Cider na ołtarze

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 07/2018

publikacja 15.02.2018 00:00

Powstał film o śląskim księdzu, któremu w czasie rzezi wołyńskiej bojowniczka UPA wyrwała serce. W zdjęciach w Radzionkowie i Chorzowie wzięło udział ponad 40 aktorów i statystów.

▲	Syn i ojciec – Marek i Jan Golusowie w roli Ludwika i Karola Wrodarczyków – też syna i ojca. Kadr z filmu o słudze Bożym o. Ludwiku Wrodarczyku. ▲ Syn i ojciec – Marek i Jan Golusowie w roli Ludwika i Karola Wrodarczyków – też syna i ojca. Kadr z filmu o słudze Bożym o. Ludwiku Wrodarczyku.
„Z Radzionkowa na ołtarze”

Bohaterem filmu jest ojciec Ludwik Wrodarczyk, „cider”, czyli mieszkaniec Radzionkowa, i oblat Maryi Niepokalanej. Od niespełna dwóch lat w diecezji łuckiej na Ukrainie trwa jego proces beatyfikacyjny. Od tej chwili temu Ślązakowi przysługuje tytuł sługi Bożego.

To film dokumentalny, ale wypowiedzi świadków przeplatają się w nim z inscenizacjami z udziałem aktorów. Młodym Ludwikiem jest Marek Golus, uczeń LO w Radzionkowie i lektor w tutejszym kościele św. Wojciecha.

Zaczyna się od ujęć w niemieckiej jeszcze szkole i w kościele. Kumple z klasy na przerwie opowiadają, że zaraz po szkole idą do pracy „na gruba”.

I wreszcie, w 1921 r., dochodzi do przejmującej rozmowy 14-letniego Ludwika z ojcem, w dniu, w którym chłopak przynosi do domu świadectwo ukończenia szkoły powszechnej.

Bier karbidka

Tak się złożyło, że w tej scenie naprawdę zagrali ojciec z synem. W roli głowy rodziny Wrodarczyków, Karola, wystąpił Jan Golus. Ten aktor jest tatą Marka, odtwórcy głównej roli.

– Ludwik, ty bier karbidka i idź na „Johanka” – mówi w filmie pan Janek jako Karol Wrodarczyk. „Johanka” – to potoczna nazwa późniejszej kopalni „Bobrek”, na której pracował Karol.

Na to młody Ludwik odpowiada pogodnie, ale z dziwną u tak młodego chłopaka stanowczością: „Tato, choby ino godzina być księdzem – ale jo nim byda”.

Po tej rozmowie Ludwik wstąpił do niższego seminarium ojców oblatów Maryi Niepokalanej.

– Ludwik Wrodarczyk od dzieciństwa miał trzy marzenia – zdradza w filmie Maria Kielar-Czapla, autorka książki o ojcu Wrodarczyku. I wylicza je: – Być księdzem, „choćby jedna godzina”, zostać świętym i umrzeć śmiercią męczeńską. Był dobrym księdzem nie tylko przez godzinę, ale Bóg mu to przedłużył do dziesięciu lat – dodaje.

Zdawało się jednak, że Ludwik księdzem nie zostanie. A to dlatego, że w czasie nowicjatu zaczął tak ostro pościć, iż zasuszył sobie żołądek.

– Ujek mocno pościł, bo on brał wszystko na sto procent. Oblaci odesłali go na urlop do domu. Nie umiał wtedy zjeść ani pół jajka – relacjonuje ks. Ludwik Kieras, siostrzeniec sługi Bożego, emerytowany proboszcz z Piekar-Brzozowic-Kamienia. – Przez Księżo Góra Ludwik chodził jednak z Radzionkowa do sanktuarium w Piekarach. Uważał, że Matka Boża go uzdrowiła. Jak po roku wrócił do oblatów, oni zrobili wielkie oczy, bo już go spisali na straty – mówi.

Święcenia kapłańskie Ludwik przyjął w 1933 roku.

Trzy dni przed wybuchem II wojny światowej – 29 sierpnia 1939 roku – został administratorem parafii w Okopach koło Rokitna, 5 km od granicy ze Związkiem Sowieckim.

W filmie sceny ze Wschodu zostały nakręcone w skansenie w Chorzowie, wśród słomianych strzech i w drewnianym kościółku. W roli dorosłego Ludwika wystąpił już inny aktor: Bartłomiej Ziaja, student politologii rodem z diecezji tarnowskiej. Teraz studiuje w Krakowie, wcześniej uczył się w Katowicach. – Jest moim byłym studentem, to człowiek wierzący. Często nas pytano: „Gdzie wy znaleźliście aktora tak podobnego do ojca Ludwika?” – mówi Maciej Marmola, który wraz z Kamilem Niesłonym napisał scenariusz i wyreżyserował film.

Z misją na Wschód

W 1939 r. Okopy zajęli Sowieci. W 1941 r. zastąpili ich Niemcy. Ci ostatni dwa razy chcieli spalić wieś, którą podejrzewali o sprzyjanie partyzantom. – Jako Ślązak Ludwik dobrze znał niemiecki, więc z Niemcami pertraktował i w obu przypadkach ocalił wieś – mówi ks. Kieras.

Mimo dramatu, jaki przyniosła wojna, ojciec Ludwik dostrzegł wielką okazję do... ewangelizacji. Wiosną 1942 r. ruszył z wyprawą misyjną na Wschód – na tereny, które przez 20 lat leżały w Związku Sowieckim i były poddane strasznej ateizacji. Dotarł do Żytomierza i aż po Kijów. Szedł przez dwa miesiące.

– Po drodze ujek chrzcił, zaopatrywał na śmierć. Kilkuset ludzi przygotował do Pierwszej Komunii Świętej i udzielał jej. Był w tej wyprawie w stronę Kijowa jak święty Jacek – mówi jego siostrzeniec. – Mieszkańcy Okopów po wojnie osiedlili się w różnych regionach Polski, m.in. na Warmii i Mazurach, a także w Katowicach. Rozmawiałem z jednym panem, który szedł z ujkiem na tej wyprawie jako ministrant – dodaje.

Bilans tej wyprawy misyjnej to kilka tysięcy ochrzczonych, zaopatrzenie 500 chorych, mnóstwo nawróceń. Katolicy zza wschodniej części przedwojennej granicy schodzili się też do kościoła w Okopach. W czasie odpustu 24 czerwca 1943 r. sześć tysięcy osób, przede wszystkim ze Wschodu, przyjęło tam sakrament bierzmowania.

– Ojciec Ludwik dotarł tam, gdzie my teraz pracujemy, gdzie po 60 latach przyszli misjonarze oblaci i założyli 18 parafii. Jego krew stała się nasieniem dla wielu innych chrześcijan – komentuje w filmie o. dr Paweł Wyszkowski, superior Delegatury Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów na Ukrainie i w Rosji.

Żyd organistą

Ojciec Ludwik leczył okolicznych mieszkańców. – W promieniu 20 km nie było lekarza, a on znał się na ziołach i na maściach. Leczył ludzi chorych na czerwonkę, na tyfus, cierpiących na różne bóle – mówi ks. Ludwik Kieras.

Jeden z jego dawnych parafian opisywał to tak: „Ksiądz Wrodarczyk to był bardzo dobry, nadzwyczajny człowiek. On przyjmował wszystkich ludzi. Nie robił różnicy, że ten Polak, tamten Ukrainiec. Wszystkich traktował jednakowo. Zawsze mówił: »Jest jeden Bóg dla wszystkich ludzi i musimy wszyscy żyć zgodnie«. Zachorował chłopiec jednego Ukraińca. O. Wrodarczyk poszedł pięć kilometrów, żeby go tam na miejscu odwiedzić i leczyć. Szedł te pięć kilometrów pieszo”.

Ukraińcy z tych okolic dawali podobne świadectwo o ks. Wrodarczyku nawet 50 lat po jego śmierci. – On wszystkich traktował jako dzieci Boże i nie kierował się sprawami politycznymi. On się kierował tylko wiarą i miłością do Pana Jezusa i Maryi – mówi ks. Kieras.

Ludwik pomagał też Żydom. W 1942 r. do Okopów dotarli, błąkający się po polach, dwaj żydowscy chłopcy, bracia Samuel i Aleksander Levinowie. W filmie widać, jak o. Ludwik ukrywa ich na plebanii. Później oblat znalazł im kryjówkę w lesie i nosił tam jedzenie. Chłopcy przeżyli wojnę. W 2001 r. Aleksander, który zamieszkał w Kanadzie, postarał się o przyznanie o. Wrodarczykowi medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Uratował też Benedykta Halicza, Polaka żydowskiego pochodzenia, biologa i późniejszego profesora Uniwersytetu Łódzkiego. Prof. Halicz był u niego... organistą.

Wyrwane serce

W 1943 r. Wołyń dotknęło nowe nieszczęście: rzezie. Bojownicy Ukraińskiej Powstańczej Armii zabijali Polaków w sposób niewyobrażalnie okrutny.

Ojciec Ludwik zaczął wtedy późnymi wieczorami wychodzić z probostwa. Wracał o trzeciej, czwartej nad ranem.

– Pan profesor opowiadał mi, że nie mógł zrozumieć, skąd u tak młodego, 36-letniego księdza w okularach tyle siły wewnętrznej. Ciekawiło go też, gdzie on ciągle w nocy chodzi. Raz poszedł więc za nim. Okazało się, że Ludwik idzie do kościoła i tam po kilka godzin leży krzyżem przed tabernakulum – relacjonuje ks. Kieras.

Benedykt Halicz przystał później do oddziału partyzantki sowieckiej. Dwa razy przychodził nocami do księdza, żeby go ostrzec przed atakiem UPA i nakłonić do ucieczki. – Wujek Ludwik odpowiedział mu, że on tu jest pasterzem. I że będzie tu do końca, bo jest strażnikiem Eucharystii – mówi ks. Kieras.

Ojciec Wrodarczyk chciał też pilnować kościoła, bo jak mówił, trudno byłoby go szybko odbudować.

UPA napadło na Okopy w nocy z 6 na 7 grudnia 1943 roku.

Banderowcy wywlekli o. Ludwika z kościoła. Próbowały się za nim wstawić dwie kobiety: 18-letnia Weronika Kozińska i 90-letnia Łucja Skurzyńska. Upowcy natychmiast je zabili.

W całej wiosce zamordowali kilkadziesiąt osób. Pozostali uciekli do lasu.

Napastnicy przywiązali śląskiego księdza do sań i powlekli do odległej o 7 km wsi Karpiłówka, do sztabu UPA.

Następnego dnia ludzie znaleźli na tej drodze jego kołnierz i fragment rękawa. A także krew na śniegu.

Na początku lat 90. XX wieku ks. Ludwik Kieras z bratem, kuzynem oraz z dawnym ministrantem ojca Ludwika odwiedzili dom, w którym rozgrywały się ostatnie akty dramatu. Rozmawiali z dwiema staruszkami, które w 1943 r. – jako młode dziewczyny – były świadkami wydarzeń. Mówiły, że wszyscy miejscowi bardzo szanowali ojca Ludwika, ale partyzantów UPA, którzy bez pytania o zgodę zajęli ich dom, to nie obchodziło. Nie pochodzili zresztą z okolicy – przyszli spod Lwowa.

W tamtym domu o. Ludwik był torturowany. – Widziałem na ścianie plamy krwi mojego wujka. Gospodynie mówiły, że czym by ich nie zamalowały, zawsze wychodzą – mówi ks. Kieras. – Mówiły też, że mój wujek miał związane ręce. I że się modlił – dodaje.

W czasie rozmowy do domu wszedł brat tych kobiet. Jedna z nich wypowiedziała straszne zdanie: „Przyjechali krewni tego księdza, któremu wyrwano serce”.

Życie ojca Ludwika zakończyło się w chlewie obok domu. – Jedna z kobiet z UPA rozcięła mu lewą pierś i wyrwała jeszcze bijące serce – mówi ks. Kieras.

Gospodarz pochował zmasakrowane ciało o. Ludwika na swoim polu. Wkrótce władza odebrała mu to pole na rzecz kołchozu. Dziś już nie wiadomo, gdzie dokładnie leży o. Wrodarczyk.

Ksiądz Kieras dowiedział się w latach 90. XX wieku jeszcze jednej rzeczy. – Kobieta, która serce mojego wujka wyrwała, ponoć jeszcze wtedy żyła w miasteczku Rokitno – mówi.

Film o ojcu Ludwiku powstał na zlecenie Urzędu Miasta Radzionkowa. Większość z ponad 40 statystów pochodzi z tego miasta. Ujęcia ubarwiły grupy rekonstrukcyjne – „Rowery zabytkowe” z Zabrza i „Weteran” z Radzionkowa. Część strojów użyczyła Opera Śląska z Bytomia.

Ekipa, która stworzyła ten film, również jest pod wrażeniem ojca Wrodarczyka i jego życiowych wyborów. – Zadziwiała nas determinacja tej postaci – komentuje Kamil Niesłony. Maciej Marmola dodaje, że według świadków, którzy zetknęli się z tym Ślązakiem, to po prostu święty człowiek.

Film „Z Radzionkowa na ołtarze” został dołączony na płytach do bożonarodzeniowych wydań gazet obu radzionkowskich parafii. Był też wyświetlany na specjalnych pokazach oraz w TVP Katowice, która wykupiła dwuletnią licencję na jego emisję. W dalszej przyszłości prawdopodobnie trafi do internetu. 

Dostępne jest 7% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.