2 godziny i 3 sakramenty

Marta Sudnik-Paluch

|

Gość Katowicki 25/2020

publikacja 18.06.2020 06:53

Brali ślub w praktycznie pustym kościele. Pan młody musiał się tłumaczyć, że nie modlił się o to.

Młodzi małżonkowie i ich goście – Aldona i Mateusz byli wzruszeni dowodami wsparcia, jakie otrzymali. Młodzi małżonkowie i ich goście – Aldona i Mateusz byli wzruszeni dowodami wsparcia, jakie otrzymali.
Archiwum prywatne

Poznali się dzięki wspólnej znajomej. – Ja z tego spotkania Mateusza nie pamiętam – śmieje się Aldona Socha. Byli w większej grupie, ale to właśnie ona zrobiła na Mateuszu ogromne wrażenie. Skontaktował się z nią jakiś czas później, a pretekstem był jej wyjazd do Hiszpanii. Zaczęli się spotykać. Później okazało się, że choć różnią się diametralnie, to łączy ich Bóg… i jedzenie.

– Mateusz chciał mieć food truck, którym podróżowałby po świecie i sprzedawał z niego jedzenie. Ja marzyłam o kawiarni – zdradza Aldona. I tak powstało „Niebo w mieście”, oddalone o kilkadziesiąt kroków od sanktuarium Matki Bożej Uśmiechniętej w Pszowie. – Pan Bóg nad nami czuwał i miejsce samo nas znalazło. Chociaż wszyscy nam mówili, że nie ma co otwierać tu kawiarni, bo miasto wymiera, wyprowadzają się stąd ludzie – wspomina Aldona. – Postanowiliśmy spróbować. W tym czasie przeczytaliśmy wywiad z pewnym małżeństwem, które także otworzyło wspólny biznes przed ślubem. Powiedzieli sobie, że to będzie test: jak przez rok dadzą radę z dokumentami firmowymi i organizacją pracy, to znak, że można brać się za poważniejsze rzeczy – jak małżeństwo – śmieje się Mateusz Socha.

Czekolada i droga krzyżowa

Mieli już swoje „Niebo” – połączenie kawiarni i księgarni z wartościowymi tytułami, więc przyszedł czas na oświadczyny. – Nie podobał mi się nigdy ten schemat oświadczyn, że musi być kolacja w restauracji. Wiedziałem, że będę chciał sprawić, że będzie się to łączyło z jakimś ważnym duchowym przeżyciem – wspomina Mateusz. – Wcześniej zapowiedział mi też, że nie dostanę pierścionka (miał być tylko zegarek), chociaż ostatecznie i on znalazł się na moim palcu – dodaje Aldona. Żeby się oświadczyć, Mateusz zapisał siebie i Aldonę na... Ekstremalną Drogę Krzyżową. – Stwierdziłem, że w ten sposób zawsze będziemy mogli powiedzieć, że najgorsze już za nami – uzasadnia wybór. Celem były Piekary Śląskie, jednak parze nie udało się dokończyć trasy. Dojechali na Mszę św. dla uczestników, oboje ledwo przytomni ze zmęczenia. – Ty byłaś tak śpiąca, że bałem się, że zaśniesz, idąc do Komunii – śmieje się Mateusz. – To prawda, ale zapamiętałam, że cały czas się niespokojnie kręciłeś – mówi Aldona. – Widziałam, że coś się dzieje. I w chwili, kiedy Mateusz zebrał się na odwagę, zaczął mówić, dosiadły się do nas koleżanki, które nie mogły uwierzyć, że jednak jesteśmy. Poszły. Mateusz chciał spróbować znowu. W tym momencie podszedł kierownik grupy, żeby powiedzieć, jak cieszy się, że jesteśmy. Kolejna próba poszła na marne. Za trzecim razem, kiedy zaczął mówić, panie w kościele rozpoczęły Różaniec. Było bardzo głośno. To nie były proste oświadczyny – śmieją się oboje. Wyszli z kościoła na spacer po kalwarii. Tam Mateusz zapytał Aldonę, czy zostanie jego żoną, i zamiast pierścionka podarował jej dwie czekolady: białą i różową. Symbolizowały promienie z serca Jezusa Miłosiernego. – Pamiętam, że podzieliliśmy się nimi i zaczęliśmy je jeść. W tym momencie na kalwarię wszedł ksiądz z grupką dzieci i powiedział do mikrofonu: „Pamiętajcie, tu jest kalwaria, miejsce święte. Tutaj się nie je”. Musieliśmy je schować – mówi rozbawiona Aldona.

Wymarzona sala

Przygotowania do wyjątkowego dnia ślubu zaczęły się powoli rozkręcać. Marzeniem była uroczystość, w której najważniejszy jest sakrament, a dopiero potem spotkanie i zabawa. Żadnych współczesnych udziwnień, gołąbków, motyli czy fajerwerków. – Od początku moje stanowisko było jasne: tylko ślub, bez wesela. Nie chcieliśmy długo czekać na tę chwilę, stresować się całą organizacją, wciągnąć się w tę bieganinę, która przesłania najważniejsze: że przed Bogiem stajemy się mężem i żoną – tłumaczy Mateusz. –  Moje nastawienie nie było tajemnicą i kiedy zaczął się czas izolacji, musiałem się tłumaczyć. Serio, parę osób myślało, że to odpowiedź na moje modlitwy o wymarzony ślub – śmieje się. Najpierw planowali pobrać się w grudniu. Jednak plany pokrzyżowały problemy zdrowotne najpierw Aldony, a później jej rodziców. Potem zaczęli się odzywać krewni z zagranicy, którzy chcieli również uczestniczyć w uroczystości. – To spowodowało, że zdecydowaliśmy się na kwiecień – mówi Aldona.

– Wybraliśmy czas oktawy wielkanocnej, ponieważ zwykle kościoły wtedy są pięknie udekorowane. Nie z powodu nowożeńców, ale z powodu Pana Jezusa i Jego zmartwychwstania. Strojenie kościoła z innego powodu, w moim prywatnym odczuciu, jest nie na miejscu. Ale to moja opinia – uzupełnia Mateusz. Kwietniowy termin zbliżał się, przygotowania szły gładko. – W ostatniej chwili zmieniliśmy salę. To był wtedy dla nas taki znak, bo okazało się, że możemy się przenieść z weselem do domu ojców oblatów w Kokotku. Tam jest kościół i miejsca noclegowe, więc wymarzone dla nas warunki. A poza tym pieniądze, które wydalibyśmy na wesele, zostałyby później przeznaczone na dobry cel – wspomina Mateusz.

Garnitur 

Jednak postępująca pandemia sprawiła, że plany uległy diametralnej zmianie. – Rozporządzenia zmieniały się właściwie do samego końca. Jeszcze w połowie marca myśleliśmy, że wesele odbędzie się normalnie. A na dwa dni przed nie było pewności, czy weźmiemy ślub – mówi Aldona. Oboje byli jednak pewni swojej decyzji, że sakrament, jeżeli tylko będzie to możliwe, chcą przyjąć zgodnie z planem, czyli 17 kwietnia. – Rodzina była ciekawa, co zrobimy, ale nie było żadnych nacisków. Wiedzieliśmy, że wszystko zależy od Pana Boga i Jego łaski. Był tylko jeden stresujący moment. Mogę powiedzieć? – Aldona spogląda pytająco na męża. – Tak, oczywiście – uśmiecha się Mateusz. – Chodzi o to, że bardzo ciężko jest mu dopasować garnitur. Wiedzieliśmy, że będzie musiał uszyć go u krawca. Znaleźliśmy takiego, który dodatkowo pracował w innym miejscu. Szył go właśnie tam, w pracowni. Izolacja sprawiła, że wieczorem wyszedł, zostawiając go w pracy, a rano dowiedział się, że nie może po niego wrócić – dziś Aldona uśmiecha się do tych wspomnień. Garnitur do teraz wisi nieodebrany, a Mateusz wziął ślub w kupionej naprędce marynarce i dobranych do tego spodniach, które miał wcześniej. – Na szczęście w kamerze internetowej nie było tego widać – mówi. – Moja żona zapobiegliwie kupiła sukienkę zaraz po oświadczynach, więc śmialiśmy się, że ja nie mam garnituru, a jej ubranie tak długo wisiało w szafie, że je mole zjadły – dodaje. – To był zupełny przypadek – broni się Aldona. – Po prostu jak się Mateusz oświadczył, z ciekawości postanowiłam wpisać na OLX nazwisko projektantki. I akurat była jedna sukienka wystawiona, w moim rozmiarze i niedrogo. Zaryzykowałam i się opłaciło – wspomina zadowolona.

Goście w pierwszej ławce

Dzień ślubu wspominają jako spokojny i pełen skupienia. – To było ogromne szczęście, ponieważ w ciągu dwóch godzin mogliśmy przyjąć trzy sakramenty, które dla wielu wtedy były odległym pragnieniem serca. Mogliśmy się wyspowiadać, przyjąć Ciało i Krew Jezusa oraz oczywiście sakrament małżeństwa. Droga do kościoła trwała prawie godzinę, jechaliśmy dwoma samochodami do Lublińca. Był czas na wyciszenie, wspólną modlitwę z rodzicami. Trochę tylko się martwiliśmy, czy nie spotkamy patrolu policji, który nas zawróci, ale wszystko było w rękach Boga – mówi Aldona. Przysięgę złożyli w kameralnym gronie świadków, rodziców i księży, którzy sprawowali Mszę św. Pierwszy rząd był również wypełniony… wirtualnie. – Na Facebooku zorganizowaliśmy wydarzenie, na które zaprosiliśmy gości weselnych i znajomych. Tam można było oglądać transmisję. Ktoś nam później powiedział, że to było świetne rozwiązanie, bo widział nas z bliska. A w kościele widziałby tylko nasze plecy – mówi Mateusz. – Goście sprawili nam też cudowną niespodziankę. Wydrukowali plakat, ogromny, na którym były ich zdjęcia w weselnych strojach. Taka instalacja stała w kościele, tuż obok nas. Popłakałam się ze wzruszenia, kiedy zobaczyłam, ilu ludzi towarzyszyło nam przez internet – wspomina Aldona. Weselnicy wysyłali im również swoje zdjęcia, jak w odświętnych kreacjach oglądają transmisję. Skromne przyjęcie odbyło się w domu. – Wszystko przygotowaliśmy z rodzicami. Moja mama upiekła chleb, więc było powitanie chlebem i solą. Mateusz marzył o bezowym torcie i też udało się to zrealizować. To my obsługiwaliśmy gości i, jak stwierdziła nasza świadkowa, to było piękne – mówi Aldona. Po ślubie planowali tydzień urlopu, a dostali prawie dwa miodowe miesiące. – Z tego wszystkiego, co zwykle towarzyszy ślubom, nam została tylko radość. A wesele przecież zawsze można nadrobić – stwierdza Aldona.•

Dostępne jest 4% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.