Stanisław u młodych

Przemysław Kucharczak Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 14/2018

publikacja 11.04.2018 14:05

Czy chłopak żyjący tylko 18 lat może osiągnąć coś wielkiego? Może. Ruszyła peregrynacja relikwii świętego nastolatka.

▲	Św. Stanisław Kostka. ▲ Św. Stanisław Kostka.
Henryk Przondziono /Foto Gość

Ten chłopak – św. Stanisław Kostka – ma wielki wpływ na to, że Polacy w każdym pokoleniu od XVII w. do dziś są szczególnie związani z Maryją. W peregrynacji jego relikwii mogą w niej wziąć udział wspólnoty młodzieżowe z każdej parafii archidiecezji katowickiej.

Ucieczka i pościg

Stanisław ma pecha do artystów, tworzących jego wizerunki. Na wielu z nich oblany rumieńcem Kostka jest tak cukierkowaty, że aż odrzucający. W rzeczywistości był zupełnie inny – miał charakter, odwagę i nie bał się przygody.

Ojciec opłacił mu szkołę – kolegium jezuickie we Wiedniu. Tam chłopak zdecydował się na życie w zakonie. Problem w tym, że jego tata się na to nie zgadzał, a wiedeńscy jezuici nie chcieli chłopaka przyjąć bez zgody ojca.

Ckliwy młodzian z większości portretów pewnie potulnie zgodziłaby się z wolą taty i jezuitów. To jednak nie był Stanisław: on po prostu zaplanował ucieczkę i ją przeprowadził. Ruszył pieszo do Bawarii, by prosić o przyjęcie do zakonu w innej prowincji jezuickiej.

Jego starszy brat Paweł zorganizował pościg. Złapałby przyszłego świętego, gdyby nie to, że zamienił się on ubraniami z napotkanym wieśniakiem.

„Niedaleko od Wiednia dogonili mnie dwaj moi słudzy, których poznałem i przed którymi schowałem się do pobliskiego lasu” – relacjonował Stanisław w liście do przyjaciela. – „Kiedy koło południa pokrzepiłem znużone ciało u przezroczystego źródła, usłyszałem naraz głos kopyt końskich. Podnoszę się, przyglądam jeźdźcowi. Był to mój brat, Paweł. Popuściwszy cugle podąża ku mnie. Koń w pianie, twarz brata rozpalona bardziej niż słońce. Możesz sobie wyobrazić, drogi Erneście, w jakim musiałem być wtedy strachu, nie mając możności ucieczki. Stanąłem dla nabrania sił i pierwszy, zbliżając się do jeźdźca, proszę jako pielgrzym o jałmużnę. Zaczął dopytywać się o swojego brata. Opisał jego ubranie, wzrost i wygląd. Zwrócił uwagę, że był podobny do mnie. Odpowiedziałam, że nad ranem tędy przechodził. Na to on, nie tracąc chwili, spiął ostrogami konia i rzuciwszy mi pieniądz, popędził w dalszą drogę”.

Brat Stanisława opłacił ludzi, którzy w bramach miasteczek mieli go wypatrzeć i złapać. Mimo to chłopak dotarł do Bawarii. Stamtąd zakon skierował go do Rzymu.

Ojciec w liście żądał jego powrotu do domu, bo jak nie, to „wszędzie cię znajdę, miasto złotych łańcuchów, którem ci gotował, żelazne cię spotkają i wrzucon będziesz tam, gdzie słońca nie ujrzysz”. Stanisław odpisał mu z wielkim szacunkiem i równie wielką stanowczością: „Szczęście to i na ojca się wylewa, gdy na dworze niebieskiego Króla syna swego ma. Lepiej byś sobie, panie ojcze, poradził, gdybyś mnie, syna swego, Panu Bogu z rąk swoich oddał”. Wkrótce złożył śluby zakonne.

Idź za marzeniami

Rzymscy jezuici byli pod wrażeniem nadzwyczaj bliskiej więzi Stanisława z Matką Bożą. Ona była dla niego po prostu mamą. Wkrótce chłopak zapowiedział, że zbliżającą się uroczystość Wniebowzięcia Maryi będzie świętował już niebie.

Kilka dni później niespodziewanie zachorował na malarię. Umierał pogodnie, choć z ust sączyła mu się krew. 14 sierpnia 1568 r. przed północą jego twarz rozjaśniła się tajemniczym blaskiem. Współbracia pytali, czego sobie życzy. Polak odpowiedział, że przyszła po niego Matka Boża. Świadkowie zorientowali się, że umarł, dopiero, gdy na podsunięty mu obrazek Maryi nie zareagował już uśmiechem.

– Św. Stanisław Kostka pokazuje, żeby wziąć się do roboty i zmierzyć z przeciwnościami, które życie piętrzy. Kiedy dzisiaj młodzież napotka po drodze na jakiś opór, to często daje za wygraną. A on miał pod górkę, ale wszystkie przeciwności pokonał – uważa ks. Wojciech Iwanecki, duszpasterz młodzieży archidiecezji katowickiej. – Miał odwagę iść za wolą Bożą i swoimi marzeniami. Mnie to pociąga – mówi.

Ze Stanisławem wiążą się objawienia włoskiego jezuity, sługi Bożego Juliusza Mancinellego. Był to wielki misjonarz o opinii proroka i cudotwórcy. Katolik nie ma obowiązku wierzyć w objawienia prywatne – ale w tej historii jest coś, co magnetycznie przyciąga uwagę.

Juliusz relacjonował, że dokładnie 40 lat po śmierci Stanisława zobaczył w Neapolu Matkę Bożą z klęczącym u jej stóp Stanisławem. Maryja pytała: „A czemu Mnie Królową Polski nie zowiesz? Ja to królestwo wielce umiłowałam i wielkie rzeczy dlań zamierzam, ponieważ osobliwą miłością ku Mnie pałają jego synowie”. Wskazała też na Stanisława i powiedziała, że jemu Juliusz zawdzięcza to objawienie.

Wizja powtórzyła się jeszcze w latach 1610 i 1617. O. Mancinelli napisał o niej polskim jezuitom, a potem sam przyjechał „z ziemi włoskiej do Polski”, żeby dać świadectwo. Gdyby takie przesłanie głosił Polak, łatwiej byłoby mu zarzucić, że sam je sobie wymyślił.

Polacy uwierzyli, że sama Matka Boża chce być nazywana Królową Polski – i zaczęli z miłością w ten sposób Ją tytułować. A wszystko dzięki dwóm jezuitom: Włochowi Juliuszowi Mancinellemu i Polakowi Stanisławowi Kostce.

Więcej o peregrynacji na katowice.ksm.org.pl

Dostępne jest 23% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.