Ksiądz i jego rodzina

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 30/2019

publikacja 25.07.2019 00:00

Po ośmiu godzinach pracy w magazynie wskakuje w samochód. Jedzie do żyjących na Śląsku Ukraińców. Odprawia dla nich Msze św., rozgrzesza, a czasem nawet po mieszkaniach chrzci ich dzieci... Poznajcie księdza Wołodymyra z Katowic.

▲	Ukraiński prezbiter z Nadią oraz ich dzieci Władek i Sofia przed kościołem św. Krzysztofa w Tychach. ▲ Ukraiński prezbiter z Nadią oraz ich dzieci Władek i Sofia przed kościołem św. Krzysztofa w Tychach.
Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Język ukraiński słychać na Górnym Śląsku coraz częściej. Skoro pracują u nas już tysiące sąsiadów zza wschodniej granicy, dramatycznie potrzeba też dla nich duszpasterzy. Dlatego 1,5 roku temu do Katowic za swoimi wiernymi przyjechał 37-letni greckokatolicki ksiądz Wołodymyr Lytwyniw.

Rzymskokatolicka archidiecezja katowicka udostępniła mu mieszkanie w Katowicach. Dzięki temu po dwóch miesiącach ks. Wołodymyr ściągnął tu jeszcze trzy osoby: żonę Nadię, syna Władysława i córkę Sofię.

5-letnia Sofia chodzi dziś w Katowicach do przedszkola, a 12-letni Władek do szkoły. Syn znalazł tu dobrych kolegów, w wakacje śmiga z nimi na hulajnodze w skateparku na Trzech Stawach. – Władek mówi już po polsku lepiej ode mnie, czasem mnie poprawia – śmieje się ksiądz z Ukrainy.

Wnuk Łemka

Pochodzi spod Tarnopola. Jak to się stało, że wybrał kapłaństwo? – Mój tata był księdzem. Całe życie byłem obok taty przy Panu Bogu, ciągle w kościele – wyjaśnia.

Ksiądz greckokatolicki może być mężem, o ile ożeni się przed przyjęciem diakonatu. Wołodia wziął ślub z ciemnowłosą Nadią. – W naszej klasie w szkole średniej stworzyły się aż trzy pary. Jesteśmy jedną z nich – mówi ks. Wołodymyr. – Zaprzyjaźniliśmy się z Nadią pod koniec szkoły, przed maturą. I w czasie studiów podtrzymywaliśmy kontakt – wspomina.

Nadia skończyła z wyróżnieniem studia w Akademii Ekonomicznej w Tarnopolu. Pracowała na Ukrainie jako księgowa i w Urzędzie Skarbowym. A jednak zostawiła to wszystko i przyjechała za mężem do Katowic.

– Przed ślubem żony księży przechodzą katechizację. Rektor naszego seminarium pytał Nadię, czy ona może pójść za mną do różnych miejscowości, czy jest gotowa na taki sposób życia. Odpowiedziała, że tak – wspomina. – Żony księży często pomagają jako katechetki. Nadia m.in. przygotowuje dzieci do Pierwszej Komunii św. – dodaje.

Przez 10 lat rodzina Lytwyniwów mieszkała w Białej Krynicy na zachodniej Ukrainie. Kiedyś w tej wsi żyli Polacy, po wojnie przesiedleni na Dolny Śląsk, m.in. w okolice Oławy i Wrocławia. Grekokatolicy przejęli tu po rzymskich katolikach kościół Świętych Piotra i Pawła.

– Mamy w środku piękny obraz Matki Bożej Częstochowskiej. A w czasie remontu znaleźliśmy kapsułę z nazwiskami polskich budowniczych kościoła – wspomina. – Kiedyś przyjechało do nas autobusami aż 150 Polaków, którzy zostawili w Białej Krynicy mieszkania i swoje dzieciństwo. Dziś, ze względu na wiek, przyjeżdża ich już mniej. Stworzyliśmy z nimi wspólnotę, organizowaliśmy razem nabożeństwa – opowiada ks. Wołodymyr. Dobrze rozumie przesiedlonych Polaków, bo jego dziadka też dotknęła przymusowa przeprowadzka, tylko w drugą stronę... Dziadek był Łemkiem i pochodził z Sanoka.

Kapłan w magazynie

Ukraińców w Polsce przybywa. Kościół greckokatolicki zabiega więc dla nich o duchowych ojców. I tak ks. Wołodymyr zgodził się przyjechać nad Wisłę. – Nie wiadomo było, w jakie miejsce zostanę skierowany. Biskup naszej diecezji wrocławsko-gdańskiej Włodzimierz Juszczak rozłożył przy mnie mapę Polski i powiedział: „Ty pojedziesz... do Katowic, na Śląsk” – śmieje się duchowny.

Ksiądz Wołodymyr musi też utrzymać siebie i rodzinę. Został zatrudniony w dziale sprzedaży naszego Instytutu Gość Media. Do jego obowiązków należy m.in. wydawanie kolporterom z magazynu świeżo wydrukowanego „Gościa”.

Jego nowi polscy przyjaciele nieraz nie wiedzą, że grekokatolicy także są wierni Watykanowi, a od katolików rzymskich różni ich tylko wschodni ryt sprawowania liturgii. – Kiedyś wspomniałem coś o naszym papieżu, a koleżanka z pracy na to: „Jak to, przecież to jest nasz papież” – śmieje się.

Po pracy odprawia Mszę św. we wschodnim obrządku w katowickim kościele garnizonowym. W niedziele jeździ sprawować Eucharystię do Gliwic, Sosnowca i Tychów. Korzysta z gościny proboszczów rzymskokatolickich. Np. w Tychach odprawia w kościele św. Krzysztofa. Po Mszy Ukraińcy zawsze idą na kawę w domu parafialnym.

Często włącza GPS i jeździ do różnych śląskich miast. Po mieszkaniach chrzci dzieci Ukraińców, które przyszły na świat w Polsce. To konieczne, jeśli chrzestni przyjeżdżają na krótko i nie mogą czekać do niedzieli. Zdarza się też, że młode ukraińskie małżeństwa poznają się w kościele na Śląsku, zaprzyjaźniają, a później proszą siebie nawzajem na chrzestnych. Wielu Ukraińców bardzo czeka na te Msze i możliwość śpiewu w swoim języku. A i Ślązacy patrzą na to życzliwie.

– Zdarza się, że w Gliwicach na nasze Msze św. przychodzi Ukrainka z kobietą, którą tutaj się opiekuje, 90-letnią Polką na wózku – mówi ks. Lytwyniw.

Dostępne jest 17% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.