I cóż, że ze Szwecji

Joanna  Juroszek Joanna Juroszek

publikacja 03.07.2018 11:13

Kokotek-Wilno-Tallin-Helsinki-Sztokholm-Karlskrona-Gdynia, 2 tys. km trasy, 7 państw, 3 tygodnie, kilka promów i kilkanaście rowerów. Rozpoczyna się Misja Północ!

I cóż, że ze Szwecji - Trasa Transfogarska w Rumunii - najpiękniejsze miejsce, w którym byłem - stwierdza ks. Dawid Archiwum Włóczykół

Mówimy o rowerowej wyprawie grupy Włóczykoła, której przewodzi uśmiechnięty ks. Dawid Sładek, wikary w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach. Młodzi pasjonaci roweru tym razem przemierzają państwa, które łączy Morze Bałtyckie. Poza Polską zobaczą Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię i Szwecję.

Chłopaki gotują

W drodze modlą się o wiarę dla młodych świata. Tegoroczna intencja wyprawy związana jest z synodem biskupów o młodzieży, jaki w październiku odbędzie się w Rzymie. Włóczykoła jadą też w łączności z Niniwą Team, wyprawą rowerową, której od lat przewodzi oblat ojciec Tomasz Maniura.

To kolejna taka wycieczka rowerowych zapaleńców. W świat ruszają bez wozu technicznego, bez zaplanowanych noclegów, zdani na dobrego Boga i dobrych ludzi. I zawsze wychodzi im to na dobre. W zeszłym roku jechali na południe, do Rzymu. Tym razem ich kierunek to północ. Ominą ich mocne alpejskie podjazdy i upały. Zobaczą za to malowniczą krainę Muminków.

Kiedy zrodziła się rowerowa pasja ks. Dawida? Na studiach, gdy z kumplami na rowerach pojechał do Szwecji. Potem, już w seminarium, z kolegami klerykami, organizował kolejne rowerowe wyprawy. A to na Pomorze, a to do Kijowa na Ukrainie. A jak został wikarym w Siemianowicach Śl.-Michałkowicach wziął młodych na wycieczkę dookoła Polski. Objechali ją na dwa razy; najpierw wzdłuż granicy zachodniej, rok później – wzdłuż wschodniej. Potem przyszła pora na rowerową Rumunię, a w zeszłym roku – na stolicę Włoch.

Na tę ostatnią wyprawę wybrało się 14 chłopaków  i 3 dziewczyny. – Jak jeżdżą sami faceci to jest nudno – stwierdza ks. Dawid. – Faceci wtedy narzekają, nie mają się przed kim popisywać, nie trzymają poziomu – dodaje.

– Mieliśmy taką taktykę, że na szukanie noclegów za zwyczaj chodził chłopak z dziewczyną. Dlatego ksiądz mówi, że dziewczyny są potrzebne – uśmiecha się Ula Jarzyna z Polanki Wielkiej koło Oświęcimia, mieszkająca i pracująca w Katowicach; jedna z trzech zeszłorocznych rodzynek. – Na wyprawie zauważyłam też, że chłopaki więcej gotowali. Nam, dziewczynom, wystarczyły gorące kubki, czy inne szybkie jedzenie. Jadłyśmy i kładłyśmy się spać. Sen był dla nas ważniejszy, a chłopaki zawsze gotowali pełne obiady – dodaje.

Wyprawy rowerowe to prawdziwa szkoła życia. Młodzi dziennie na rowerach pokonują jakieś 130 km. Wiozą ze sobą ok. 20 kg bagażu, wstają o 5 rano. W południe mają Mszę, dalej obiad i drzemkę. Na miejscu noclegowym są między 18.00 a 19.00. – Mnie w tych wyprawach pociąga nieprzewidywalność – przyznaje

Staszek Bielski, student Politechniki Śląskiej z Chorzowa, uczestnik wszystkich poprzednich młodzieżowych wypraw. – Nic nie jest z góry zaplanowane. Jedziemy przez 2-3 tygodnie, niewiele wiemy. Docenia się takie zwykłe, małe rzeczy, że można się wykąpać albo zjeść coś ciepłego. Docenia się też dobrą pogodę i przełamuje swoje bariery.

A jak na wyprawie działa Bóg? Na przykład przez ludzi bezinteresownie pomagających. Młodzi wspominają pana Andrzeja, Polaka mieszkającego w niemieckiej Bawarii. – Zaangażował się na 150 procent. – przyznają.

– Zorganizował nam pole namiotowe, każdemu kupił pizzę, picie. Z kolegą pojechał też do sklepu rowerowego, żeby kupić nam opony do rowerów. Wcześniej z innymi Polakami zorganizował nam zwiedzanie kościołów w Marktl am Inn, rodzinnej miejscowości papieża Benedykta – wymieniają.

Prorok Marek

Ks. Dawid z kolei opowiada, jak Bóg troszczy się finansowo. Ponieważ wikary na wyprawy bierze młodych, wie, że te wycieczki muszą być nisko budżetowe. O finansową pomoc prosi więc ludzi dobrej woli. W zeszłym roku jeszcze w dniu wyjazdu do Rzymu nie miał całej kwoty potrzebnej na pokrycie kosztów organizacyjnych. Pieniądze na koncie fundacji Młodzi dla Młodych nazbierały się w czasie wyprawy. Gdy wrócili i przyszło do płacenia zaległych faktur, okazało się, że zostało im jeszcze 100 zł. – Przypadek? Nie sądzę – uśmiecha się kapłan, a Ula komentuje, że to zdanie było jednym z czołowych haseł zeszłorocznej wyprawy.

Innym razem kiedy młodzi z ks. Dawidem przemierzali Polskę na nocleg zatrzymali się gdzieś w górach. – Wbiliśmy wieczorem, bez zapowiedzi, rozbiliśmy się w ogrodzie przy probostwie – wspomina ks. Sładek. – Pani gospodyni na szybko

zrobiła dla nas pizzę, w nocy przeprała nam wszystkie ubrania. Ale to nie wszystko: od młodych dowiedziała się, że lubię wiśnie. Rano w niedzielę ugotowała nam wuszty i przyniosła ciasto z… wiśniami. Niesamowita – uśmiecha się.

Staszek wspomina z kolei inną, ekumeniczną, ucztę. Było to w miejscowości na granicy Węgier z Rumunią. – Rozbiliśmy się, tak z marszu, na plebanii u prawosławnego księdza. I tam przyszli też zielonoświątkowcy. Dali nam pełno owoców, swoje konfitury, wędliny – opowiada. – Ci ludzie przyszli do nas jeszcze o 5.00 rano następnego dnia, przynieśli nam chleby, wodę, colę i 2 litry kawy – dodaje ks. Dawid.

– Fajny zbieg okoliczności mieliśmy też na jednej z pierwszych wypraw – wspomina dalej ks. Dawid. – Podjazd w górach, 22.00, a my nie mamy noclegu. Jechaliśmy na jakieś pole namiotowe i stwierdziłem: Pomodlę się trzy razy „Pod Twoją obronę” o dobry nocleg. Pomodliłem się i słyszę, jak ktoś krzyczy, że Łukaszowi strzeliła przerzutka tylna. To zły znak: nie można wtedy w ogóle jechać. Tej części nie bardzo też da się kupić. Zatrzymaliśmy się gdzieś w górach akurat na wysokości domu, w którym świeciło się światło. Zmieszany naciskam na dzwonek do drzwi, przedstawiam się: „Ks. Dawid Sładek”, a mężczyzna w drzwiach odpowiada: „Prorok Marek”. Tak miał na nazwisko. Mówi: „Wczoraj mieliśmy grilla, mamy więc wykoszony ogród, tam macie kran z wodą, możecie się umyć, śpijcie spokojnie”. Okazało się jeszcze, że to był pasjonat rowerów, miał 3 różne przerzutki, ale niestety żadna nie pasowała – uśmiecha się.

Co jest fajnego w tych wyprawach. Poza przygodą – zapierające dech w piersiach widoki. W Rumunii czy w Alpach. – W trakcie jazdy jest też bardzo dużo czasu na myślenie – ocenia Staszek. – A jak wraca się do domu, to ma się wrażenie, jakby minęło kilka miesięcy. Człowiek w tym czasie poznał tylu ludzi, zwiedził tyle miejsc, przeżył tak intensywny czas – uzupełnia ks. Dawid, dodając, że wyprawa i dla młodych, i dla niego ma wymiar wychowawczy.

To szkoła gotowania, wczesnego wstawiania, dyscypliny, zwracania uwagi na drugiego człowieka. Tak trudna, jak szybkie i bezbłędne przeczytanie tytułu tego tekstu?