„Ja, który nigdy nie płaczę, nagle łkam nad kilkoma zdaniami o towarzyszeniu w chorobie. Droga właśnie mnie przełamała” – napisał po ubiegłorocznej Ekstremalnej Drodze Krzyżowej 43-letni Adam z Chorzowa. Do płaczu potrzebował zaledwie 60 kilometrów nocnej wędrówki.
Krzyż – znak rozpoznawczy tej nocnej wyprawy.
Joanna Juroszek /Foto Gość
Katowice–Leśniów, 65 km marszu. To trasa, jaką pokonał Adam. Po powrocie przesłał nam obszerne świadectwo. Opisał w nim przeżycia towarzyszące mu przy rozważaniu kolejnych stacji ostatniej ziemskiej drogi Jezusa.
„Od jakiegoś czasu głowa zwisa i jedyne, co widzę, to kamienie, błoto i piasek pod nogami. Przebyta droga kładzie na głowie swój ciężar, z każdym krokiem... umieram z Jezusem. Po niekończącym się czasie, gdy każde 100 metrów urasta do rangi kilometra, gdy każda minuta wysiłku ciągnie się niemiłosiernie, dochodzę do stacji. Czytam medytację, klęcząc pod kościołem, i wzrusza mnie tekst o empatii autorstwa lekarki Aleksandry. Ja, który nigdy nie płaczę, nagle łkam nad kilkoma zdaniami o towarzyszeniu w chorobie. Droga właśnie mnie przełamała” – napisał przy stacji XIII: Jezus zdjęty z krzyża.
Dostępne jest 26% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.