Nadziwić się nie mogę…

Dobromiła Salik

publikacja 16.05.2020 12:36

Wszyscy trzej rozpoczęli najpierw inne studia lub podjęli pracę. Jeden - ten wyjątkowy, bo już ponadsześćdziesięcioletni - był nawet kierownikiem w swoim zakładzie. Myślał o kapłaństwie jako niespełnionym marzeniu. Ale Pan Bóg miał czas.

Nadziwić się nie mogę… Neoprezbiterzy tuż po święceniach kapłańskich z arcybiskupem Wiktorem Skworcem - 16 maja 2020 r. Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Czasem wystarczy… podsłuchać (przypadkiem!) czyjąś rozmowę. A potem, gdy już się jest blisko celu – odłożyć ostateczną decyzję. Tak... Bo wszystko ma swój czas. 

„Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” (por. Rz 8,28). Widać, że to prawda, gdy poznaje się drogę ks. Piotra, ks. Artura i ks. Pawła. Dziękujmy za nowych księży i otoczmy ich modlitwą – nie tylko w tych dniach. Będą potrzebowali naszego wsparcia. A my będziemy potrzebowali ich.

Poniżej sylwetki neoprezbiterów, a na końcu słowo, jakie skierował do nich rektor Śląskiego Wyższego Seminarium Duchownego w Katowicach ks. dr Marek Panek. 

Ks. Piotr Ryszkiewicz

Nadziwić się nie mogę…

Ur. 31.10.1957 r. w Opolu. Parafia Wniebowzięcia NMP w Radzionkowie-Rojcy.

Hasło prymicyjne: „Pan rzekł do mnie: »Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości  się doskonali«” (2 Kor 12,9).

Wciąż ta myśl...

Rok temu, przy okazji święceń diakonatu, na stronie internetowej pisaliśmy o dzisiejszym neoprezbiterze tak: „Trzecim nowym diakonem jest Piotr Ryszkiewicz z Ogólnopolskiego Seminarium dla Starszych Kandydatów do Święceń w Krakowie. (…) Przez całe życie pracował przy organizacji produkcji specjalistycznych konstrukcji stalowych, był nawet kierownikiem zakładu. Nigdy jednak nie opuściła go myśl o kapłaństwie. Do seminarium nie miał jednak szans się dostać ze względu na wiek. Wydawało się, że skoro nie poszedł do seminarium jako młody chłopak, ta droga jest już dla niego zamknięta. Okazało się, że jednak ma szansę zostać kapłanem, kiedy powstało seminarium dla starszych kandydatów” (Przemysław Kucharczak, Ruda Śląska: nowi diakoni przyjęli święcenia, 23.02.2019).

Ks. Artur Stuchlik    

Nadziwić się nie mogę…

Ur. 21.06.1989 r. w Katowicach. Parafia Przemienienia Pańskiego w Katowicach                                                  

Hasło prymicyjne: „Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy” (Łk 1,46b-47).

To Bóg pisze po moim życiu

Od najmłodszych lat chciałem być blisko Boga i dlatego zostałem ministrantem. Rok po przyjęciu Wczesnej Komunii Świętej zostałem kandydatem, potem ministrantem, a jeszcze później animatorem. W wieku nastoletnim dzięki zaproszeniu jednego z animatorów zostałem oazowiczem. To było dawno, ale nieustannie Ruch Światło–Życie jest mi bardzo bliski. Tak mijały pierwsze lata mojego bycia w Kościele. W szkole nieraz słyszałem, że będę księdzem, ale ja próbowałem żyć jak moi rówieśnicy. I tak w moim życiu – chyba w tej kolejności – byli znajomi, rodzina, imprezy, szkoła i Bóg. Na przestrzeni lat co jakiś czas myślałem o powołaniu kapłańskim, ale odsuwałem od siebie ten głos. Pragnąłem założyć rodzinę. Z tego powodu po technikum poszedłem na studia na Politechnikę Śląską, jednak po dwóch latach przerwałem je, by wstąpić do seminarium. Chciałem rozpoznać, czy naprawdę tą drogą mam w życiu iść.

Czas przygotowania do kapłaństwa, czas formacji był doświadczaniem tego, że sam Bóg kreśli i pisze po moim życiu to, co On chce. Był to także czas zawierzenia Mu, przyjmowania od Niego wszystkiego takim, jakie jest; był stopniowym uświadamianiem sobie, że wszystko ma swój czas i miejsce. Uwierzyłem, że On zawsze będzie przy mnie, muszę tylko zaufać. Mogę powiedzieć, że przez ten czas Pan pozmieniał mnie i moje życie. Zrozumiałem, że On chce człowieka zwykłego, który będzie pokazywał nie siebie, lecz Boga pełnego mocy, łagodności i miłosierdzia oraz działanie Jego łaski.

Zobaczyłem, jak piękny jest Kościół w swej różnorodności. Poznałem wiele wspaniałych grup związanych z Kościołem. Pogłębiałem charyzmat Ruchu Światło–Życie, katechizowałem dzieci i młodzież w Katolickiej Fundacji Dzieciom, poznałem wspólnotę Ruchu Focolari oraz wspólnoty Ruchu Odnowy. Posługiwałem też podczas rekolekcji wakacyjnych.

Co do zainteresowań, to jedną z kilku moich pasji jest muzyka; bez niej świat byłby ponury i smutny. To dzięki niej człowiek potrafi wyrazić siebie. Poza tym lubię grać na gitarze i spędzać czas z ludźmi – czy to w sposób aktywny, przez zabawę czy sport (piłkę nożną, siatkówkę, tenis, rower, narty, bilard), czy „kanapowy” – wspólnie oglądając jakiś mecz.

Mam kilku ulubionych patronów. Św. Jan Apostoł przypomina mi o jedności z Chrystusem, byciu nieustannie z Nim. Bł. Chiara „Luce” Badano uczy mnie radości z obecności Boga w codzienności, niezależnie od sytuacji. Św. o. Pio zwraca moją uwagę na pobożność i wagę Eucharystii.

Ks. Paweł  Wojtała

Nadziwić się nie mogę…

Ur. 18.11.1993 r. w Rudzie Śląskiej. Parafia Bożego Narodzenia w Rudzie Śląskiej-Halembie.

Hasło prymicyjne: „Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu miłe i co doskonałe” (Rz 12,2).

Niech sobie pogadają…

Kiedy zostałem ministrantem, bardzo lubiłem z młodszym bratem bawić się w księdza. „Odprawialiśmy” razem msze, nabożeństwa, głosiliśmy kazania. Moim rodzicom nasze zabawy się niezbyt się podobały, więc „odprawialiśmy”, kiedy ich nie było w domu J. Pamiętam, że raz nawet poskarżyli się na to księdzu na kolędzie. Ksiądz, na szczęście, stanął w naszej obronie.

Wtedy też – jako dziecko – marzyłem o tym, żeby zostać kapłanem. Później, w gimnazjum, kiedy już wyrosłem z tych wszystkich dziecięcych zabaw w księdza, zacząłem fascynować się chemią. Z tego przedmiotu miałem bardzo dobre oceny. W liceum wybrałem więc profil biologiczno-chemiczny. Fascynacja chemią nie mijała, dalej osiągałem bardzo dobre wyniki w tej dziedzinie. Rozszerzoną maturę z chemii napisałem najlepiej w szkole, toteż bez zastanowienia i cienia wątpliwości wybrałem studia na kierunku: chemia na Uniwersytecie Śląskim. Choć szło mi na tych studiach całkiem dobrze, musiałem je przerwać z powodów zdrowotnych. Miałem jednak zamiar po urlopie zdrowotnym kontynuować je. Stało się jednak inaczej. 24 marca 2013 r., Niedziela Palmowa – to dzień, który zapamiętam do końca życia. Jak co niedzielę służyłem wtedy do Mszy św. Kiedy się skończyła, chciałem wejść do zakrystii i pożegnać się z moim dziadkiem, który wtedy pełnił dyżur w zakrystii. Przez uchylone drzwi zauważyłem, że dziadek rozmawia z proboszczem. Przez przypadek (a może właśnie to nie był przypadek…?) usłyszałem, że rozmawiają właśnie o mnie, zastanawiając się nad tym, dlaczego nie poszedłem do seminarium. Słysząc to, uśmiechnąłem się sam do siebie i pomyślałem: „A niech sobie pogadają” – i po prostu poszedłem do domu. W drodze do domu stało się jednak coś, co do dzisiaj mnie zdumiewa. Otóż po tej podsłuchanej rozmowie pojawiła się w mojej głowie bardzo intensywna i natarczywa myśl, że mam jednak pójść do seminarium. Ta myśl „chodziła” za mną cały dzień i całą noc tak, że nie potrafiłem zasnąć. Sądziłem, że jak się obudzę następnego dnia, to wszystko wróci do normy i ta myśl o seminarium zniknie. Ale tak się nie stało. Dalej była w mojej głowie i w zasadzie nie potrafiłem myśleć już o niczym innym. Postanowiłem więc to przemodlić. Po prawie dwóch miesiącach podjąłem decyzję o wstąpieniu do śląskiego seminarium. Nigdy tej decyzji nie żałowałem.

W czasie formacji miewałem różne wątpliwości i obawy, pytałem siebie, czy to na pewno moja droga. Nie było jednak takiego momentu, bym chciał odejść. Przyznam, że nie było łatwo. Seminarium to miejsce, gdzie intensywnie pracowałem nad poznaniem samego siebie. Wiele razy musiałem się zderzyć ze swoimi słabościami, ograniczeniami, wadami, odkryć w sobie to, nad czym jeszcze muszę popracować. Z drugiej jednak strony poznawałem swoje dobre strony, talenty, nieraz ukryte. Pod koniec czwartego roku podjąłem decyzję o odroczeniu święceń. Czułem, że jeszcze nie jestem gotowy. Spotkałem się z różnymi reakcjami na tę decyzję. Niektórzy namawiali mnie nawet do zmiany zdania i przystąpienia do święceń razem z moim rocznikiem. Postawiłem jednak na swoim i teraz, z perspektywy czasu, wiem, że to była bardzo dobra decyzja.

W czasie formacji seminaryjnej trudności i wyzwań było bardzo wiele, ale z pomocą Pana Boga udało mi się wytrwać. Doświadczałem wielkiej pomocy i wsparcia ze strony Pana Boga, szczególnie w zadaniach i posługach, co do których miałem duże obawy, czy dam radę. Myślę, że wielkim darem Pana Boga dla mnie były parafie, w których posługiwałem jako diakon, najpierw cztery miesiące w Paniówkach, a potem prawie cały rok w parafii Świętej Rodziny w Piekarach Śląskich, gdzie wiele się nauczyłem. Gdyby nie moja decyzja o odroczeniu święceń, odbyłbym tylko „klasyczny” 3-miesięczny staż duszpasterski, tymczasem mogłem już od święceń diakonatu przez prawie półtora roku posługiwać na parafiach.

Moją pasją są organy i muzyka organowa – jestem organistą. Gry na tym instrumencie uczyła mnie pani Elżbieta Laksa z parafii Świętych Piotra i Pawła w Katowicach, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Kocham dźwięk organów i grę na tym instrumencie – teraz już rzadko gram na Mszach Świętych, za to często dla własnej satysfakcji. Oprócz tego interesuję się też architekturą sakralną, psychologią,  trochę astronomią. Lubię też podziwiać przyrodę.

Stojąc u progu kapłaństwa, jestem wdzięczny Panu Bogu za 6 lat formacji seminaryjnej i rok stażu duszpasterskiego. Jestem Mu szczególnie wdzięczny za osoby, których spotkałem na swojej drodze do kapłaństwa, a które wiele wniosły do mojego życia. Jestem wdzięczny za natchnienia, inspiracje, mądre decyzje, które udało mi się podjąć.

Jestem Mu wreszcie wdzięczny za to, że mimo wielu trudności udało mi się wytrwać – czego sobie też życzę w kapłaństwie. Dodam jeszcze, że tylko 30 procent z nas, którzyśmy zaczynali razem rok pierwszy, zostało księżmi. Nadziwić się nie mogę, że wśród nich jestem właśnie ja, zwłaszcza że niejednego z tych, którzy odeszli z rocznika, uważałem za lepszych kandydatów na księży…

* * *

Ks. Marek Panek, rektor WŚSD

Nadziwić się nie mogę…

Jak św. Andrzej Bobola

Drodzy Neoprezbiterzy! Święcenia kapłańskie przyjmiecie w dniu święta jednego z patronów Polski, świętego Andrzeja Boboli. Ten męczennik za wiarę niech Wam zawsze przypomina o wierności – Bogu, Kościołowi i prawemu sumieniu. Bądźcie tak jak on zatroskani o głoszenie Ewangelii ludziom, którzy przeżywają smutek, lękającym się, doświadczającym różnych dramatów… Głoście, że Jezus Zmartwychwstały jest z nami także w najmroczniejszych, trudnych do zrozumienia chwilach naszego życia. Niech wiara w Jego obecność będzie dla Was umocnieniem, a przez Waszą odważną, wieloraką posługę duszpasterską niech będzie fundamentem nadziei dla tych, do których zostaniecie posłani!

Szczęść Boże!

Zobacz też:

Relacja ze święceń

Galeria zdjęć ze świeceń