji, gdzie wciąż posługuje w kościele św. Ludwika w Moskwie na Łubiance. – To jeden z dwóch kościołów, który pozostał otwarty w Związku Radzieckim – informuje.

Zapytana o to, co było najtrudniejsze na początku posługi, przyznaje, że trudno jest jej odpowiedzieć na to pytanie, bo dla niej wszystko było zwyczajne. – Ja nie musiałam się przyzwyczajać do czegoś zupełnie nowego. Rosja, dzięki moim korzeniom, była mi przecież znana – dodaje.

Parafialne wyzwania

Wraz z dwoma innymi siostrami z Rosji s. Nina pomaga w pracy duszpasterskiej w parafii. – Przygotowujemy chętnych do przyjęcia wiary katolickiej. Początkowo mieliśmy bardzo wiele chrztów osób dorosłych. Obecnie coraz więcej ludzi ochrzczonych potrzebuje formacji w celu świadomego bycia częścią Kościoła. Oprócz dzieci katechizujemy wielu dorosłych – podkreśla.

Kościół katolicki w Rosji jest w mniejszości. Wspólnoty parafialne utrzymują się z ofiarności wiernych. Siostra Nina jest wdzięczna biskupom i księżom z Polski, którzy wspierają jej posługę.

Pozostała w kontakcie z Polską, swoją rodzimą archidiecezją i jej pasterzem, któremu za każdym razem przywozi specjalną rosyjską mirrę, używaną podczas Mszy pontyfikalnych w katedrze. – Na Śląsku mam najbliższą rodzinę. Zawsze chętnie tu przyjeżdżam. Pobyt na wakacjach i kontakt z Kościołem w Polsce jest dla mnie umocnieniem i takim podładowaniem akumulatorów – wyznaje.

O powrocie do Polski nie myśli. – W Katowicach jest mój rodzinny dom, tutaj jest moja ojczyzna, ale tam, w Rosji, także czuję się jak w domu. Nie mam poczucia wyalienowania czy życia na emigracji – przyznaje. Nie czuje się „zbawicielką” Rosji, ale ma poczucie, że wciąż jest tam potrzebna. Zapytana o plany na przyszłość, s. Nina prosi o modlitwę, aby nigdy nie zabrakło jej wytrwałości i pierwotnego zapału. Chce dalej służyć tam, gdzie została posłana. Życie konsekrowane i misja w Rosji to dla niej błogosławieństwo. – Nie czuję, abym coś straciła, a wręcz przeciwnie. Nieustannie jestem ubogacana wiarą ludzi, których spotykam. A jeżeli chodzi o plany na najbliższą przyszłość, to chciałabym spokojnie przejechać granicę, bo z tym może być różnie, szczególnie teraz w czasie pandemii – dodaje. Przed siostrą Niną ponad 1600 km powrotnej drogi do domu i nowe wyzwania w historii jej szczególnego powołania.

Dostępne jest 5% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.