Piekarski świadek

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 22/2020

publikacja 28.05.2020 00:00

Po raz 60. na męskiej pielgrzymce miał być w tym roku Jan Rzepka z Mikołowa. Opowiada „Gościowi” o tych 59 poprzednich, w których uczestniczył.

◄	Jan z wnukami Filipem i Wojtkiem oraz z synem Andrzejem – wszyscy chodzą do Piekar. ◄ Jan z wnukami Filipem i Wojtkiem oraz z synem Andrzejem – wszyscy chodzą do Piekar.
Andrzej Rzepka

Kożdy porządny chop idzie do Piekar dwa razy w roku. W maju idzie rzykać [modlić się – przyp. P.K.], a w sierpniu oko nacieszyć – mówi 70-letni Jan Rzepka. On sam aż 59 razy pielgrzymował do Matki Bożej Piekarskiej z mężczyznami i dodatkowo jeszcze około 20 razy z kobietami, bo na sierpniową pielgrzymkę zawoził żonę.

Po raz pierwszy był w Piekarach jako 10-latek. To był rok 1960. Przyjechał jako pasażer na motocyklu. – Na WFM-ce przywiózł mnie mój ojciec chrzestny, ujek Jan Nowok, brat mamy. Całą noc lało, ale rano się rozpogodziło i już ani kropla deszczu na nas nie spadła. Niech sobie pan wyobrazi, jak mały bajtel wchodzi i widzi nagle 100 tysięcy ludzi... Byłem w szoku. W Piekarach był wtedy kardynał Bolesław Kominek – wspomina.

Po latach to Jan Rzepka odwdzięczał się, wożąc ojca chrzestnego do Piekar samochodem.

Wdzięczni, że przeżyli

Na pielgrzymki mężczyzn chodzili lub jeździli wujek Jan i jego trzej bracia: Józef, Alojzy i Antoni, a także mężowie ich czterech sióstr, czyli dwóch Bernardów, Edward i Jan. – Dla większości z nich to była pielgrzymka wotywna: dziękowali u Matki Bożej za powrót z wojny. Ujek Józef, który został księdzem, w czasie wojny był nawet już przysypany w okopach, ale zdążyli go odkopać. Pielgrzymowali do Piekar już od 1945 roku – mówi.

Jan Rzepka podkreśla, że takich pielgrzymów – wdzięcznych za ocalenie na wojnie śląskich chopów – zjawiało się wtedy u Matki Bożej w Piekarach bardzo wielu. Kiedy w 1947 r. zaczęły się oficjalne stanowe pielgrzymki mężczyzn i młodzieńców, po prostu zaczęli chodzić z podziękowaniem w jednym terminie – w ostatnią niedzielę maja.

Jeden z wujków Jana Rzepki, Alojzy Nowok, był zażartym kibicem Ruchu. Jego brat Antoni równie zażarcie kibicował Górnikowi. Nie przeszkadzało im to ani we wspólnej modlitwie w Piekarach, ani nawet we wspólnych wyprawach na mecze tych dwóch drużyn.

Krewniacy Jana Rzepki i ich przyjaciele opracowali swój sposób, żeby po przybyciu do Piekar odnaleźć się w ogromnym tłumie mężczyzn. Mieli swoje miejsce, w którym się spotykali. – Mój ojciec raczej na tę pielgrzymkę się nie wypuszczał, ponieważ był inwalidą wojennym. Ale pewnego razu nas wszystkich zaskoczył, bo razem z dziadkiem wzięli se taksówka i przyjechali do Piekar nas skontrolować – śmieje się.

Choć minęło 60 lat, ten rodzinny klan nadal spotyka się w tym samym miejscu. Gdzie? – Jak procesja schodzi po Mszy św. z Kalwarii w dół, to po prawej stronie – wskazuje Jan Rzepka. – Po Piekarach człowiek widzi, jak się zestarzoł. Wszyscy ujkowie już poumierali, ale ich miejsce zajęli młodsi. Mój syn Andrzej był już w Piekarach ponad 30 razy. Bierze ze sobą synów: mój 8-letni wnuk Wojtek był 4 razy, a 3-letni Filip – raz. Chodzą też mój zięć Karol i jego bracia, a z zięciem mój 15-letni wnuk Tomek – mówi z dumą Jan Rzepka.

Dozór na blokadzie

Komunistyczne władze utrudniały Ślązakom dotarcie do sanktuarium. Mandaty sypały się pod byle pretekstem. Jan wspomina, jak na odcinkach dróg wiodących do Piekar pojawiały się znaki drogowe o rzekomych remontach, wraz z zakazem ruchu. Oczywiście żadnego remontu nie było, a pusta droga aż zachęcała do dalszej jazdy. Niestety, na kierowców, którzy próbowali przejechać, za zakrętem czekali z mandatem milicjanci.

Czasem milicjanci blokowali drogę. Cały sznur samochodów pełnych pielgrzymów objeżdżał wtedy taki posterunek polami, w ogromnych tumanach pyłu, po czym wracał na tę samą drogę. – Poza tym autobusy i tramwaje w dniu pielgrzymki „wypadały” z rozkładu. Mimo to nikogo z pielgrzymów skutecznie nie zatrzymano. Wszyscy, którzy chcieli, dotarli na miejsce – uważa Jan Rzepka.

On sam czasami szedł ze swojego Mikołowa piechotą, w sześć czy siedem osób. Żeby na czas pokonać te 35 km, wychodzili około 3.00 w nocy i narzucali sobie szybkie tempo. Zapamiętał, jak już przed świtem milicyjny gazik stał w lesie za Stargańcem w Mikołowie, czekając na pielgrzymów. – Byliśmy młodzi i odważni, więc powiedzieliśmy „Szczęść Boże” i zapytaliśmy, czy do Piekar dobrze idziemy – śmieje się pan Jan.

Ludzie, którzy mieli utrudniać pielgrzymom dotarcie do Piekar, czasem zresztą wcale nie mieli na to ochoty. – Moi koledzy z kopalni Pokój w Rudzie Śląskiej opowiadali mi historię, do której doszło, zanim zacząłem tam pracę. Cały dozór wybierał się na pielgrzymkę mężczyzn do Piekar. Nagle w tę niedzielę o 3.00 rano wszyscy dostali nakaz stawienia się w pracy. A na kopalni to jak w wojsku, rozkaz i trzeba było iść. Zrobili im odprawę i posłali do blokowania drogi pielgrzymom. Stali na blokadzie koło Huty Pokój. Oczywiście wszystkich pielgrzymów puścili, ale dzień mieli zepsuty, bo sami nie poszli do Piekar. Wieczorem wybrali się do kościoła w Nowym Bytomiu. A tam proboszcz akurat witał pielgrzymów wracających z Piekar i z ironią dodał, że wita też tych, którzy chcieli przeszkadzać... Koledzy komentowali: „A co my mieli zrobić?”.

Górnik z profesorem

Na kalwarii w Piekarach Jan Rzepka spotykał zawsze mnóstwo znajomych, w tym kolegów z kopalni Pokój, pracowników dozoru, a nawet dyrektorów. – Przychodzili na pielgrzymkę i nie bali się – wspomina. A przecież kto zjawiał się u Matki Bożej w Piekarach w czasach komunizmu, narażał się na utratę dobrego stanowiska. Esbecy robili pielgrzymom zdjęcia aparatami fotograficznymi ukrytymi w torbach albo pod marynarkami. Rozpoznane osoby były później szykanowane w pracy.

– Ludzie na pielgrzymce mężczyzn do Piekar to była jedna wielka rodzina. Profesorowie, świat nauki, górnicy – tu my byli wszyscy jednością. Do dzisiaj ta pielgrzymka jest rodzinna – uważa Jan Rzepka. – Spotykałem tam też np. wybitnych sportowców, zawsze był np. śp. Adam Cyrus, były reprezentant Polski w tenisie stołowym – dodaje.

Przed laty nad głowami ludzi zgromadzonych na kalwarii w Piekarach często latał helikopter, żeby przeszkadzać. Mimo to słowa wypowiadane przez biskupów katowickich i przez kaznodziejów piekarskich zapadały pielgrzymom głęboko w serca. – Biskupi mówili nam, że człowiek nie jest przedmiotem, tylko podmiotem. Że niedziela jest Boża i nasza. Dzięki pielgrzymkom piekarskim nie daliśmy sobie narzucić systemu czterobrygadowego w pracy – podkreśla Jan Rzepka.

Pamięta wielu kaznodziejów piekarskich, zarówno z pielgrzymek mężczyzn, jak i kobiet. Wrażenie robiły słowa kardynała Karola Wojtyły. W tamtych latach Jan nie wiedział jednak... jak on wygląda. Tłum mężczyzn był tak gęsty, że kardynałowi nigdy z bliska się nie przyjrzał. Były co prawda zdjęcia w „Gościu”, ale druk miał wtedy tak duże ziarno, że też za dużo widać nie było.

– W późniejszych latach w Piekarach zabierał głos śląski kardynał Stanisław Nagy albo nasz niezapomniany kardynał Ignacy Jeż. Głosił wspaniałe homilie, w których w dodatku zawsze było i trochę śmiechu. Raz, kiedy abp Zimoń akurat został bez biskupów pomocniczych, bp Jeż, już emeryt, powiedział: „Napisał do mnie wasz biskup »Ignac, ratuj!«. Ze starego chopa chcioł se sufragana jeszcze zrobić” – wspomina. – Zapamiętałem, jak ks. prof. Jerzy Szymik mówił o „pszociu”: miłości, rodzinie i przyjaźni, czy słowa abp. Józefa Życińskiego o pielęgniarkach, które do dziś są źle traktowane przez niektórych ludzi, mimo swojego oddania i nieprzespanych nocy – wylicza.

Z powodu koronawirusa w tym roku Jan będzie tylko duchowo łączył się z bazyliką w Piekarach. Podkreśla, że Śląsk zawdzięcza wiele łask Matce Bożej, która mocno działa przez to sanktuarium. – Piekary nadal są nam bardzo potrzebne. Ostatnio uniknęliśmy wielkiej tragedii, bo pandemia nie dotknęła Polski i Śląska tak jak innych miejsc na świecie. Jesteśmy Matce Bożej winni kolejne wotum – podpowiada.

Dostępne jest 2% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.