Emerytura po ukraińsku

ks. Tomasz Wojtal

|

Gość Katowicki 29/2020

publikacja 16.07.2020 00:00

– Nawet na proroka mniejszego się nie nadaję – mówi ks. infułat Józef Pawliczek, kiedyś kanclerz w Katowicach, a od 10 lat wikariusz generalny archidiecezji lwowskiej.

Pochodzi z Moszczenicy. Przez lata związany był z katowicką kurią. Pochodzi z Moszczenicy. Przez lata związany był z katowicką kurią.
ks. Tomasz Wojtal /Foto Gość

Ani mi się nie śniło, ani na myśl nie przyszło, że na starość zamieszkam na Ukrainie – opowiada. Przed wyjazdem do Lwowa u naszych wschodnich sąsiadów był tylko raz, na pielgrzymce, i to zaledwie kilka miesięcy przed pamiętnym telefonem od abp. Zimonia. – Tamten wyjazd to też nie była moja inicjatywa. Potrzebowali przewodnika duchowego, więc się zgodziłem. Wtedy wydawało mi się, że to zupełnie inny świat. Kiedy wróciliśmy do Polski, pomyślałem, że moja noga znów szybko na Ukrainie nie postanie – przyznaje z uśmiechem. Było to w sierpniu 2009 r. i – jak się okazało – jego ciche plany szybko się zmieniły. W styczniu 2010 r. zamieszkał tam na stałe.

Boży plan

– Ja się do tego wyjazdu nie przyczyniłem. Ja się tylko zgodziłem – zaznacza ks. Pawliczek. W katowickiej kurii pracował przez 32 lata. Na emeryturę przeszedł we wrześniu 2007 roku. Propozycja wyjazdu zastała go na probostwie w Stanowicach, gdzie po zakończeniu pracy kurialisty pomagał duszpastersko przy budującym się kościele.

– To właśnie tam odebrałem telefon i usłyszałem głos abp. Damiana: „Byłbyś potrzebny we Lwowie. Pojedziesz?”. Abp Mieczysław Mokrzycki poszukiwał kompetentnej osoby do organizacji pracy kurii we Lwowie. Komu jak komu, ale kanclerzowi Pawliczkowi kompetencji i doświadczenia nie można było odmówić. Jak się szybko okazało, chęci do pomocy też nie. Podjęcie decyzji trwało jakieś 20 minut. Przyznaje, że początkowo obleciał go strach, ale propozycję dwóch arcybiskupów odczytał jako Boży znak. Jadąc na Ukrainę, myślał, że będzie doglądającym pracy moderatorem tamtejszej kurii. Metropolita lwowski mianował go wikariuszem generalnym, czyli swoją prawą ręką. W praktyce oznacza to, że posiada takie same kompetencje jak biskup diecezjalny z wyłączeniem kilku spraw, zastrzeżonych przez prawo kanoniczne wyłącznie dla biskupa.

– Dopiero gdy przyjechałem na miejsce, dowiedziałem się, co się święci – podkreśla. Przez pierwsze trzy lata mieszkał pod Lwowem w seminarium duchownym w Brzuchowicach. Do pracy pocztkowo dojeżdżał autobusem. Obecnie mieszka w kurii, wcześniej w bloku mieszkalnym. – To była taka większa kawalerka. Co ciekawe, w tej samej klatce na trzecim i czwartym piętrze swój klasztor mają także dominikanie – dodaje ks. infułat.

Inna skala

Ksiądz Józef przyznaje, że pewne pojęcia musiał sobie przeskalować. Lwowska rzeczywistość przynajmniej liczbowo odbiega od tej katowickiej. Zdecydowanie inne są odległości. – Tam do 100 km mówimy, że jest blisko – żartuje. Do najdalszego zakątka diecezji jest prawie 400 km. To tylko trochę bliżej niż z Lwowa do Katowic. Większość parafii to bardzo małe grupy wiernych. – Parafia, która liczy 200 osób, jest zaliczana do jednej ze średnich – dodaje. Większość kapłanów ma pod sobą kilka wspólnot parafialnych.

– Jeden z proboszczów, który troszczy się o cztery kościoły filialne, co niedzielę przejeżdża ok. 140 km. – Teraz to i tak jest luksus, bo drogi są w lepszym stanie, a wcześniej bywało, że i 300 km trzeba było przejechać, żeby dotrzeć do wiernych z niedzielną posługą – wspomina. W diecezji jest prawie 200 księży. Parafie przeważnie są jednoosobowe. Raz w miesiącu kapłani spotykają się na wspólnym dniu skupienia. Generalnie wszyscy znają język polski, także dzięki studiom w seminarium. Ksiądz Józef rozumie ukraiński. Przyznaje, że gorzej jest z mówieniem, także dlatego, że na co dzień posługuje się językiem ojczystym. W kurii ze współpracownikami rozmawia po polsku. Z odprawianiem Mszy św. po ukraińsku nie ma jednak problemu. – Język ukraiński jest bliźniaczy z językiem polskim. Mylić mogą alfabet i melodyjność, które przybliżają go do rosyjskiego – dodaje. W metropolii lwowskiej pracuje sześciu księży z Katowic. Zdaniem ks. Pawliczka duszpasterze z Polski są szanowani, wykonują dobrą pracę. To konkretna pomoc dla Kościoła na Ukrainie. Sytuacja materialna duchowieństwa nie jest najłatwiejsza i dlatego każda pomoc się na pewno przyda.

– Myślę, że warto zapraszać księży pracujących na Ukrainie z rekolekcjami, kazaniami, misjami. W ten sposób możemy ich wesprzeć, ale i oni mogą „ubogacić” wspólnoty parafialne swoim świadectwem – zachęca. Dekada minęła. Ksiądz Pawliczek przyznaje, że coraz częściej myśli o powrocie. Nie dlatego, że jest mu tam źle, ale po prostu sił zaczyna brakować. – Osłabła we mnie pobożność, bo... mam kłopot z klękaniem – żartuje. Absolutnie nie żałuje podjętej decyzji. – Te ostatnie dziesięć lat zaliczyłbym do piękniejszych okresów w moim kapłaństwie – podkreśla szczęśliwy ksiądz „emeryt” – bo na prawdziwą emeryturę przyjdzie jeszcze czas.

Dostępne jest 15% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.