Medyk z coltem

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 43/2019

publikacja 24.10.2019 00:00

Prokurator wojskowy, który tuszował zbrodnię na Wujku, przyjechał do prof. Władysława Nasiłowskiego i położył przed nim na stole pistolet. Myślał, że tym naukowca zastraszy. Biedak nie wiedział, że trafił na żołnierza elitarnych oddziałów Kedywu Armii Krajowej.

Medyk z coltem Tegoroczny laureat Lux ex Silesia na spotkaniu duszpasterstwa akademickiego w Katowicach w 2007 r. Henryk Przondziono /Foto Gość

Profesor Władysław Nasiłowski, długoletni kierownik Zakładu Medycyny Sądowej Śląskiej Akademii Medycznej, zastraszyć się nie dał. W przeciwieństwie do komunistycznego prokuratora on przed laty używał pistoletu w prawdziwej walce, a nie tylko na ćwiczeniach... Patrzył także w oczy śmierci w więzieniu gestapo w Żywcu.

Ten wybitny lekarz anatomopatolog odważnie walczył o prawdę na temat zastrzelenia przez milicjantów dziewięciu górników w kopalni Wujek, a także w wielu innych przypadkach. Wydawał m.in. opinie w sprawach zamordowanych przez komunistyczne służby Stanisława Pyjasa i błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. Zawsze starał się zachować bezstronność.

13 października arcybiskup Wiktor Skworc wręczył mu w katedrze w Katowicach nagrodę Lux ex Silesia – czyli Światło ze Śląska. To nagroda przyznawana osobom, które w swojej działalności naukowej, artystycznej lub społecznej ukazują wysokie wartości moralne i wnoszą trwały wkład w kulturę Górnego Śląska.

Anglicy na rowerach

Profesor ma dzisiaj 94 lata. Urodził się w 1925 r. w Sosnowcu, mieszka w Katowicach. Ze strony ojca jest spokrewniony ze słynnym księdzem Ignacym Skorupką, który w 1920 r. zginął, towarzysząc młodym ochotnikom broniącym Warszawy przed bolszewikami. – W domu panował duch patriotyzmu. Zostałem wychowany w tradycji legionowej. I ukształtowało mnie harcerstwo – wylicza.

Fundament na całe życie dostał w domu rodzinnym. – To świadomość, że istnieją trwałe wartości. Te, które są wpisane w krzyż harcerski: „Bóg, Honor, Ojczyzna” – wyjaśnia.

Gdy w 1939 r. wkroczyli Niemcy, miał dopiero 14 lat. Już w marcu 1943 roku jednak, jako 18-latek, wziął broń do ręki. W mieszkaniu przy ul. Pawiej w Starym Sosnowcu złożył przysięgę wierności Rzeczpospolitej w podziemnej Gwardii Ludowej WRN. Było to zbrojne ramię niepodległościowej PPS Wolność – Równość – Niepodległość. Przyjął pseudonim „Spytek”.

Wkrótce ta organizacja została częścią Armii Krajowej. Chłopak został żołnierzem Kedywu – elitarnych oddziałów AK, porównywanych później do komandosów.

W laboratorium przy gabinecie lekarskim swojego ojca Władek produkował butelki do zapalania czołgów. Gdy konspiracyjny sąd wydał wyrok śmierci na konfidenta o nazwisku Nowakowski, został wyznaczony do pomocy przy wykonaniu egzekucji. Spust nacisnął kolega, ale Władek przyniósł na miejsce akcji w Blokach Lwowskich niemiecki mundur. W bramie pomógł koledze się w niego przebrać. Ta akcja zostawiła w jego głowie niepokój i uraz psychiczny.

Innym razem Władek uzbrojony w dziewiątkę – colta Smitha–Wessona – wziął udział w wymianie ognia z policją w Milowicach.

Jedną z najciekawszych jego akcji była pomoc w ucieczce dwóch angielskich jeńców z kopalni Saturn w Czeladzi. W sierpniu 1943 r. Ted Vosper i Bob Davies po szychcie zeskoczyli z nadszybia, oddali dostarczone im przez podziemie polskie znaczki identyfikacyjne i wmieszali się w tłum górników. Władek czekał na nich z trzema rowerami przy moście na Brynicy. Dał im umówiony znak latarką. Trwała już godzina policyjna. „Moim słabym angielskim rzucam kilka instrukcji i ruszamy w bardzo niebezpieczną drogę. W ciemnościach, bez świateł, przez Józefów, Piaski docieramy szczęśliwie do przedmieścia Sosnowca, Pogoni. Na Rudnej, w odległości jednego kilometra od celu, Anglik łapie gumę. Klapa, trzeba pchać rower, a czas ucieka i zwiększa się ryzyko wpadki” – napisał profesor we wspomnieniach.

Czytaj dalej na następnej stronie

A jednak udało się. Tata zgodził się przechować Anglików w ich mieszkaniu. Po 10 dniach podziemie dostarczyło dla nich fałszywe dokumenty robotników firmy holenderskiej. Władek odwiózł ich do Gliwic na pociąg. Po wojnie okazało się, że Anglicy przez Gdynię dotarli do neutralnej Szwecji, a stamtąd szczęśliwie wrócili do Anglii.

Nieco później jechał z kolegą do Łodygowic po żywność. W pociągu został przypadkowo aresztowany przez gestapo. W więzieniu w Żywcu w środku nocy gestapowcy ustawili go z innymi więźniami pod ścianą, pozorując egzekucję. Chcieli wymusić na nim przyznanie się, że jest łącznikiem partyzantów z Beskidów. Chłopak bronił się, że jechał tylko kupić żywność, co też było nielegalne, ale nie leżało w gestii gestapo.

Niestety, Niemcy znaleźli w kieszeni jego marynarki pozostawione tam przez nieuwagę... fotografie angielskich żołnierzy. Na jednej była dedykacja: „To my dear friend – 23 August 1943”. „Błysk olśnienia kazał mi z przekonywającą stanowczością oświadczyć, że napis jest po holendersku i że na zdjęciach są jeńcy holenderscy z obozu w Murnau. Podałem rzeczywisty numer obozu, w którym przebywał jako jeniec mój kuzyn Józek Skorupka. Ryzyko olbrzymie. Prymitywizm tamtych gestapowców, ich nieznajomość języków pomogły nam” – napisał we wspomnieniach. Wyszedł na wolność.

Chusta w brzuchu

Po wojnie skończył medycynę w Poznaniu. Jako lekarz wrócił na Śląsk. Stał się wybitnym anatomopatologiem. Zajmował się też m.in. toksykologią alkoholu i jego interakcją z lekami. To były czasy, kiedy powszechne było kierowanie samochodem „po kielichu”, a kontrola trzeźwości w ruchu drogowym na Śląsku była zaniedbana. Stworzył więc pracownię, w której zaczęto badać krew podejrzanych o nietrzeźwość kierowców.

Jego ówczesny przełożony, prof. Tadeusz Pragłowski, był początkowo nieco sceptyczny. W prywatnej rozmowie powiedział później dr. Nasiłowskiemu o swoich obawach, że przy takich badaniach może pojawić się pokusa przekupstwa i protekcyjnych znajomości. Opowiedział o znakomitym profesorze dermatologii, któremu pobrano krew do badania, kiedy prowadził po alkoholu. Zwrócił się on do prof. Pragłowskiego: „Tadziu, przyjacielu, bądź uprzejmy mi to załatwić”. „Po odmowie delikwent zerwał przyjacielskie stosunki z naszym profesorem” – napisał prof. Nasiłowski.

Czytaj dalej na następnej stronie

On sam też przeżywał próby uczciwości. Takie próby go kształtowały. Była nią choćby sprawa, w której należało wystąpić przeciw kolegom. Na początku lat 60. XX wieku w badaniu sekcyjnym prof. Nasiłowski wykrył... chustę operacyjną w jamie otrzewnowej zmarłego. Było jasne, że doszło do tragicznego błędu w czasie operacji. Problem w tym, że szpital wywierał nacisk, żeby tej sprawy nie zgłaszać do władz. „Dylemat sumienia, zakończony pismem do dyrekcji, wskazującym na konieczność podjęcia postępowania wyjaśniającego” – podsumował krótko we wspomnieniach prof. Nasiłowski.

Był później przewodniczącym Naczelnego Sądu Lekarskiego i współautorem Kodeksu etyki lekarskiej.

Łzy nad zabitymi

Władysław miał tylko 15 lat, gdy zmarła jego matka. Był z nią bardzo związany. Mama była osobą głęboko wierzącą. Po jej śmierci w okresie dojrzewania oddalił się od Kościoła. Na szczęście nigdy nie przestał zastanawiać się nad sensem życia i szukać prawdy. Czytał książki filozoficzne; wypisywał sobie cytaty, które mogły się przydać na prowadzonych przez niego wykładach z etyki lekarskiej. Jednym z nich było stwierdzenie Justusa von Liebiga, wielkiego niemieckiego chemika, które stało się dla Władysława drogowskazem w wielu sprawach: „Rzeczy wielkie są proste”.

– Później znów do Kościoła się przybliżyłem. Byłem w duszpasterstwie akademickim, ksiądz Stasiu Puchała, świetny duszpasterz, mnie wychował – śmieje się. – Odbyliśmy też z żoną pielgrzymkę do Jerozolimy – wspomina.

Profesor i jego żona Zofia byli zafascynowani ks. Jerzym Popiełuszką. Jego słowa poruszały ich oboje. Lekarz znał się także z ks. Franciszkiem Blachnickim. Pomagał nawet kiedyś twórcy oazy w przygotowaniu wystawy na temat skutków alkoholizmu. Po latach wydał ekspertyzy na temat przyczyn śmierci obu tych kapłanów. Był też zaangażowany w przygotowanie opinii dla celów beatyfikacyjnych i kościelnych związanych z ekshumacją zwłok m.in. bp. Stanisława Adamskiego, ks. Jana Ficka i siostry Dulcissimy Hoffmann.

Działał w Solidarności. – W stanie wojennym nie byłem prześladowany bezpośrednio, choć dostawałem różnego rodzaju groźby. Władza działała tak, żeby wywołać lęk. Wśród internowanych była moja sekretarka, odebrano mi paszport – wspomina.

16 grudnia 1981 r. milicja zastrzeliła na kopalni Wujek dziewięciu górników. Podwładni profesora widzieli, jak płacze nad jednym z ciał. Tylko dzięki jego wielkiemu zdecydowaniu ciała te zostały zwrócone rodzinom. Wojskowy prokurator domagał się, żeby to władze dysponowały zwłokami. Przyjechał do domu profesora i na początku rozmowy położył na stole pistolet... Naukowiec nie dał się zastraszyć.

Prokurator żądał też wpisania jako przyczyny zgonu górników z Wujka: „egzekucja prawnie uznana”. Wszyscy lekarze Zakładu Medycyny Sądowej powiedzieli „nie” i solidarnie wpisali: „zabójstwo przez postrzał”. – W opinii napisałem, że te postrzały były natury wycelowanej. Później, wbrew naciskom, obroniłem tę opinię przed sądem – mówi prof. Nasiłowski.

Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.