Nie wstydzę się trzeźwości

Notował: Piotr Sacha

publikacja 12.08.2017 08:43

- Alkohol leżakował u mnie najdłużej 15 minut - wspomina Krzysztof Łukasik z Katowic. Jezus wyciągnął go z nałogu i powołał na świadka.

Nie wstydzę się trzeźwości Punktem zwrotnym w życiu Krzysztofa był kurs Alpha. Teraz sam takie kursy prowadzi Henryk Przondziono / Foto Gość

W podstawówce byłem ministrantem. Lubiłem stać blisko ołtarza. W pewien sposób fascynowała mnie służba. Później poszedłem do szkoły zawodowej, gdzie poznałem nowych kolegów. Koniec z ministranturą – w tym wieku wydawało mi się, że to naturalna kolej rzeczy. Zaczęły się imprezy.

Postoje

Stałym punktem sobotnich wieczorów była mocno zakrapiana alkoholem dyskoteka. A stałym punktem niedzielnych poranków – kac, luki w pamięci i brak chęci, żeby pójść na Mszę. Z czasem pojawiło się pytanie: Po co Kościół? Swoją niewiarę karmiłem potknięciami księży, plotkami na ich temat. Skończyło się tym, że przestałem się spowiadać. W niedzielę zawoziłem babcię do kościoła, a sam szedłem do baru na piwo i hamburgera. Na koniec setka wódki. I powrót z babcią do domu, cztery kilometry samochodem. Wtedy piłem już codziennie. Organizm się domagał.

Wyjechałem do Anglii za pracą. Tam poznałem moją żonę, która nie od razu chciała się ze mną związać. Ale byłem uparty. Wychodziłem sobie ją. Po jakimś czasie wróciłem jednak do mojej wioski. Weronika została. W Polsce widywaliśmy się raz na dwa miesiące, kiedy przyjeżdżała do kraju. Wsiadałem wtedy w auto i pędziłem do niej przez 250 kilometrów, robiąc postoje na stacjach benzynowych. Uzupełniałem „płyny”… I nie chodziło o paliwo do samochodu.

W końcu – musiało do tego kiedyś dojść – straciłem prawo jazdy. Gdzieś na bocznej drodze, niedaleko domu ściąłem po pijanemu znak i wpadłem do rowu. Przyjechała policja. Miałem 1,6 promila. W moim samochodzie przewalały się puste buteleczki po setkach, dwusetkach. Bo alkohol leżakował u mnie najdłużej 15 minut.

 Znaki

Dostrzegam wiele znaków Bożej Opatrzności. Prowadząc po pijanemu, mogłem przecież kogoś zabić. Nigdy nie straciłem też pracy ani nie dostałem nagany z powodu picia. Szef przymykał oko na alkohol w firmie. Grunt, żeby wykonać swoją robotę.  

Mój tata zmarł po tym, jak spadł z drabiny. Wyrzucałem Bogu, że do tego dopuścił. I miałem kolejny argument, żeby pić. Musiałem zająć się rodzinnym gospodarstwem. Sił do tego zadania również szukałem w procentach. 

Po tym, jak zabrano mi prawo jazdy, czekała mnie sprawa w sądzie. Miałem też kłopoty z urzędem skarbowym. Do urzędu wybrałem się z ćwiartką wódki i odliczoną kwotą na bilet powrotny. Okazało się, że urzędniczka była na urlopie. Wściekłem się. Przepiłem resztę pieniędzy. Wracałem do domu pieszo. 15 kilometrów! Po drodze spotkało mnie coś bardzo dziwnego. Zobaczyłem postać, która coś do mnie mówiła. Odwróciłem się. Postać znikła. Za moment znów się pojawiła. „I tak cię dostanę!” – po tych słowach dookoła mnie znów było pusto. Przeraziłem się. To ciekawe, że poszedłem prosto na plebanię. Prosiłem proboszcza o radę. Opowiedziałem mu, co mnie spotkało. A on na to: „Idź na pielgrzymkę do Częstochowy”. Nie ma mowy! – pomyślałem. Znalazłem zapomnienie w alkoholu.  

Niedziela Radości

Po dwóch latach od wypadku mogłem przystąpić do egzaminu na prawo jazdy. Moja teściowa modliła się za mnie z różańcem na korytarzu. Zdałem bezbłędnie!

Moja żona Weronika odmawiała w intencji mojego uzdrowienia Nowennę Pompejańską. Z Weroniką zaręczyliśmy się w Niedzielę Radości. Wzięliśmy ślub kościelny. Oświadczyłem jednak, że nie będę chodził do kościoła, bo tego nie potrzebuję. Żona poprosiła, żebym zrobił to dla niej. Chodziłem więc, ale bez wielkiego przekonania. Jestem pewien, że już wtedy Pan Jezus nade mną pracował. Powoli, bardzo subtelnie. Później zgodziłem się pojechać na rekolekcje małżeńskie i przystąpić w parafii do wspólnoty spotkań młodych małżonków. Tamte spotkania również mało mnie interesowały. To też robiłem dla żony.

Dzięki namowom Weroniki zapisałem się na odwyk. Później zaczęła się dwuletnia terapia. Bez picia wytrzymałem równo 13 miesięcy i trzy tygodnie. Na szczęście mój terapeuta mnie nie skreślił i pozwolił pozostać w grupie, za co bardzo mu dziękuję. Skończyłem terapię… I znów po 13 miesiącach sięgnąłem po alkohol.

Córka sąsiadów znalazła mnie na klatce schodowej kompletnie pijanego. Bardzo się przestraszyła. Po jakimś czasie jej mama zaprosiła nas do wspólnoty modlitewnej, w której jesteśmy do dziś.

Mój powrót do Pana Boga był długim procesem. Teraz widzę wyraźnie, że chociaż wbijałem gwoździe w Jego ręce i nogi, On nigdy się ode mnie nie odwrócił. Minęło sześć lat od naszego ślubu. Nasz syn ma trzy latka. A ja od trzech lat nie miałem w ustach alkoholu.

Kurs

Punktem zwrotnym był kurs Alpha. Podczas spotkania weekendowego przystąpiłem do spowiedzi. Ksiądz polecił mi pójść przed Najświętszy Sakrament. W kaplicy uklęknąłem o godzinie 23. Wyszedłem z niej pół godziny po północy. Ten czas minął mi jak krótka chwila. Patrzyłem na żywego Boga, a po policzkach spływały mi łzy. Czułem ciepło, Bożą obecność. Zapisałem się na kolejną edycję kursu Alpha. Tym razem w roli pomocnika i odpowiedzialnego za sprzęt. A podczas następnych dwóch edycji byłem prowadzącym. Niedawno prowadziliśmy Alphę dla młodzieży.     

Zawsze brakowało mi pewności siebie. Jak to – ja, prosty budowlaniec ze wsi, miałbym wystąpić na kursie przed setką ludzi i opowiadać o Bogu? Wydawało mi się to niemożliwe. Teraz wiem, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. Uwierzyłem też mocno w siebie. Kiedyś atakowałem Kościół. Teraz potrafię stanąć w obronie wiary.

W poprzedniej pracy miałem koleżankę, która przedstawiała się jako agnostyk. Szydziła z Kościoła. Zwróciłem jej uwagę, żeby tego nie robiła. Zgodziła się. Później jako pierwsza reagowała, gdy ktoś głośno krytykował katolików.
Nie wstydzę się tego, że jestem trzeźwiejącym alkoholikiem. Dlaczego mam się wstydzić, że jestem trzeźwy, skoro dawniej nie wstydziłem się chodzić pijany po ulicach? Nie wstydziłem się mówić źle o Kościele. Dlaczego mam się teraz wstydzić mówić o tym, jak Kościół jest mi bliski?

Wszyscy się dziwią

Kiedy przyjeżdżam w rodzinne strony, wszyscy… się dziwią. „To Krzysiek nie pije?”. „Ale tak nic, ani kropelki?”. „I do kościoła chodzi?”. „I o Bogu głośno mówi?”.

Bóg działa w moim życiu non stop. Ostatnio w pracy czekało mnie szkolenie. Dwa dni w Warszawie… Ktoś uprzedził mnie, że poleje się alkohol. Wiem, że potrafiłbym  odmówić. Mimo to strasznie się bałem takiej próby. Powiedziałem Bogu o swoim niepokoju… Poprosiłem o pomoc. Następnego dnia zadzwonił telefon. To był kierownik regionalny. „Krzysiek? Przyjedź na szkolenie do Wrocławia, na jeden dzień”. Pan Bóg jest wielki nawet w takich małych sprawach!

Biorę udział w mityngach Anonimowych Alkoholików. Odmawiamy modlitwę o pogodę ducha: „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić. Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić. I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”. „Boże” – to wezwanie dawniej nie chciało mi przejść przez usta. Dziś w Nim wzrastam.