Ślązaczka o pięknej twarzy

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 17/2019

publikacja 25.04.2019 00:00

Dwoje Żydów z Będzina rzuciło z okna zdjęcie 5-letniej córki Miry i list z błaganiem o jej ratowanie. Nieznajoma śląska kobieta przeczytała go i przez chwilę myślała, spacerując.

▲	Krystyna pokazuje dyplom Sprawiedliwi wśród Narodów Świata przyznany jej rodzicom. Za nią jej córka Danuta. ▲ Krystyna pokazuje dyplom Sprawiedliwi wśród Narodów Świata przyznany jej rodzicom. Za nią jej córka Danuta.
Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Po chwili przystanęła znów pod oknem i spokojnie powiedziała po śląsku: „Przyrychtujcie” – czyli przygotujcie dziecko.

Wciąż można spotkać Ślązaków, którzy ryzykowali życie, ratując w czasie wojny Żydów. Jedna z takich osób, rodem z Chorzowa, mieszka dzisiaj w Sosnowcu. Nazywa się Krystyna Zub.

W 1943 roku miała dziewięć lat. Decyzję o przyjęciu żydowskiego niemowlęcia podjęli jej rodzice, Klara i Teofil Zroscy. Gdyby jednak doszło do wpadki, zapłaciłaby za to cała rodzina – także Krysia.

– Moi rodzice myśleli, że bierzemy Lusię do siebie tylko na kilka dni. Wzięliśmy ją i pojechaliśmy z nią do Koszarawy, gdzie mieli ją odebrać jej rodzice. Ale oni tam nie dotarli... Więc wróciliśmy z małą do Chorzowa i tak już zostało – wyjaśnia skromnie Krystyna.

Dlaczego rodzice małej Lusi, czyli Rózia i Joachim Tausowie, wbrew umowie nie dotarli w Beskidy? Otóż okazało się, że w noc poprzedzającą ich zaplanowaną ucieczkę z getta w Będzinie, doszło tam do kolejnej, przerażającej akcji wysiedlania Żydów.

Tausowie na szczęście nie trafili wtedy prosto do Auschwitz, ale zostali umieszczeni w obozie w Będzinie-Małobądzu. Pracowali tam w zakładach krawieckich Rossnera, szyjąc mundury dla Wehrmachtu, ale byli pilnowani przez strażników.

Domem dla Żydówki Lusi Taus na kilka lat stała się więc kamienica przy ul. Wolności 40 w Chorzowie. Klara Zroska rozgłosiła wśród sąsiadów, że mała jest jej siostrzenicą. Ludziom wydawało się to prawdopodobne, bo Wiktoria, siostra Klary, miała kilkoro małych dzieci i mieszkała poza Chorzowem.

Ślązaczka o pięknej twarzy   Mieszkańcy Chorzowa Klara i Teofil Zroscy z przechowywaną przez siebie żydowską dziewczynką - Lusią Taus. Wystawa IPN "Życie przechowane"

Dziecko spod stajni

To jednak dopiero początek tej niezwykłej historii. Dalszą część opisała we wspomnieniach mieszkająca w Ameryce Żydówka Dora Reym z Będzina. Dora, jej mąż Moniek i córeczka Mira, która w 1943 roku miała 5 lat, mieszkali w Będzinie. Nosili wtedy nazwisko Rembiszewscy.

Wciąż w niezwykły sposób wymykali się śmierci. W czasie akcji likwidowania getta przez siedem dni i nocy siedzieli z dzieckiem w wykopanej kryjówce pod starą chatą. Wchodziło się do niej przez podłogę w szafie. Mała Mira była tak zestresowana, że nawet, gdy Niemców nie było w pobliżu, wciąż w przerażeniu kładła palec na usta.

Po tygodniu stamtąd wyszli. W ulewie, która osłoniła ich przed strażnikami, uciekli z getta. Zapukali do znajomego Niemca, który kiedyś wydawał się im życzliwy. Ich niewiarygodne szczęście w tym momencie – jak mogłoby się zdawać – zawiodło: ten kazał im się wynosić i jeszcze zaalarmował niemieckich żołnierzy...

Rembiszewscy trafili do obozu w Będzinie-Małobądzu. Wiedzieli, że Niemcy lada chwila wyślą ich dziecko do gazu w Auschwitz. Przekupili strażnika, żeby wykreślił małą Mirę z ewidencji – i ukryli ją w bunkrze pod stajnią, o którym Niemcy nie wiedzieli. Żeby tam wejść, trzeba było przeprowadzić na bok konie i odsunąć słomę z obornikiem. Oprócz ich dziecka w bunkrze przebywała jedna dorosła Żydówka z czteroletnim synem.

Rembiszewscy próbowali przekazać dziecko znajomym Polakom. Nie udało się.

Przyrychtujcie

Pewnego dnia smutna, pogrążona w myślach Dora, poczuła dotyk czyjejś ręki. To była Rózia Taus, mama Lusi. – Wszyscy cię podziwiamy za to, jak uciekłaś z transportu do Auschwitz, za to, że nie rezygnujesz z prób ratowania swojego dziecka – zaczęła. A później zwierzyła się, że oddała swoją córeczkę kobiecie z Chorzowa, którą znała sprzed wojny. Ta kobieta z siostrą miały nazajutrz chodzić z Lusią po ulicy koło obozu. – Tylko że ja jutro muszę pracować w koszarach. Ale ty będziesz w Małobądzu. Może mogłabyś wyjrzeć przez okno w południe i popatrzeć na moje dziecko za mnie? I powiedzieć mi, czy wygląda dobrze i zdrowo?

Następnego dnia w południe Dora zobaczyła idące wolno dwie kobiety. Wyższa trzymała dziecko na rękach. Była to Klara Zroska. Gdy przechodziły pod oknem, jedna z kobiet wymówiła nazwisko: „Taus”.

„Pod wpływem impulsu powiedziałam mężowi: »Może jedna z nich wzięłaby nasze dziecko!«. Spojrzał na mnie, a potem powiedział: »Spróbujmy« i natychmiast zaczął pisać do nich gryps”.

Ślązaczka o pięknej twarzy   Krysia Zroska (dziś Zub) i żydowskie dzieci w czasie wojny. Lusię (w środku) ratowali w Chorzowie sami Zroscy, Mirę (z prawej) - ich krewni w Sosnowcu. Wystawa IPN "Życie przechowane"

Rembiszewscy załączyli zdjęcie Miry i rzucili list z błaganiem o pomoc dla niej. Po chwili kobieta schyliła się po niego udając, że prostuje pończochy. Przeczytała. „Przez chwilę myślałam, że wszystko stracone, bo wyższa z kobiet, ta, która trzymała na ręku niemowlę, uniosła je lekko, jakby po to, żeby pokazać, że ma już jedno żydowskie dziecko. Natychmiast instynktownie wskazałam na drugą”.

Kobiety poszły dalej. „Potem zobaczyliśmy, że zawracają. Zatrzymały się przy oknie i niższa kobieta o spokojnej, pięknej twarzy powiedziała po śląsku: »Przyrychtujcie«. Przygotuj dziecko” – opisała Dora.

Następne wydarzenia rozegrały się w galopującym tempie. Rodzice wyciągnęli pięciolatkę z kryjówki i cudem przekonali ją, żeby grzecznie i cicho poszła z „ciocią”. Pozostali Żydzi odwrócili uwagę strażników, a najwyższy z więźniów podał Mirę ponad ogrodzeniem dwom Ślązaczkom.

Kobietą o „spokojnej, pięknej twarzy” była Maria Dyrda z domu Madaiska. Pochodziła z Chorzowa, mieszkała w Sosnowcu. Przefarbowała Mirze kruczoczarne włosy oraz brwi na blond i ocaliła ją. I choć niedługo później zmarła, mała Mira doczekała w tej rodzinie końca wojny i powrotu rodziców.

Bardzo tęskniłam

Młodszą dziewczynkę, Lusię, przez całą wojnę przechowywała w Chorzowie Klara Zroska, siostra Marii Dyrdy – ta wyższa. Żydowskie dziecko było u Zroskich pełnoprawnym i bardzo kochanym członkiem rodziny.

Skąd Klara i Maria z rodzinami czerpały siłę, żeby ryzykować życie własne i swoich dzieci dla ocalenia małych Żydówek? – Myślę, że z wiary w Boga. To byli bardzo wierzący ludzie. Modliliśmy się razem – mówi Krystyna Zub.

Ślązaczka o pięknej twarzy   Lusia Taus i Krystyna Zroski w czasie II wojny światowej. Wystawa IPN "Życie przechowane"

Zaraz po wojnie nikt nie zgłaszał się po Lusię. W czasie kolędy Zroscy zapytali więc proboszcza z parafii św. Jadwigi, czy powinni ją ochrzcić. Ksiądz zaprzeczył. Radził jeszcze poczekać, czy jednak nie znajdą się bliscy dziewczynki. Wtedy mała nie będzie przecież dalej wychowywana w chrześcijaństwie, lecz w judaizmie. – Powiedział też, że lepiej niech to będzie dobry żyd niż zły katolik – wspomina dziś pani Krystyna.

Mama Lusi nie przeżyła wojny, ale po dziewczynkę zgłosił się jej ojciec. Zroscy przekonywali małą, żeby się go nie bała.

Joachim Taus umieścił córkę w ochronce w Chorzowie. – Mamo, opowiedz, jak Lusię stamtąd wykradłaś! – zachęca Krystynę jej córka, Danuta Zub. Pani Krystyna z uśmiechem opowiada: – Poszłam ją tam odwiedzić. Lusia strasznie się wtedy rozpłakała, że ona chce „do domu, do domu”. I ja ją zabrałam do domu... Jak przyszedł jej ojciec, to zaczął robić kłopoty za to, że ją stamtąd zabrałam – wspomina pani Krystyna.

Na wystawie „Życie przechowane” o Ślazakach i Zagłębiakach ratujących Żydów dr Aleksandra Namysło z katowickiego IPN umieściła wspomnienie Lusi z tych dni: „Mój tata, kiedy zobaczył, jak jestem szczęśliwa z moją »wojenną rodziną«, zdał sobie sprawę z mojej traumy i zostawił mnie z nimi z nadzieją, że kiedyś, pewnego dnia, zrobi dla nas Dom”.

Joachim wyjechał wtedy do Niemiec i tam powtórnie się ożenił. Po pięcioletnią już córkę wrócił w 1947 roku. Odebrał ją od Zroskich, ale okazało się, że nie może jej legalnie zabrać za granicę. Umieścił ją więc w religijno-syjonistycznym domu dziecka w Zabrzu. Było to dla dziewczynki trudne. Dopiero po pewnym czasie nielegalnie wywiózł ją na Zachód.

– O tym, że Lucy po odebraniu przez ojca była jeszcze w domu dziecka w Zabrzu, nasza rodzina nie wiedziała – komentuje Danuta Zub. A jej mama dodaje: – Bardzo za nią tęskniłam.

Mama mówi dobranoc

Z Niemiec Tausowie wyjechali do USA. Stamtąd Joachim napisał do Zroskich, że Lusia dobrze się uczy w amerykańskiej szkole. „Jak rozmawia z obcymi ludźmi, to o Was dużo opowiada (ona mówi, że jak urośnie, to do Was pojedzie)”.

Z czasem dziewczynka zapomniała o dzieciństwie na Śląsku. Zostały jej w pamięci tylko migawki. Choćby ta, jak klęczy na łóżku z Krysią, ubraną w białą koszulę nocną, i razem się modlą, wpatrzone w obraz Pana Jezusa. I jak do pokoju wchodzi mama, żeby im powiedzieć dobranoc.

Ocalona Żydówka odnowiła kontakt ze Zroskimi jako 46-latka. W listach nazywa Klarę i Teofila Zroskich mamą i tatą.

Ślązaczka o pięknej twarzy   Żydowska dziewczynka Lusia Taus z przechowującą ją Klarą Zroską. Z prawej córka Klary, Krystyna. Wystawa IPN "Życie przechowane"

Dzisiaj Lusia nazywa się Lucy Taus Katz i mieszka w Teksasie w USA. Jest bizneswoman, ma dwóch synów. Wraz z mężem prowadziła przez pewien czas rodzinę zastępczą. Chciała w ten sposób – jak napisała po latach w liście do Krystyny Zub – oddać cześć Klarze i Teofilowi Zroskim, którzy w czasie wojny podzielili się z nią miłością.

Teofil Zroski zmarł w 1968 roku, jego żona Klara w 1982 roku. W 2017 roku otrzymali pośmiertnie tytuł Sprawiedliwi wśród Narodów Świata.

W USA mieszka dzisiaj także Mira. Nosi nazwisko Reym Binford, jest profesorem i filmowcem-dokumentalistą. W 1994 roku zrealizowała film „Diamonds in the Snow” o ocaleniu przez Polaków trojga żydowskich dzieci z Będzina – w tym jej samej.•

Dostępne jest 15% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.