Nienormalni czy szczęściarze?

Ks. Rafał Skitek Ks. Rafał Skitek

publikacja 14.07.2017 09:45

Na temat oazy krążyły różne mity. A to, że jest tylko dla dziewczyn. A to, że jest sekciarska. A to, że oazowicze tacy ugrzecznieni i nieżyciowi. I w dodatku nudziarze. Czyżby?

Nienormalni czy szczęściarze? Oazowicze z archidiecezji katowickiej podczas ŚDM 2016 w Brzegach ks. Rafał Skitek /Foto Gość

Jest rok 1954. Bibiela. Mała miejscowość pod Miasteczkiem Śląskim. Ksiądz Franciszek Blachnicki organizuje pierwsze w historii rekolekcje oazowe. Zaprasza na nie ministrantów z Rydułtów.

Made in oaza

Ich mieszkający na Czarnym Lądzie rówieśnicy swoje pierwsze rekolekcje przeżyją dokładnie 60 lat później. W sierpniu 2014 roku w Kagaene w Kenii w Oazie Nowego Życia (ONŻ) bierze udział 28 uczestników. Zaledwie rok później pierwsza oaza odbywa się w Rwandzie. Mieszkańcy tego doświadczonego wojną domową kraju na co dzień posługują się językiem kinyarwanda.

Ludzi spod znaku Fos-Zoe można dziś spotkać niemal wszędzie. Poza wspomnianymi Kenią i Rwandą założony przez śląskiego kapłana ruch zapuścił korzenie m.in. w Stanach Zjednoczonych, Szwecji, Norwegii, Anglii, Irlandii, Holandii, Niemczech, Białorusi, Mołdawii, Czechach, Austrii, Bułgarii, na Litwie, Słowacji, Ukrainie, a nawet w Chinach. Jak widać, „Duch wieje kędy chce”, a charyzmat ruchu wcale się nie wyczerpał. Choć pewnie w każdym z tych krajów oaza wygląda nieco inaczej.

Trudno zliczyć, ile oaz wakacyjnych odbyło się w Polsce od 1954 roku. Albo w ilu miejscowościach formowali się oazowicze. Dla Ślązaków najczęstszym kierunkiem były Beskidy. Oazy młodzieżowe, podobnie jak Domowy Kościół, nieprzerwanie spotykają się w Wiśle, Ustroniu czy Istebnej. Wkrótce znany większości Dom Formacyjny Ruchu Światło-Życie w Wiśle-Jaworniku czeka poważna przebudowa.

Zaprzyjaźnili się

Współcześni oazowicze nie pamiętają być może „kultowych” piosenek: „Zwiastunom z gór”, „Rewolucji” i „Ci, którzy Jahwe ufają, są jak góra Syjon”. To jedne z najstarszych oazowych „hitów”. Pewnie bliżej im do twórczości takich formacji, jak: Deus Meus, TGD czy australijskiej grupy Hilsong. Ale nie ma to aż tak wielkiego znaczenia. Łączy ich "coś" innego.

Kiedyś na swojej drodze życia spotkali żywego Boga. Zaufali Mu i zaprzyjaźnili się z Nim. Podobnie jak Mojżesz zaczęli z Nim rozmawiać w Namiocie Spotkania. Świadomie wybrali Chrystusa jako Pana i Zbawiciela. Dzięki temu inaczej patrzą na świat. Ale przyjaciół mają nadal, rozwijają młodzieńcze pasje i podejmują nowe wyzwania. Chętnie też „schodzą z kanapy”. Chcą działać i zmieniać świat, a zwłaszcza siebie. To dlatego co piątek rozważają Boże Słowo, modlą się, dzielą się swoją wiarą i życiem. Podobnie ich starsi koledzy, którzy należą do Domowego Kościoła. Założyli już rodziny, mają dzieci, pracują zawodowo. Są aktywni społecznie. Na co dzień borykają się z problemami i trudnościami. Jak każda normalna rodzina. Ale nie zrezygnowali z Boga, wspólnoty, z dialogu małżeńskiego. I nadal wpatrują się w Niepokalaną, Matkę Pięknej Miłości. A wokół siebie budują nową kulturę, przenikniętą wartościami chrześcijańskimi.

Odnaleźli siebie

Oazowicze nie chcą wegetować. Chcą żyć. Formują swoje sumienia poprzez dni wspólnoty, rekolekcje. Czy to jakaś nadgorliwość? Przesada? – Kilka dni przed rekolekcjami bliska mi osoba powiedziała, że jestem nienormalna. Że tyle czasu poświęcam na modlitwę, oazę i że znowu jadę na rekolekcje – wspomina Marianna, jedna z uczestniczek rekolekcji w 2016 roku. – Bolało mnie to bardzo. Któregoś dnia w czasie modlitwy zrodziło się we mnie pytanie: „Jak to jest być nienormalną dla Boga”? Próbowałam z tego wyciągnąć coś dobrego. To, co odkryłam, było niesamowite. Przede wszystkim doświadczyłam ogromnego działania Ducha Świętego, obecności Boga i mocy modlitwy we wspólnocie. Odkryłam w sobie jeszcze mocniejsze pragnienie modlitwy i dawania siebie innym poprzez służbę – dodaje.

Bywały lata, że na rekolekcjach oazowych było biednie. Nawet bardzo. W czasach komuny oazowiczów ratowały paczki z zagranicy. Na stole królował ponoć żółty ser. Od rana do wieczora. Od pierwszego do ostatniego dnia rekolekcji. Osobiście pamiętam krążący między stołami ketchup albo dżem. Podobnych wspomnień jest zapewne więcej. Ale nikt nie narzekał. Najważniejsza była wspólnota i służba. Wobec Boga i siebie nawzajem. Bo jak mawiał ks. Franciszek Blachnicki, człowiek może „odnaleźć siebie w dawaniu siebie”.

Oaza niech się uciszy

Ta myśl była też bliska św. Janowi Pawłowi II. Nie był na „trójce”. Nie ukończył też kursu animatora. Ale oazę i jej założyciela znał jak mało kto. W sierpniu 2002 roku odwiedził Polskę po raz ostatni. Podczas wizyty towarzyszyli mu także oazowicze. Gdy na krakowskich Błoniach po modlitwie „Anioł Pański” rozentuzjazmowany tłum młodzieży zaczął śpiewać „Barkę”, do mikrofonu podszedł jeden z księży prowadzących spotkanie i stanowczo powiedział: „oaza niech się uciszy”. Nie podziałało. „Oaza niech się uciszy” – powtórzył. Wtedy głos zabrał Jan Paweł II: „Chcę powiedzieć, że właśnie ta oazowa pieśń wyprowadziła mnie z ojczyzny przed dwudziestu trzema laty. Miałem ją w uszach, kiedy słyszałem wyrok konklawe. Z tą oazową pieśnią nie rozstawałem się przez wszystkie te lata”.

Oaza się nie uciszyła. Ta "pieśń" cały czas brzmi, nawet jeśli podmieniliśmy słowa i nuty. Bo z hymnem Światowych Dni Młodzieży "Błogosławieni miłosierni" trudno nam się rozstać. I dobrze. Dopowiedzmy jeszcze, że bez Jana Pawła II modlitewne spotkanie młodych z całego świata nie byłoby możliwe. To on dostrzegł potencjał oazowych dni wspólnoty. A potem zlecił zorganizowanie podobnych dla młodzieży całego świata. Wielu stukało się w głowę. Byli pewni, że młodzi nie dopiszą. Że wiara ich już nie interesuje. Na szczęście, pomylili się. Taka jest właśnie moc oazy. I taka jest geneza ŚDM. To trzeba po prostu wiedzieć.