Sens chodzynio

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 8/2020

publikacja 20.02.2020 00:00

80-letni Andrzej prawie co tydzień pokonuje pieszo morderczy dystans 52 km z Rybnika na Górę Świętej Anny. Za tydzień chce pójść już po raz 400.!

▲	Rydułtowik z przyjaciółmi w drodze. ▲ Rydułtowik z przyjaciółmi w drodze.
Adam Mokanek

Wraz z Andrzejem w tych niezwykłych pielgrzymkach biorą udział jego przyjaciele z Rybnika i okolic. Józef szedł już prawie 300 razy, Gertruda ponad 200, kilkoro innych po 50 razy.

Ekipa zawsze stawia się na zbiórce w Rybniku-Orzepowicach – latem zwykle o 21.00, zimą o 4.30 nad ranem. A potem zaczyna się wspólny marsz na północny-zachód.

Przyjaciele najpierw zanurzają się we wspaniałe lasy wokół wsi Rudy. Maszerują nimi blisko 30 km. Ich latarki wyławiają z ciemności ślepia zwierząt. Drogę przebiegają im liczne stada saren. Ciszę rozdzierają potężne ryki jeleni, czasem prawie pod nogami chrumkają dziki. – Tylko zajęcy brakuje, widzieliśmy je chyba tylko ze dwa razy – mówi pan Andrzej.

Ten ogromny las nocami pięknie pachnie. Przemierzając go, ekipa odmawia wszystkie cztery części Różańca i Koronkę do Miłosierdzia Bożego.

Po około 14 godzinach marszu i zaledwie dwóch dłuższych postojach przyjaciele wchodzą do kościoła na szczycie Góry Świętej Anny. Tam, u babci Pana Jezusa, uczestniczą w Eucharystii.

W sanktuarium już na nich czekają kolejni wierni przyjaciele – Mariusz z Popielowa lub Staszek z Niedobczyc, Andrzej z Rybnika czy Gienek z Chwałowic... Przyjeżdżają z Rybnika samochodami, żeby całą ekipę odwieźć do domu.

Łubudu!

Andrzej mieszka w Rydułtowach. Za pół roku skończy 81 lat. Ma wszczepiony stent, który jakiś czas temu uratował go przed zawałem, ma inne dolegliwości. Mimo to, jak Bóg da, 29 lutego ruszy piechotą na Górę Świętej Anny już po raz 400.

Skąd u niego taka siła woli, która pozwala mu maszerować bardziej wytrwale, niż zdecydowanej większości współczesnych 20-latków?

Opowiada nam, że za młodu był bardzo kruchego zdrowia. Przez zapalenia płuc bliscy dwa razy już „polyli mu gromniczka”. – Nie wierzyłem, że dożyję pięćdziesiątki. Z czworga rodzeństwa ja byłem najczęściej chory. Tymczasem rodzeństwo zmarło, a ja żyję... Zacząłem chodzić, żeby podziękować – mówi.

Dlaczego właśnie do sanktuarium babci Jezusa? Otóż wszystko zaczęło się od ślubu, który w czasie II wojny światowej złożyli Józef Szulik i Stanisław Kuźnik z Niedobczyc, dziś dzielnicy Rybnika. Obiecali, że jeśli wrócą z wojny, to 15 razy pójdą podziękować na Górę Świętej Anny. I rzeczywiście, raz na rok tam pielgrzymowali wraz z trzecim kolegą.

Andrzej jako młody chłopak czasem szedł z nimi. Kiedy miał 40 lat, postanowił do tamtego pielgrzymowania wrócić. Chciał do swoich 50. urodzin pójść na „Annaberg” 50 razy – po 5 razy na rok. Cel zrealizował, ale chodził nadal, i to coraz częściej. W zeszłym roku szedł 31 razy. Z czasem dołączyli do niego ludzie obdarzeni równie wielką siłą woli.

W drodze ta ekipa nieraz doświadczała Bożej opieki. W październiku 2013 roku szli we czterech. O 4.00 nad ranem odpoczywali na ławeczkach pod zamkniętym sklepem w Sławięcicach. – Dałem sygnał: „wychodzymy”. I w tym momencie Adam, jeden z nas, ni stąd, ni zowąd dostał wielkiego ataku kaszlu. Zdziwiło nas to, bo wcześniej w ogóle nie kaszlał. Trwało to kilka sekund. Skończyło się, chcemy wreszcie ruszyć, a tu: łubudu! Osiem metrów od nas przejechał samochód i uderzył w sklep. W aucie było czterech młodych facetów pod wpływem alkoholu, a może czegoś więcej. Gdyby Adam nie dostał tego ataku kaszlu, to zdążylibyśmy wyjść i my som rozjechani – wspomina.

Dokończenie na następnej stronie

Gwiazda

Andrzeja mobilizuje do wysiłku na trasie wyrażona w Fatimie przez Matkę Bożą prośba o pokutę za grzeszników. – A że człowiek sam jest grzeszny, to za siebie też pokutuje – mówi. – U Tomasza à Kempis żech wyczytoł, że jeśli dla zbawienia człowieka byłoby coś pożyteczniejszego niż cierpienie, to Pan Jezus by to pokazał słowem i czynem. A przecież cierpiał! No i w Litanii do Ducha Świętego jest takie wezwanie: „Od zaniedbania pokuty zachowaj nas, Duchu Święty Boże”. To co? Tak mamy zostawić to wezwanie, czy też coś zrobić w tym kierunku? – pyta.

Wielokrotnie Andrzej doświadczał tego, że kiedy do Boga mówimy, o coś Go pytamy, to Bóg odpowiada. Trzeba tylko zacząć słuchać. W czasie tych pielgrzymek, gdy codzienność z jej chaosem zostawiamy za plecami, kiedy idziemy zanurzeni w ciszy, o to słuchanie jakby łatwiej.

Pewnego razu, kiedy Andrzej szedł całą drogę sam, a pogoda była pod psem, dopadły go wątpliwości, czy cały ten wysiłek w ogóle ma jakiś sens. Niebo było zachmurzone. „Kurcze, tako szpetno pogoda! A może, jakbych tak widzioł gwiazda, to by mi przywróciło wiara w sens tego chodzynio?” – pomyślał. Spojrzał w lewo i zobaczył... jakby wycięte cyrklem w chmurach kółko czystego nieba. – I w środku była gwiazda – wspomina.

Dostępne jest 15% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.