Nikt z nas nie jest ważniejszy

Aleksandra Pietryga

publikacja 10.04.2018 16:01

Była gejzerem pomysłów, perfekcjonistką, było w niej autentyczne zainteresowanie drugim człowiekiem. Miała niezwykłą łatwość nawiązywania kontaktów.

Nikt z nas nie jest ważniejszy Śp. Krystyna Bochenek Henryk Przondziono /Foto Gość

Tak znajomi i przyjaciele wspominają Krystynę Bochenek, dziennikarkę Radia Katowice, później wicemarszałek Senatu, zmarłą tragicznie w katastrofie rządowego samolotu 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem. Dziś mija osiem lat od tych dramatycznych wydarzeń.

Mam zapalone światełko

Jej pogrzeb zgromadził tłumy w katowickiej katedrze Chrystusa Króla. Przy jej grobie na cmentarzu przy ul. Henryka Sienkiewicza w Katowicach od ośmiu lat regularnie ktoś przystaje, pomodli się, zapali znicz. Nawet śmierć nie przerwała tego, co Krystyna Bochenek robiła przez całe życie - przyciągała ludzi do siebie.

Miała niezwykłą łatwość nawiązywania kontaktów i otwartość na sprawy innych. Zwłaszcza te trudne. Pomogła niezliczonej liczbie osób, najpierw jako dziennikarka, żona znanego kardiochirurga, później także jako parlamentarzystka. Jej biuro senatorskie, urządzone w Teatrze Śląskim, zwykle pękało w szwach. Krystyna zawsze starała się osobiście porozmawiać z przychodzącym, bez względu na to, czy był nim prezydent miasta, czy emerytowany kolejarz. "Zawsze mam zapalone czerwone światełko, żeby być uważną na innych. Nikt z nas nie jest ważniejszy od drugiego" - przyznawała.

Była wulkanem energii, niekończącym się źródłem pomysłów. Projektami, które wymyślała, a potem konsekwentnie realizowała, mogłaby obdzielić cały sztab ludzi. Ogólnopolskie Dyktando, spotkania medyczne, imieninowe zloty Krystyn z całej Polski, dyskusje o języku, Metropolitalne Święto Rodziny, dziesiątki akcji prozdrowotnych i charytatywnych. To chyba i tak nie wszystkie inicjatywy zapoczątkowane przez Krystynę Bochenek. Większość z nich jest kontynuowana do dzisiaj.

Krysia od ludzkich spraw

- Krystyna rozumiała ludzi i dlatego nazywali ją "Krysią od ludzkich spraw" - wspomina zmarłą dziennikarkę Basia Gruszka-Zych, nasza redakcyjna koleżanka. - Dzwoniła i pomagała, kiedy ktoś zachorował, przeżywał żałobę czy po prostu obchodził urodziny. Wielu do jej biura senatorskiego przychodziło z pytaniem, gdzie znaleźć dobrego lekarza.

Do parlamentu została wybrana przez ludzi ze Śląska rekordową liczbą głosów. Od 2007 roku była wicemarszałkiem Senatu. Ale nigdy nie czuła się politykiem, nie lubiła tak o sobie myśleć i tak być nazywaną. - Uważała, że polityk tak naprawdę jest samotny - wspomina Basia Gruszka-Zych. - Dlatego nazywała się niepolitycznym politykiem. I nigdy nie należała do żadnej partii.

Choć na to nie wyglądała, wkrótce miała zostać babcią. Czuła się ciągle młodo. I duchem z pewnością była młodą dziewczyną. A fizycznie przyciągała wzrok swoim dojrzałym pięknem, kobiecością, elegancją. Upragniona i oczekiwana wnuczka urodziła się dwa miesiące po katastrofie smoleńskiej...