Chleb z piaskiem

Martyna Chodykin

|

Gość Katowicki 38/2019

publikacja 19.09.2019 00:00

Ojciec był policjantem i wiedząc o zbliżającej się wojnie, wywiózł najbliższych do Lubaczowa. Z końcem sierpnia 1939 roku Helena z rodziną zamieszkała u dziadków. Tam, na wschodzie Polski, mieli być bezpieczni…

Helena Pałyz (z domu Chady) urodziła się w 1930 roku w Jankowicach i mieszkała wraz rodziną w Pszczynie. W kwietniu 1940 roku z mamą i bratem została zesłana na Sybir. Do domu powróciła w 1947 roku. Należy do pszczyńskiego Koła Związku Sybiraków. Helena Pałyz (z domu Chady) urodziła się w 1930 roku w Jankowicach i mieszkała wraz rodziną w Pszczynie. W kwietniu 1940 roku z mamą i bratem została zesłana na Sybir. Do domu powróciła w 1947 roku. Należy do pszczyńskiego Koła Związku Sybiraków.
Archiwum prywatne Heleny Pałyz

Wiosną 1940 roku weszli Rosjanie.

– Najpierw wywieźli do łagrów ojca, trzy dni później przyszli po nas – opowiada Helena Pałyz. Wtedy była 10-letnią Helenką Chady. – Była noc, przebudziłam się i usiadłam na łóżku. Widziałam, że tata jest już ubrany, a żołnierze czekali w drzwiach. Mama chciała obudzić mojego młodszego brata, ale ojciec jej zabronił. Pożegnał się z nami i wyszedł. Już nigdy więcej go nie zobaczyłam. Trzy dni później w nocy wrócili po nas. Był trzynasty dzień kwietnia – relacjonuje.

Hela wraz z mamą i bratem Mietkiem zostali wywiezieni do Kazachstanu. Nie mieli co ze sobą zabrać, bo ich bagaż, który nadali, wyjeżdżając z Pszczyny do Lubaczowa, zaginął gdzieś po drodze. – Miałam na sobie cienki płaszczyk i lakierki. Mama spakowała trochę mąki. Dziadek dał nam mundur po jakimś żołnierzu i pierzynę ze swojego łóżka. Gdyby nie to, zamarzlibyśmy – wspomina pani Helena. Zamknięci w bydlęcych wagonach, bez jedzenia, przez cztery tygodnie jechali do Ałgi.

– Raz na jakiś czas zatrzymywaliśmy się na stacji i dwóch mężczyzn przynosiło wiadro z kipiącą wodą albo jakąś zupę. Było to do podziału na około 60 osób, które jechały w jednym wagonie – wspomina kobieta.

Suseł na wzmocnienie

W maju dotarli na miejsce, skąd zostali przetransportowani ciężarówkami do kołchozu.

– Nie mieliśmy gdzie mieszkać, nikt się nami nie interesował. Jakaś Rosjanka przyjęła nas do swojej lepianki. Mama musiała iść do pracy, a nam kazała pilnować walizek, bo ta kobieta nas okradała – opowiada i dodaje, że w kołchozie brakowało jedzenia, była susza, a przed głodem ratowała ich przywieziona ze sobą mąka. Helena nie miała jeszcze 12 lat, kiedy zaczęła pracować. Szła z mamą na oddalone o pięć kilometrów od lepianki pole, gdzie wykopywała chwasty z pszenicy. Kiedy była trochę starsza, zaczęła pracę w ogrodach. – Tam miały być źródła wodne, więc posadzono rośliny, ale były one w bardzo kiepskim stanie – opisuje pani Helena i podkreśla, że na Syberii panowały bardzo trudne warunki. Lato było upalne, a zimą temperatura spadała poniżej trzydziestu stopni.

– Przez te wszystkie lata deszcz padał tylko jeden raz. Tam nic nie chciało rosnąć. Nie było też pszenicy i bydła, a chleb trafiał do wojska – wspomina i dodaje, że za pracę ludzie otrzymywali pół kilograma chleba, który wymieszany był z piaskiem. Jeden z Polaków, pracujący w ogrodach, polował na susły, które niszczyły pszenicę. – Obierał je ze skóry, smażył na kamieniach i przynosił nam po ciemku. Miały dużo tłuszczu i smak tranu. To było dla nas lekarstwo – wspomina pani Helena i twierdzi, że dzięki temu odżyli ona, jej mama i brat, który później sam chodził na łowy.

Tyfus i malaria

Ostatnia zima spędzona w kołchozie była głodowa. Rodzina Chadych mieszkała w lepiance. W nocy było tak zimno, że woda zamarzała w garnku. W 1944 roku wkroczyło wojsko kościuszkowskie i zabrało ich na Ukrainę.

– Czekaliśmy w Ałdze dwa tygodnie na pociąg, dali nam trochę chleba, jakieś konserwy i ubrania z Unry (Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy i Odbudowy − przyp. red.). Dostałam płaszcz, który mama przerobiła mi na sukienkę – opowiada pani Helena, dla której podróż z Kazachstanu nie była końcem traumatycznych doświadczeń. Zanim dotarli do celu, zachorowała na tyfus. Miała zaniki pamięci i niemal traciła przytomność. Kiedy na dworcu czekali na transport do sowchozów, mama stwierdziła, że musi zaprowadzić córkę do szpitala.

– Prowadziła mnie z nauczycielką, a ja ciągnęłam nogi po chodniku. Na miejscu okazało się, że lekarza nie ma i nie wiadomo kiedy będzie, bo jest wojna. Zabrały mnie z powrotem. Gdybym tam została, pewnie bym tego nie przeżyła – wspomina. Po tyfusie pojawiła się kolejna choroba – malaria. – Felczer podał mi żółte tabletki z chininą. Szumiało mi w głowie, miałam halucynacje, mój organizm był bardzo słaby i przestałam brać te leki – opowiada, przekonując, że pomogło jej wino, które robiła mieszkająca naprzeciwko Rosjanka. Kiedy Helena wyzdrowiała, pracowała w ogrodach winnych, a jej mama łuskała kukurydzę. – Na Ukrainie było już dużo lepiej, bo mieliśmy co jeść – dodaje.

Zagrała orkiestra

W 1946 roku Helena wraz z rodziną mogła wrócić do Polski. – Pociąg czekał na peronie w Mikołajewie. Ludzie stali w drzwiach wagonów, a orkiestra zagrała „Mazurka Dąbrowskiego”. Padały wielkie płaty śniegu, takie same jak widziałam przed wojną w 1939 – wspomina pani Pałyz. Helena wraz z mamą i bratem wysiadła z pociągu w Jarosławiu. Stamtąd dostali się do rodziny w Lubaczowie. Helena zaczęła chodzić do szkoły. Później na zaproszenie wujka przeprowadzili się do Białogardu, gdzie wraz z bratem kontynuowała naukę. Rodzina ciągle myślała jednak o domu w Pszczynie. Najpierw na Śląsk powróciła mama. Po zakończeniu roku szkolnego w lipcu 1947 roku dołączyła do niej Helena. Tutaj skończyła szkołę średnią, zdała maturę i przez wiele lat pracowała jako księgowa. Wyszła za mąż w 1959 roku.

– Moje życie było cygańskie. Mieszkałam przed wojną tutaj, potem w Lubaczowie u dziadków. Następnie byłam w Rosji i na Ukrainie, skąd znów trafiłam do Lubaczowa, a stamtąd do Białogardu i z powrotem do Pszczyny – wymienia 89-latka. – Jestem już niedaleko od setki, żeby tylko nogi były zdrowe, to szłoby się dalej – podsumowuje.

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.