Co ja tutaj robię?

Gość Katowicki 36/2018

publikacja 06.09.2018 00:00

O duchowym przebudzeniu, służbie Bogu i ludziom opowiada biskup nominat Grzegorz Olszowski.

Co ja tutaj robię? Henryk Przondziono /Foto Gość

ks. Rafał Skitek: Zawsze było Księdzu Biskupowi blisko do Pana Boga?

Biskup nominat Grzegorz Olszowski: Pochodzę z tradycyjnej śląskiej, pobożnej rodziny. Pan Bóg zawsze był dla mnie ważny, choć muszę przyznać, że nie zawsze stawiałem Go na pierwszym miejscu. W pewnym momencie pomyślałem, że trzeba poważniej podejść do życia. Byłem wtedy nastolatkiem. Impulsem do tego były rekolekcje ewangelizacyjne, które w ramach Ruchu Światło–Życie odbywały się w mojej parafii rodzinnej, św. Wojciecha w Mikołowie. Pamiętam, że zaprosił mnie na nie kolega. Dziś też jest księdzem. Szczerze mówiąc, już wcześniej miałem okazję uczestniczyć w podobnych rekolekcjach, ale zawsze miałem jakąś wymówkę. Wydawało mi się, że poradzę sobie sam, bez Pana Boga. Ważniejsze było życie towarzyskie. Mieliśmy paczkę kolegów. Często spotykaliśmy się i razem spędzaliśmy czas. Uczęszczałem wtedy do Technikum Elektrycznego w Mikołowie.

Dobrze rozumiem? To duchowe przebudzenie zawdzięcza Ksiądz Biskup oazie?

Tak można powiedzieć. Zacząłem jeździć na rekolekcje. Zresztą byłem na wszystkich stopniach. Potem sam – już jako ksiądz – często prowadziłem oazy. Nawet w te wakacje w Krakowie prowadziłem oazę dorosłych.

A kiedy pojawiła się pierwsza myśl o kapłaństwie?

Taki czas wewnętrznych zmagań, wielu pytań, poszukiwań pojawił się przed maturą. To była duchowa walka. Zastanawiałem się wtedy, czy nie powinienem wybrać seminarium duchownego. Ale ta myśl o kapłaństwie nie była jeszcze dojrzała. Poza tym to ja chciałem o wszystkim zadecydować: najlepiej od razu i ostatecznie: albo seminarium, albo inna droga życiowa. Ale tak się nie da. To Pan powołuje. Bóg zaprasza. I nauczyłem się wtedy jednego – mówię to teraz z perspektywy czasu – że Pan Bóg, powierzając nam jakieś zadanie, zawsze mówi, czego od nas oczekuje. Tak samo jest z powołaniem. Kiedyś jeden spowiednik powiedział mi: „Człowieku, Pan Bóg sam da ci znak. Bądź cierpliwy. To może nie jest jeszcze twój czas”. Miał rację.

I właśnie dlatego po maturze Ksiądz Biskup wybrał Politechnikę Śląską? Bóg milczał?

Przez dwa lata studiowałem tam elektryfikację i automatyzację górnictwa. Dobrze minął mi pierwszy rok. Ale już na drugim coraz częściej myślałem o kapłaństwie. Ta myśl nie dawała mi spokoju. Stopniowo rodziło się we mnie wewnętrzne przekonanie, że Pan mnie wzywa do wyłącznej służby w Kościele. Dlatego pod koniec drugiego roku zdecydowałem się zmienić studia i wstąpiłem do Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego w Katowicach.

I wtedy te wszystkie wcześniejsze wątpliwości minęły?

Czasem było ciężko, ale większych wątpliwości raczej nie miałem. Jasne, że człowiek pyta sam siebie, czy wytrwa do końca i czy droga kapłańska go nie przerośnie. Zastanawiałem się, czy podołam tym wszystkim obowiązkom, czy sprostam nowym wyzwaniom. Ale jednocześnie czułem, że najgroźniejsze burze mam już za sobą. Że już to w sobie przepracowałem. Jeszcze przed seminarium. Stąd większych kryzysów nie miałem. Krótko mówiąc: seminarium minęło mi dość spokojnie. Jako czas umocnienia.

Rodzice nie protestowali? Zaakceptowali ten wybór?

Jestem im bardzo wdzięczny. Kiedy drżącym głosem powiedziałem im, że po dwóch latach studiów na Politechnice chciałbym wstąpić do seminarium, w ogóle nie oponowali. Wręcz przeciwnie. Powiedzieli mi: „Pamiętaj, my chcemy, żebyś był szczęśliwy. Dlatego zrób, jak uważasz. Ty wiesz, co dla ciebie jest dobre”. I właśnie za to bardzo cenię rodziców. To bardzo mądra i dojrzała postawa. Życzyłbym sobie, żeby tak było w każdej rodzinie.

A jakim księdzem był neoprezbiter Grzegorz?

Hm… Odpowiem tak: moim pragnieniem było to, by służyć Panu Bogu i ludziom. Moja pierwsza placówka duszpasterska to parafia św. Jadwigi Śląskiej w Rybniku. To był dobry czas wzrastania w kapłaństwie. Katechizowałem w Liceum Powstańców Śląskich w Rybniku. Szkołę tę ukończyli m.in. kard. Bolesław Kominek i abp Damian Zimoń. Prowadziłem tam bardzo prężną wspólnotę Ruchu Światło–Życie. Na nowo poczułem silną więź z oazą. Ale po czterech latach otrzymałem dekret kierujący mnie do pracy duszpasterskiej w katowickiej katedrze. I wtedy sobie pomyślałem: „O Boże! Do katedry? W samym centrum archidiecezji. Już gorzej być nie może”. (śmiech)

Ale ostatecznie jako wikariusz tam Ksiądz Biskup nie trafił?

Bo okazało się, że może być jeszcze gorzej. (śmiech) Ponieważ parę dni przed moją przeprowadzką zadzwonił do mnie abp Damian Zimoń, mówiąc, że poszukuje sekretarza. No i chciałby, żebym to właśnie ja nim został. Dlatego postanowił zmienić moje miejsce zamieszkania zaledwie o parę ulic: z Plebiscytowej na Francuską. Powiedział mi też wtedy, że poza tym nie za wiele w moim życiu się zmieni, bo tak jak w parafii katedralnej byłbym wikarym i miał nad sobą proboszcza, tak teraz on może być moim proboszczem, a ja jego wikarym.

I co Ksiądz Biskup na to?

Eh, to było trudne… W ciszy modliłem się, żeby arcybiskup zmienił zdanie i doszedł do wniosku, że ta jego propozycja może wcale nie jest aż tak dobra. Że może są lepsi ode mnie. Ale miałem też świadomość, że Pan Bóg posługuje się przełożonymi. I że ja sam w dniu święceń ślubowałem posłuszeństwo.

I stało się. Zamieszkał Ksiądz Biskup na Francuskiej w Katowicach…

Do dziś pamiętam pierwszą niedzielę w domu ks. abp. Damiana. Po południu miał się odbyć Dzień Wspólnoty Ruchu Światło–Życie. W pamięci miałem jeszcze niedzielny rytm parafialny: Msze św., spowiadanie itd. Ciągle w ruchu. Tymczasem teraz stałem przy oknie i pytałem sam siebie: „Co ja tutaj robię”? Jasne, początki są trudne. Z perspektywy czasu mogę jednak powiedzieć, że było to dla mnie bardzo ważne i bezcenne doświadczenie. Między innymi dlatego, że mogłem z szerszej perspektywy spojrzeć na Kościół, zwłaszcza ten nasz, lokalny. Byłem świadkiem wielu ciekawych spotkań, zwłaszcza z biskupami pochodzącymi z Górnego Śląska, w tym ze zmarłym niedawno abp. Szczepanem Wesołym czy z kard. Ignacym Jeżem. Ten drugi zawsze zarażał swoim humorem.

Czyli nie zawsze było oficjalnie? Zdarzyły się jakieś zabawne historie, wpadki?

Pewnie. Rzecz działa się podczas wizytacji. Odwiedziliśmy wtedy jedną ze szkół. Moje zadanie polegało na zawiezieniu arcybiskupa do szkoły, rozdaniu nauczycielom upominków – książek. A że podczas takich wizytacji arcybiskup otrzymuje często kwiaty, zwykle zabierałem je do samochodu. No i nagle dostrzegam piękny bukiet leżący przy nim. Biorę te kwiaty i zabieram do samochodu. Jednak kątem oka widzę przerażenie w oczach pani dyrektor. Na szczęście coś mnie tknęło i pytam: „Przepraszam, a czy te kwiaty były już wręczone?”. A wtedy pani dyrektor odpowiedziała: „No właśnie nie…”. A ja jej na to: „Aha, to proszę wręczyć”. (śmiech) Niezapomniane z tamtych lat są też podróże. Taka podróż życia to wyjazd do Rzymu w styczniu 2005 roku. Było to na kilka miesięcy przed śmiercią Jana Pawła II. Pojechaliśmy wówczas podziękować papieżowi za powołanie Wydziału Teologicznego na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Skład delegacji był następujący: abp Damian Zimoń, prezydent miasta Katowice, rektor i jego zastępca, dziekan wydziału i ja. Wszyscy się śmiali, że pojechałem tam jako przedstawiciel studentów, bo w tym czasie pracowałem nad doktoratem.

W pewnym sensie uczył się Ksiądz Biskup posługi biskupiej przy innym biskupie katowickim?

Z pewnością dało mi to szersze spojrzenie na Kościół. Ale nie miałem wtedy pojęcia, że pewnego dnia i ja otrzymam taką nominację... Pan Bóg lubi nas zaskakiwać.

Ma Ksiądz Biskup za sobą też 7 lat pracy w kurii metropolitalnej.

Wdzięczny jestem abp. Wiktorowi Skworcowi za zaufanie. Bo byłem nie tylko kanclerzem kurii, ale także – gdy do Wrocławia przeszedł bp Józef Kupny – wikariuszem generalnym. To ważny etap w moim kapłańskim życiu. Kolejny raz mogłem nauczyć się czegoś nowego i inaczej spojrzeć na Kościół.

A potem został Ksiądz Biskup proboszczem w parafii św. Antoniego w Rybniku. Parafianie się cieszą, że ich proboszcz został biskupem?

Hm... Myślę, że trzeba by ich o to zapytać. Jedno jest pewne: bycie proboszczem jest czymś pięknym. Ufam, że te dwa doświadczenia – kurialne i parafialne – pomogą mi być dobrym i sprawnym biskupem.

To jakim biskupem będzie ks. Grzegorz Olszowski?

Myślę, że najlepiej wyraża to moje zawołanie biskupie: „Ku chwale Boga Ojca”. Te słowa są zakończeniem 2. rozdziału Listu św. Pawła do Filipian. Jest to Hymn o uniżeniu i wywyższeniu Sługi Bożego, Jezusa Chrystusa. Na obrazku prymicyjnym wybrałem zawołanie: „On istniejąc w postaci Bożej... przyjął postać Sługi”. Taki jest początek wspomnianego tekstu. Jego zakończenie brzmi: „Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca”. W pewnym sensie to jakaś klamra, która spina całe moje kapłańskie życie. Chciałbym, żeby wszystko to, co będę robił, było zawsze na chwałę Pana Boga. Z pożytkiem dla Jego królestwa i dla Kościoła. Chcę być blisko księży, świeckich. Mieć dalej czas na rozmowy i spotkania. Myślę, że wszyscy tego bardzo potrzebujemy. Dlatego nie chciałbym tworzyć jakieś sztucznego dystansu. Wszystko „ku chwale Boga Ojca”!

Zapraszamy na sakrę

Święcenia biskupie ks. Grzegorza Olszowskiego odbędą się w archikatedrze Chrystusa Króla w Katowicach w środę 12 września o godz. 12.00, w liturgiczne wspomnienie Matki Bożej Piekarskiej.

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.