Uparłam się i żyję!

Joanna  Juroszek Joanna Juroszek

publikacja 25.09.2016 07:46

Ela po dwóch tygodniach znajomości powiedziała Kazikowi, że straci wzrok. Nie zostawił jej. Stracił głowę?

Uparłam się i żyję! – My całe życie sobie przebaczamy – mówią małżonkowie, a ich twarze promienieją radością Joanna Juroszek /Foto Gość

Ela Dmitryszyn z Katowic-Giszowca nie widzi już od ćwierćwiecza. Od 32 lat jest szczęśliwą żoną Kazika, od 30 – mamą Wioli, od 5 – teściową Krzysztofa, a od 3,5 – babcią Michałka.

– Poznaliśmy się 33 lata temu na weselu naszego wspólnego kuzyna. Kazik siedział koło mnie. Inni faceci prosili mnie do tańca, a Kazik nie. Więc to ja do tańca zaprosiłam mojego przyszłego męża – mówi rozpromieniona Ela. – I tak po dziś dzień śmiejemy się, że tańczymy już 32 lata. Szybciutko się pobraliśmy. W marcu braliśmy cywilny, a w czerwcu kościelny. Nie musieliśmy, chcieliśmy bardzo. A właściwie to mój Kazik chciał.

Nie mogło być inaczej

Przez całą naszą rozmowę są uśmiechnięci. W mieszkaniu jest bardzo czysto, na stole leży otwarte, duże Pismo Święte. Pali się świeca, symbol Chrystusa Zmartwychwstałego. Jemy pączki, pijemy herbatę. Na koniec zjemy truskawkowe lody.

– Jak się poznaliśmy, miałam 21 lat. Wiedziałam, że prędzej czy później stracę wzrok. Stwierdziłam, że Kazikowi muszę to szybko powiedzieć. Zanim mocno się zakocha. Już po dwóch tygodniach, gdy do mnie przyjeżdżał, powiedziałam mu, że to nie ma sensu, bo i tak stracę wzrok. A mój Kazik mnie przytulił i powiedział, że razem przez to przejdziemy. Więc nad czym później miałam się zastanawiać? Po dwóch miesiącach się oświadczył – mówi Ela.

– Nie widziałem problemu w tym, że Elżbietka straci wzrok. Ja przyszedłem powiedzieć: „Kocham”. Nie patrzyłem, czy jest majętna, wykształcona… Kochałem i nie mogło być inaczej – dodaje Kazik.

On pochodzi z Tychów, ona z Gliwic. Najpierw, żeby Kazik mógł ubiegać się o mieszkanie z kopalni, wzięli cywilny ślub. Do czerwca, czyli do ślubu kościelnego, mieszkali osobno. Sakramentalne „tak” powiedzieli sobie 9 czerwca, w 24. urodziny Kazika. Żeby łatwiej było mu zapamiętać datę.

Elżbieta od dziecka choruje na zwyrodnienie barwnikowe siatkówki oka. Ta wada wzroku powoduje zwężanie się pola widzenia, finalnie prowadzi do ślepoty. Dziś Ela widzi jedynie światło.

Kiedy się pobrali, lekarze od początku odradzali im ciążę. Mówili, że to momentalnie spowoduje utratę wzroku.

Kto wychowa Wiolę?

– Ale ja bardzo chciałam dziecka, córki. A Kaziczek, jak zwykle, wspierał mnie, mówił że damy radę. Że trzeba zaufać Panu – przyznaje Ela. – Ja też chciałem dziecka – dodaje spokojnie Kazik.

Zdecydowali się na nie. Mimo lęku, czy wszystko będzie dobrze, czy niemowlę będzie widzieć. Kiedy Ela była w ciąży, lekarze, myśląc, że to „wpadka”, sugerowali aborcję.

Urodziła się Wiola. Ela wzroku nie straciła. Wbrew zaleceniom lekarzy urodziła naturalnie. Chciała wiedzieć, jak się rodzi. – I dobrze. Drugiego nie było, nie wiedziałabym, jak to jest. No widzisz, taka jestem ­– wyznaje.

– Jak Wiolusia miała kilka miesięcy, brałam do ręki zabaweczkę, misia – i przesuwałam w lewo, w prawo, a ona wodziła oczkami za nimi. To był znak, że widzi.  Było cudnie, cieszyliśmy się…Szczęście trwało z rok. Potem zauważyłam, że pogarsza mi się wzrok. Jak Wiolusia miała może z 1,5 roczku, już nie pisałam i nie czytałam.

Kiedy dziewczynka miała jakieś 5 lat, jej mama nie widziała już nic. Do przedszkola codziennie zaprowadzała ją pracująca tam sąsiadka. Po szychcie odbierał ją tata.

– Wiola nie odziedziczyła wady wzroku. Dziękujemy Panu Bogu za to. O drugim dziecku może byśmy i pomyśleli, choć lekarze mówili, że jest duże ryzyko, że będzie niewidome. Ale zachorowałam na raka złośliwego tarczycy. Więc wtedy nie myślałam o dziecku, tylko o leczeniu – tłumaczy Elżbieta.

Małżonkowie uważają, że rak to jeden ze skutków wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Ela w ciągu dwóch miesięcy przeszła dwie operacje. Przez kolejne lata nie mogła zdecydować się na ciążę, ponieważ pobierany przez nią jod mógłby uszkodzić dziecko.

– Rokowania były bardzo złe.  A ja się uparłam i żyję!  – uśmiecha się Ela.

– Pamiętam, wyłam do Pana Boga, kłóciłam się z Nim. „Dlaczego, po co dałeś mi Wiolusię, kto ją wychowa, jak ja umrę?”. Ale robiłam to wszystko sama, jak Kazik był w pracy, a Wiolusia – w przedszkolu. Ja wtedy z Panem Bogiem. Gorzkie żale. Płakania, prośby. Ale nie myślałam o sobie. Nie mówiłam Bogu: „Nie mam 30 lat i mam umierać?”. Tylko: „Kto moją Wiolusię wychowa? Macocha? Sam miałeś Mamę!”. I Pan Bóg stwierdził: „No, dobrze”. Podarował mi życie. Jak Go nie chwalić za takie cuda w naszym życiu?

Po co smażyć palce?

Kiedy Elżbieta leczyła się z nowotworu, małżonkowie walczyli o czystość. Nie chcieli żyć w grzechu, a wiedzieli, że nie może dojść do poczęcia. Naturalne metody nie wchodziły w grę, Ela nie widziała, obserwacje były niemożliwe.

– Wołaliśmy do Jezusa: „Zrób coś! Bo sami sobie nie poradzimy. Modliliśmy się, klękaliśmy, płakaliśmy” – wyjaśnia Elżbieta.

Po pewnym czasie dowiedziała się, że ma mięśniaki. Konieczne było usunięcie macicy. „Nic nie da się zrobić” – powiedział lekarz. Na co ona: „Chwała Panu!” – Jestem święcie przekonana, że Pan Bóg zadziałał. Drastycznie, ale skutecznie – uśmiecha się. – I to był kolejny cud.

W czasie choroby Kazik niczego Bogu nie wyrzucał. – Ja po dzień dzisiejszy nie odczuwam jakoś boleśnie tego, że Elżbietka nie widzi. Jest czysto, ona nie musi widzieć, że coś jest brudne. Po prostu wie, że od czasu do czasu trzeba wyprać. Firana wisi, wiadomo, że będzie zakurzona. Czuje zapachem.

Ja czysty chodzę. Na początku i kotlety smażyła! – opisuje.

–  Ja i teraz bym to zrobiła­, tylko… – wtrąca się żona. – Tylko jest mąż – uzupełnia Kazik.  – Nie pracuje, może to zrobić, po co mam przy okazji palce smażyć? Z wyjściem jest już problem, potrzebuję kogoś. Jak ja kocham galerie! Mierzyć ubrania…Uwielbiam ciuchy. A Kazik z kolei nie znosi sklepów ­– dodaje Ela.

Małżonkowie należą do Domowego Kościoła. Tam uczą się żywej relacji z Jezusem.

– Jak się poznaliśmy, to wiele lat upłynęło, zanim zobaczyłem Pismo Święte.

U mnie był tylko skarbczyk, katechizm. Jakoś przed Domowym Kościołem dostałem Pismo Święte, które, oczywiście… odłożyłem na półkę. Dostałem je od kolegi, bo miał ich za dużo – mówi Kazik. – Siostrę zakonną w rodzinie miał – uzupełnia Ela.

– „Dam ci jedno, żebyś się pomęczył” – powiedział kolega. – To ja się nie męczyłem, tylko położyłem na półkę.

Potem, kiedy Kazik był już na emeryturze, inny kolega zaprosił ich do wspólnoty. I tak trwają w niej od 15 lat. Wcześniej, mimo że ze wszystkim szli do Pana Boga, razem modlili się bardzo rzadko.

– W końcu zaczęliśmy czytać Pismo Święte. Poznaliśmy naszego Jezusa – mówi Ela. – Przyjęliśmy Go świadomie. Parokrotnie. Żonę też codziennie przyjmuję. Czemu Jezusa miałbym nie przyjąć? – dodaje Kazik.

Dziś małżonkowie mają też swoje ulubione fragmenty z Pisma. Ela wymienia Hymn o miłości i Psalm 117 – zachętę do wielbienia Pana Boga. Kazik ma problemy z pamięcią. Swoje wersety ma zapisane w różnych miejscach.

– Nasze wspólne słowo brzmi: „Żeby umieli sobie przebaczać”. To jest najważniejsze. My przez całe życie sobie wybaczamy. To jest podstawa naszej miłości. Nie idzie przez życie przejść, żeby nie mieć sobie za co przebaczyć. Jak nie ma się za co przebaczyć, to chyba żyje się obok siebie – mówi.