Maciej Bieniasz: osobista wystawa

Przemysław Kucharczak Przemysław Kucharczak

publikacja 23.02.2017 17:38

Ślązak z wyboru, ogromnie zasłużony dla regionu, ze względu na słabnący wzrok przed 4 laty wyjechał do syna pod Tarnów. Teraz do Katowic wróciły jego znakomite obrazy i rysunki.

Maciej Bieniasz: osobista wystawa

Można je oglądać do 8 kwietnia w Muzeum Archidiecezjalnym w Katowicach. Ta bardzo osobista wystawa nazywa się satis verborum, co oznacza "dość słów". Część prac jeszcze nigdy nie była pokazywana. – Ich tematem jest vanitas, którą kojarzymy z "marnością" z Księgi Koheleta. Prof. Bieniasz nazywa to inaczej – mówi, że to są śmieci. Z tym, że nie są to dla niego śmieci w pejoratywnym znaczeniu – mówi ks. Leszek Makówka, dyrektor Muzeum Archidiecezjalnego.

Dodaje, iż prof. Bieniasz podkreślał, że te śmieci są podobne do relikwii. – Śmieci, które nas otaczają, które nas identyfikują, które po nas pozostaną. Kiedy umrze pan czy ja, ktoś po nas będzie sprzątał. Ja już sprzątałem po kilku ciotkach i sprzątałem ich vanitas... Dlatego, wbrew pozorom, to wystawa bardziej w stronę życia niż w stronę śmierci. Ten temat jest jak najbardziej osadzony w życiu – tłumaczy dyrektor MA.

Prace prof. Bieniasza zajęły w muzeum dwie sale. Na obrazach i rysunkach bardzo często przewija się ludzka czaszka. Na jednym leży obok pięknych, soczystych owoców, namalowanych tak dobrze, że ma się ochotę po nie sięgnąć i zjeść... – Niektórzy boją się czaszki. A przecież wszyscy mają czaszkę... – mówi ks. Makówka. – Ta czaszka u Bieniasza jest często symbolem życia. On pyta, w którą stronę nasze życie pójdzie i co ostatecznie w tym życiu będzie miało sens – pyta, przechodząc przed kolejnymi obrazami: z czaszką i wypalonymi zapałkami, czaszką i motylami albo czaszką z Biblią, Hostią i kilkoma pędzlami.

Są takie obrazy, jak padły gołąb, odgrodzony jakimiś kratami od nieba, po którym płynie piękny obłok. Ks. Makówka zastanawia się, czy to nie jest metafora Śląska...

Maciej Bieniasz: osobista wystawa   Prof. Maciej Bieniasz w 2012 r. przed katedrą w Katowicach Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Maciej Bieniasz ma 79 lat. Pochodzi z Krakowa, ale nazywa siebie "Ślązakiem z wyboru". Do Katowic przyjechał w 1969 r. z żoną Małgorzatą, która organizowała tu filię UJ – Wydział Prawa przyszłego Uniwersytetu Śląskiego. "Z początku byłem przerażony, bo trafiłem do blokowiska, robotniczej sypialni Katowic. Zacząłem wtedy malować cykl »Portret miasta«. Niektórzy twierdzili, że to jest raczej donos na miasto... Malowałem go w ramach katharsis, żeby nie budzić się w nocy z krzykiem: »Mamo, ratuj, gdzie ja się znalazłem?!«" – powiedział nam w 2012 roku. – Na szczęście od tamtego czasu Śląsk bardzo się zmienił, a i ja lepiej go poznałem i zrozumiałem. Teraz darzę Śląsk miłością, i to z wzajemnością – dodał.

W Katowicach urodziły się jego dzieci Bartek i Agnieszka. "Sądziłem, że tu umrę i zamelduję się na Sienkiewicza w Katowicach, gdzie już jest grób żony i córki. Jednak okazało się, że zacząłem tracić wzrok. Muszę więc zamieszkać w rodzinnej Galicji, u mojego syna w Tarnowie. Syn z synową powiedzieli, że się ociemniałym dziadkiem zajmą" – powiedział nam przed 5 laty.

Maciej Bieniasz w latach 1974–2009 pracował w katowickiej filii Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Był współzałożycielem grupy artystycznej Wprost. I choć nie uważa się za poetę, to on w grudniu 1981 roku napisał najsłynniejszy wiersz stanu wojennego – "Idą pancry na Wujek". Śląsk pożegnał go w końcu w 2012 roku nagrodą "Lux ex Silesia".

Prof. Bieniasz nie bierze już pędzla do ręki, ale wciąż rysuje – pomimo, że bardzo niewiele widzi. I te rysunki są znakomite. Na wernisaż wystawy do Katowic nie udało mu się dotrzeć. Nagrał jednak przesłanie do uczestników wernisażu.