Największy bandyta

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 23/2018

publikacja 07.06.2018 00:00

Mieszkańcy katowickiego Dębu odkryli, że z ich dzielnicy pochodził niezwykły człowiek: ks. Józef Kania, kapelan partyzantów Armii Krajowej. Jego dom wciąż tutaj stoi.

▲	Ks. Józef Kania. ▲ Ks. Józef Kania.
Reprodukcja Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Teraz na tę kamienicę przy ul. Krzyżowej 7 trafi tablica ku czci ks. Kani. Na wniosek Rady Jednostki Pomocniczej nr 10 ufundował ją Urząd Miasta Katowice.

Józefowi Kani doradzano, żeby został zawodowym muzykiem. Podobno powiedział swojej mamie: „Tak, będę śpiewakiem, ale Bożym”. Był wybitnie uzdolniony naukowo i miał talent organizatorski.

Zamiatacz ulic

W chwili wybuchu II wojny światowej był młodym księdzem, miał zaledwie 26 lat. W 1939 r. był wikarym w Michałkowicach. Kiedy wkroczyli Niemcy, wydalili z parafii proboszcza ks. Pawła Brandysa. Samemu ks. Józefowi nakazali natomiast zamiatanie ulic. Miotłę brał więc zawsze po odprawieniu porannej Mszy Świętej. Jego siostra miała nawet fotografię, na której ks. Józef pracuje z tablicą na plecach: „Ich bin der größte Bandit aus Michalkowitz” – czyli „Jestem największym bandytą z Michałkowic”.

Podobnie jak jego kolega z seminarium, ks. Jan Macha, który jest dziś kandydatem na ołtarze, po wkroczeniu Niemców ks. Józef włączył się w konspirację. W Michałkowicach, gdzie był wikarym, współzakładał Polską Organizację Powstańczą. Organizował pomoc charytatywną dla rodzin ludzi, których Niemcy uwięzili, i dla samych więźniów.

Kiedyś jedna z niemieckich parafianek oburzyła się, że ks. Józef w czasie nabożeństwa zaintonował pieśń po łacinie, zamiast po niemiecku. Doniosła na niego do kurii. Młody wikary był też na celowniku niemieckiej policji. Dla jego bezpieczeństwa kuria przeniosła go więc na parafię w Brzęczkowicach, dzisiejszej dzielnicy Mysłowic.

Tutaj jednak młody „kapelonek” prowadził tę samą działalność, ale na jeszcze większą skalę. Wszedł w kontakt z parafianami, którzy służyli jako dozorcy w owianym ponurą sławą więzieniu śledczym w Mysłowicach. Za ich pośrednictwem dostarczał więźniom żywność, modlitewniki i różańce – i to nawet do najsurowszej celi, tak zwanej „jedynki”.

Wuszty ze Słupnej

Jak to działało, częściowo okazało się po wojnie. Na przykład niejaka Emma Buchta opowiedziała, jak zanosiła ks. Józefowi na probostwo w Brzęczkowicach wędliny, które dawał jej tata Jan Lux, rzeźnik ze Słupnej. Ta żywność była potem przemycana do więzienia.

Ksiądz Kania dożywiał też w podobny sposób, z kilkoma odważnymi współpracownikami, jeńców wojennych różnej narodowości.

Ludzie z Brzęczkowic długo później wspominali, że ten młody ksiądz głosił też poruszające kazania. Świetnie również śpiewał i grał na różnych instrumentach. Po wojnie na fronton kościoła w Brzęczkowicach trafiła płaskorzeźba ks. Kani z podpisem „Gorliwiec Boży”.

W końcu jednak jego współpracownicy zostali aresztowani przez gestapo. W lutym 1943 r. ks. Józef musiał uciekać.

Ponieważ był „spalony”, został kapelanem Rybnickiego Inspektoratu Armii Krajowej. Często przebywał wśród partyzantów legendarnego śląskiego oddziału partyzanckiego „Wędrowiec”, który wtedy działał w górach, w okolicy Brennej. Wiadomo, że w kazaniach dla partyzantów mówił m.in. o konieczności zachowania zasad moralnych także w wojennych okolicznościach.

Pojawiał się jednak też na probostwach w Lędzinach czy w Suszcu, gdzie miał kolegów księży. W tej drugiej parafii „oficjalnie” przebywał jako robotnik i rzeczywiście zajmował się tam instalacją elektryczną. W Krzyżowicach – dziś to dzielnica Jastrzębia-Zdroju – odprawił pewnego przedpołudnia Mszę Św. w pustym kościele.

Niemcy złapali go w lutym 1944 r., prawdopodobnie przypadkiem. Zatrzymali go pod wsią Zbytków, niedaleko Pawłowic Śląskich, wraz z rybnickim inspektorem AK Władysławem Kuboszkiem.

Po strasznym śledztwie ks. Kania trafił do obozu Auschwitz. Odprawiał tam tajne Msze św. na bloku 11. Używał wina zrobionego z przemyconych do obozu rodzynek. Wtajemniczeni więźniowie zasłaniali go, a on udzielał im Komunii Świętej. Wspominali, że w Wielkanoc 1944 r., choć był strasznie zmaltretowany przez śledztwo, powiedział im kazanie, które dało im dużo nadziei.

W muzeum Auschwitz zachowała się do dziś szklaneczka, której ks. Kania i inni śląscy księża używali jako kielicha w czasie tych tajnych Eucharystii.

On sam wyzwolenia nie dożył. Niemcy wykonali na nim wyrok śmierci 12 czerwca 1944 roku.

Właśnie w rocznicę śmierci na jego domu zostanie odsłonięta poświęcona mu tablica. – Chcemy zachować pamiątki po ludziach, którzy mieszkali w Dębie. Pielęgnowanie tradycji jest tym bardziej ważne, że dzielnica Dąb stała się miejscem, gdzie przybywa i mieszka coraz więcej ludzi niezwiązanych z nią i nieznających jej historii – mówi Marek Wolski, przewodniczący Rady Jednostki Pomocniczej nr 10.

12 czerwca o 11.00 Msza św. w kościele św. Józefa w Katowicach-Józefowcu i o 12.10 odsłonięcie tablicy, upamiętniającej ks. Józefa Kanię, na kamienicy przy ul. Krzyżowej 7.

Dostępne jest 23% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.