Szczęście jest Osobą

Joanna Juroszek-Kojda

|

Gość Katowicki 6/2020

publikacja 06.02.2020 00:00

Ona spisała cechy swojego wymarzonego kandydata na męża. On spełniał 5 z 30 czy 40 podpunktów. Ta znajomość nie miała prawa skończyć się przed ołtarzem...

◄	 – Bóg dał mi tak wiele: Weronikę, Gabrysia,  trzeźwość – przyznaje Krzysiek. ◄ – Bóg dał mi tak wiele: Weronikę, Gabrysia, trzeźwość – przyznaje Krzysiek.
Archiwum rodzinne

A jednak. Weronika i Krzysiek Łukasikowie z Katowic w tym roku świętują 9. rocznicę ślubu.

To nie jest mój ideał

– Wszystko zaczęło się od rekolekcji ignacjańskich. Tam poznałam siostrę Weronikę, która była moim kierownikiem duchowym. Dostałam od niej modlitwę do św. Józefa o dobrego męża. Modliłam się nią jakieś dwa lata – wspomina Weronika. – Siostra poleciła mi, żebym spisała cechy mojego idealnego męża i to, po czym go poznam. Po studiach wyjechałam do Anglii, tam dalej studiowałam. Tam też poznałam Krzyśka i stwierdziłam: „Panie Boże, to na pewno nie jest ten, to nie jest mój ideał” – śmieje się po latach.

– Ale Krzysiu „wychodził” mnie sobie. Ma bardzo dobre serce, a to było wysoko na mojej liście. Już w Anglii zostali parą. Później Krzyś wrócił do Polski, a Weronika... ciągle modliła się o dobrego męża. W końcu do kraju zjechała i ona. Nie widywali się jednak bardzo często. Ona mieszkała na Górnym Śląsku, on – w Wielkopolsce. Dzieliło ich 250 km. Kiedy Weronika nabrała pewności co do Krzysia, niecierpliwie wyczekiwała oświadczyn. A że pierścionek się nie pojawiał, postanowiła zerwać z chłopakiem. Krzysiek się załamał, ale nie odpuścił tej znajomości. Na szczęście Weronika też szybko zrozumiała, że go kocha. Kiedy do siebie wrócili, nadarzyła się okazja, żeby razem pooglądać pierścionki.

– Krzysiek pokazywał mi taki z trzema oczkami. Pomyślałam sobie: „Niczego nie chcę mu narzucać, ale ten pierścionek średnio mi się podoba”. Przyjechał do mnie kolejnym razem. W piątek – nic, w sobotę – nic. W niedzielę jesteśmy w kościele – to była akurat Niedziela Radości w Adwencie – przychodzimy do domu, a Krzysiek mówi: „Idę na papieroska”. Wraca z wielkim bukietem, rzuca się na kolano, pokazuje pudełko, patrzę, a w środku pierścionek z jednym oczkiem! Właśnie taki, jaki chciałam! – wspomina po latach Weronika. Po 9 miesiącach był ślub. W małżeństwie na początku łatwo nie było. – Mieliśmy problemy z dogadaniem się, pochodzimy z niezbyt idealnych rodzin. Założyliśmy więc sobie, że stworzymy fajną, kochającą się rodzinę, ale to nie było takie proste – mówi Weronika.

Zostaw go, uciekaj

Weronice od początku zależało też, żeby małżonkowie znaleźli dla siebie jakąś wspólnotę. Krzyśkowi było wszystko jedno, do kościoła chodził tylko ze względu na nią. Po ślubie wyszło na jaw również to, że Krzyś ma spore problemy z alkoholem. – Byłam w szoku. Gdybym wiedziała o tym wcześniej, w ogóle nie weszłabym w ten związek – przyznaje Weronika.

„Zostaw go, uciekaj jak najdalej” – radzono jej. Nie posłuchała. – Już w narzeczeństwie i po ślubie miałam absolutne przekonanie, że Krzysiek to ten człowiek dany mi przez Boga. A siostra Weronika, z którą ciągle miałam kontakt, powiedziała: „Jak będzie chciał walczyć, pomóż mu. Daj mu szansę”. Musiałam Krzyśkowi udowodnić, że ma problem. Była kartka: dni picia i niepicia, w domu był alkomat, nieprzespane noce, czułam straszną bezsilność... – wspomina Weronika. Na szczęście Krzysiek szybko zdecydował się na leczenie. W październiku był ślub, w styczniu – odwyk. – Człowiek uzależniony od alkoholu dowiaduje się o tym jako ostatni – przyznaje Krzysiek.

– Mój tata dużo pił, mama też piła. Mieszkaliśmy w domu wielopokoleniowym, moja babcia, mama taty, mocno wtrącała się w małżeństwo rodziców. Gdy miałem ok. 13 lat, tata zaczął pić. Potem stwierdziłem, że skoro oni piją, to ja też spróbuję. Później to już poszło... Po alkoholu włączał mi się system: „nieśmiertelność”. I to mi się podobało – żadnych lęków, pewność siebie, nie widziałem wtedy moich ułomności. Moja samoocena była bardzo niska, a alkohol ją podbijał. I dzięki temu, że piłem, poznałem Weronikę. Miałem odwagę do niej podejść – opowiada. – Ja naprawdę nie wiedziałam, że ma z tym problem, nigdy przy mnie nie upijał się do nieprzytomności – wtrąca Weronika. Po odwyku Krzysiek nie pił 13 miesięcy. Potem zdarzyła mu się jednodniowa wpadka, ale od tej pory już nie wrócił do alkoholu. Po latach przyznaje, że życie w trzeźwości nie udałoby mu się, gdyby nie wsparcie i modlitwa żony oraz nieustanna opieka Pana Boga. Wcześniej myślał, że po prostu ma szczęście. Dziś wie, że szczęście jest Osobą.

– Nigdy nic mi się nie stało pod wpływem alkoholu. Przez picie nigdy nie straciłem pracy, a tam też piłem. Nikomu na drodze nie zrobiłem żadnej krzywdy. Jeździłem 250 km do Weroniki na podwójnym gazie. Raz zabrali mi prawko, ale tylko dlatego, że zimą wpadłem do rowu. Miałem wtedy prawie 3 promile – wspomina. Krzysiek Pana Boga odkrywał stopniowo, a dziś jego żona przyznaje, że w wierze jest bardziej gorliwy niż ona. Małżonkowie weszli do wspólnoty, uczestniczyli w kursie Alpha, później sami prowadzili kolejne edycje. Dziś są w Domowym Kościele, prowadzą kursy dla narzeczonych „Przed nami małżeństwo” oraz grupkę młodych przygotowujących się do bierzmowania.

Kruszenie góry lodowej

– Pierwsze mocne doświadczenie Pana Boga miałem na Weekendzie Alpha – wspomina Krzysiek.

– Na spowiedzi jako pokutę dostałem wtedy modlitwę przed Najświętszym Sakramentem. Chciałem być tam sam, poczekałem więc chyba do 23.00. Myślałem, że byłem tam jakieś 15 minut. Okazało się, że wyszedłem po 2 godzinach. Nie potrafiłem podnieść się z miejsca, było mi tam tak dobrze! Nie znałem wcześniej takiego uczucia. Dopiero później dowiedziałem się, że to wszystko za sprawą Bożej obecności. Stwierdziłem, że chcę jej więcej! W Domowym Kościele para nauczyła się wspólnej modlitwy, dialogów małżeńskich, czytania słowa Bożego i regularnego randkowania.

– Uwielbiamy randki małżeńskie – przyznają „Łukasiki”. Wychodzą na nie 2–3 razy w miesiącu. – Celebrujemy nasze małżeństwo. Obchodzimy rocznicę ślubu, zaręczyn, poznania się, pierwszego pocałunku – wymieniają. Małżonkowie do niektórych randek specjalnie się przygotowują. Podczas takiego wyjścia dziękują sobie za konkretne wydarzenia, wspominają sytuacje, kiedy pozytywnie się nawzajem zaskoczyli, a na koniec poruszają niełatwe tematy. Wspólnie zastanawiają się też nad tym, jak przepracować trudne cechy charakteru czy nawyki, które drażnią lub ranią drugą osobę.

– Takie rozmowy kruszą górę lodową i problem, z którym w danym momencie się zmagamy, nie narasta – przyznają. – Mieliśmy na przykład problem z przepraszaniem. Na jednej z randek wpadliśmy więc na pomysł, że niezależnie od tego, kto zawinił, będziemy przepraszać się na zmianę. Ale, uwaga, słowo „przepraszam” musi być szczere, nie na zasadzie: „Dobra, wybacz, dziś moja kolej” – mówi Weronika. – Zauważyliśmy też, że dużo łatwiej jest nam przed przeproszeniem małżonka iść do spowiedzi. Najpierw przepraszamy Pana Boga, potem – siebie. Każde małżeństwo się kłóci. A jak godzą się „Łukasiki”?

– Papież Franciszek powiedział: „Możecie się kłócić, niech latają talerze, ale nigdy nie kończcie dnia bez pogodzenia się”, a my już wcześniej sami ustaliliśmy taką samą zasadę – uśmiecha się Krzysiek. – Gdy modlimy się wieczorem, to mówię na przykład: „Panie Boże, wybacz mojemu mężowi, że nie umył garnków i to mnie zdenerwowało” – to takie pierwsze przełamanie lodów. Potem naprawdę szczerze się przepraszamy – dodaje wesoło Weronika.

Dzieci w niebie

Małżonkowie są rodzicami Gabrysia. W niebie mają też dwoje nienarodzonych dzieci. – Przed Gabrysiem była Agatka, straciliśmy ją na początku ciąży. A w zeszłym roku, w 5. miesiącu ciąży, odszedł Rafałek. Urodziłam martwe dziecko. Było nam bardzo ciężko – mówi spokojnym głosem Weronika.

– Krzyczałem do Boga, ale nie chciałem usłyszeć od Niego żadnej odpowiedzi. Miałem do Niego megapretensje – dodaje Krzysiek. – W pewnym momencie w duszy wykrzyczałem, że Go nienawidzę. Ale kiedy to powiedziałem, zrozumiałem, że wcale tak nie jest. Nie poczułem żadnej ulgi. Zobaczyłem, że Bóg dał mi tak wiele: Weronikę, Gabrysia, trzeźwość... Cały czas powinienem Mu dziękować! Wiem też, że zrobię wszystko, żeby od Niego nie odejść – przyznaje. Każde dziecko Łukasików było upragnione i wymodlone. I choć strata boli, małżonkowie przyznają, że czują duchową opiekę swoich dzieci. – Gabryś jest bezproblemowy – chwalą go. Czasem ze swoim tatą gra w wyliczankę: papier, kamień, nożyce. – Ostatnio gramy: „Raz, dwa, trzy”, patrzę, a Gabryś rozkłada ręce na kształt litery „T”, czyli krzyża – wspomina Krzysiek.

– „Co to jest?” – pytam. – „Jezus. On wszystko pokonuje” – pada odpowiedź. – Naprawdę jestem szczęśliwa z Krzyśkiem – kończy naszą rozmowę Weronika. – Lubię spędzać z nim czas, do domu wracam z radością. –  W pewnym momencie naszego życia ze słownika wykreśliliśmy słowa: „rozwód” i „rozstanie” – dodaje jej mąż. – Nawet w żartach nie ma tych słów, bo one naprawdę bardzo ranią. Na modlitwie często dziękujemy. Widzimy, że kiedy dziękujemy Bogu za to, co mamy, to naprawdę o nic więcej nie musimy już prosić. •

Dostępne jest 0% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.