Wpienieni na pień

Czy osoby, które trzęsą się dzisiaj z oburzenia, że ktoś śmie wycinać drzewa na własnej działce, w ogóle rozejrzały się po okolicy?

Mieszkam na Górnym Śląsku, na peryferiach Rybnika. W moim dzieciństwie z każdego pagórka rozciągał się rozległy widok na szerokie pola, pola i pola. Setki niewielkich pól. Uprawiali je „po godzinach” ludzie, którzy zawodowo pracowali np. na kopalniach.

Zadrzewień w tym otwartym krajobrazie prawie nie było. A jeśli zdarzała się samotna kępka drzew, przykuwała wzrok z odległości kilku kilometrów, była punktem orientacyjnym. Kiedy kilka razy w roku była idealna widoczność, ten piękny widok był zamknięty od zachodu błękitną wstęgą Sudetów.

Aż przyszedł rok 1989 i właścicielom małych poletek przestało się opłacać je uprawiać. W ciągu dekady wszędzie więc pojawił się młody las. Dzisiaj te drzewa są już bardzo wysokie. Po otwartym krajobrazie nie ma ani śladu. Nie ma już prawie żadnych pól, wokół tylko korony drzew. Od dłuższego czasu nie widać już też Sudetów – no, chyba że z górnych pięter bloków.

O czym to świadczy? Oczywiście o tym, że drzew wokół bardzo, bardzo przybyło. Te proste obserwacje dotyczą oczywiście tylko jednego regionu – ale znajdują potwierdzenie w statystykach, według których lesistość całej Polski od 25 lat błyskawicznie rośnie.

Wydawanie urzędniczych pozwoleń na wycinkę drzew z własnej działki może miało jakieś uzasadnienie 25 lat temu, kiedy drzew w Polsce było znacznie mniej. Ale dzisiaj?

Czy warto więc trząść się nad każdym pniem? Czy warto za wycięcie bez pozwolenia jednego drzewa odbierać zwykłemu człowiekowi dorobek całego życia? Tak przecież działo się jeszcze w zeszłym roku, zanim obecny parlament zmienił prawo. Czy warto utrzymywać z naszych podatków armię urzędników, którzy pilnują, żeby obywatel nie wyciął brzozy lub sosny, które sam zasadził 15 lat wcześniej?

Odpowiedzi na te pytania wydają się oczywiste, a jednak wygląda na to, że posłowie przestraszyli się krzyku zwolenników starego prawa. Zwłaszcza że w tym obozie, oprócz polityków opozycji, są też zawodowi „obrońcy środowiska”. Jedni i drudzy, mówiąc o wycinaniu drzew, uderzają w tony histeryczne.

Nawet prezes PiS Jarosław Kaczyński już wypowiedział się, że tę ustawę trzeba zmienić. Na czym szczegółowo miałaby polegać zmiana, jeszcze nie wiadomo. PiS powinno jednak mieć świadomość, że opozycji i zawodowych działaczy organizacji ekologicznych i tak to nie uspokoi. Przywrócenie dawnych przepisów może za to zrazić tych, którzy zniesienie biurokratycznych obostrzeń przy kształtowaniu przydomowego ogródka przyjęli z radością.