Byli tacy, jak jo jest

Przemysław Kucharczak


|

Gość Katowicki 14/2016

publikacja 31.03.2016 00:00

Z Andów na Śląsk. Relikwie dwóch błogosławionych franciszkanów, zamordowanych w 1991 r. w Peru, trafią do Mysłowic-Krasów.


Ks. Wiktor Zajusz i błogosławieni franciszkanie w kościele w Krasowach Ks. Wiktor Zajusz i błogosławieni franciszkanie w kościele w Krasowach
Przemysław Kucharczak /foto gość

Brat bliźniak jednego z nich – Marek Tomaszek z Łękawicy pod Żywcem – prawdopodobnie uroczyście wniesie te relikwie do kościoła św. Józefa w Krasowach. Wprowadzenie już w tę niedzielę 3 kwietnia o 10.00.


Jeden z zamordowanych błogosławionych – o. Michał Tomaszek – pochodził właśnie z Łękawicy, gdzie urodził się w 1960 roku. Drugi – o. Zbigniew Strzałkowski spod Tarnowa – przyszedł na świat w 1958 roku. – To są nasi rówieśnicy! – zwraca uwagę Beata, parafianka z Krasów. Tłumaczy, że m.in. dlatego przykład życia i śmierci tych dwóch polskich franciszkanów przemawia do niej z ogromną mocą. O wiele większą, niż świętych żyjących przed stuleciami.


Nie tylko ona tak czuje.


Napis zrobiony krwią


Młodzi franciszkanie Michał i Zbigniew pojechali na misje do Peru w 1988 roku. Zamieszkali w wiosce Pariacoto wysoko w Andach, wśród ubogich Indian. Sprawowali dla nich Eucharystię i dawali im Ciało Chrystusa.

A przy okazji założyli parafianom szkołę i starali się podnieść poziom ich życia. Zbigniew służył pomocą medyczną – także w czasie epidemii cholery. Michał pracował z dziećmi i młodzieżą; młodzi go kochali. Ojcowie dojeżdżali do kilkudziesięciu okolicznych miejscowości.


Niestety, marksistowskim terrorystom z organizacji Świetlisty Szlak nie podobało się, że katoliccy duchowni podnoszą poziom życia ludności. Uznali, że odciągają w ten sposób „lud” od walki o wprowadzenie komunizmu. Groźby nie skutkowały: Polacy trwali na tym posterunku. I przejmowali dla Jezusa rząd dusz nad całą wysokogórską okolicą.


Na franciszkanów zapadł wtedy wyrok. Wydał go, jak się po latach okazało, sam założyciel organizacji Świetlisty Szlak Abimael Guzmán.


W piątek 9 sierpnia 1991 r. w Pariacoto pojawili się uzbrojeni partyzanci. Oprócz ojców Zbigniewa i Michała w kaplicy modlili się trzej franciszkańscy postulanci. „My jesteśmy kapłanami, postulantów zostawcie!” – powiedzieli Polacy napastnikom.


Obaj ojcowie i wójt Pariacoto zostali wywiezieni za wieś. Dołączyła do nich z własnej woli s. Bertha ze zgromadzenia służebnic Najświętszego Serca Pana Jezusa, która nie chciała zostawić Polaków. Była świadkiem parodii sądu.


Terroryści oskarżyli franciszkanów, że – jak później zeznała s. Bertha – „poniżali lud, rozdzielając żywność pochodzącą od imperialistów, że religia jest opium dla ludu, że głosząc pokój i podejmując działania ewangelizacyjne oraz charytatywne, usypiają lud po to, aby masy nie podejmowały zrywu rewolucyjnego”.


Później za pośrednictwem prasy dodali do tego jeszcze zarzut, że franciszkanie byli „agentami CIA i Papieża Polaka”.


Siostra Bertha przeżyła – przed zamordowaniem Polaków została wyrzucona z samochodu.


Ciała wójta oraz ojców Zbigniewa i Michała znaleziono wkrótce kilka kilometrów za wsią. Leżeli twarzami do ziemi, zastrzeleni. Na plecach Zbigniewa leżała kartka, na której terroryści napisali krwią jednego z nich: „Tak giną lizusy imperializmu”.


„Misłowice” z relikwiami


Papież Franciszek beatyfikował ojców Michała i Zbigniewa cztery miesiące temu – 5 grudnia ubiegłego roku. Fragment tej uroczystości widział w telewizji ks. Wiktor Zajusz, farorz z Krasów. Już w połowie Mszy św. beatyfikacyjnej musiał wyjść na kolędę. – Ale nie dali mi ci męczennicy spokoju – zauważa.


Minęły święta, ale, ku zdziwieniu proboszcza, ojcowie Zbigniew i Michał wciąż „chodzili mu po głowie”. Obejrzał o nich film. Zamówił obrazki z ich relikwiami drugiego stopnia – z ubrań. Rozdawał je i zamawiał kolejne partie, coraz większe. W reakcjach swojej i innych ludzi na tych dwóch franciszkanów widział jakiś fenomen.


Postanowił wygłosić o nich kazania pasyjne. – Mówię synowi kuzyna: „Adrian, zamów mi ich obraz”. Wysłał zdjęcie internetem, a za pięć dni przyszła z Londynu taka wielka paczka – wspomina ks. Wiktor.

– Ale oni znowu chodzą mi po głowie. Więc włączam internet i widzę informację, że proboszczowie mogą zwrócić się do Rzymu o relikwie pierwszego stopnia, z ich kości. Była niedziela: od razu napisałem pismo. Po polsku, bo nie znam włoskiego. W poniedziałek rano wysłałem priorytetem – mówi.


Był gotowy polecieć po te relikwie do Rzymu, bo „to tylko dwa dni, żaden problem”. Czekał cierpliwie przez niespełna miesiąc. – Aż 15 marca, we wtorek, jem sobie spokojnie obiad, kiedy przychodzi pan listonosz. Gospodyni wzięła pocztę przez okno. Po obiedzie patrzę, co przyszło, a tu między listami i reklamami taka większa paczka. A na niej napis „Kuria franciszkańska, Rzym”. Rzadko mi się zdarza płakać, jak to chłopu, ale wtedy rozbeczałem się jak małe dziecko. Czekałem na te relikwie – relacjonuje.


Do relikwii z kości błogosławionych był dołączony certyfikat ich autentyczności, podpisany przez postulatora procesu beatyfikacyjnego o. Angela Paleriego. Była tam też nazwa parafii św. Józefa. – Zrobili jeden błąd, bo napisali „Misłowice”. Ale „Krasowy” są już napisane dobrze – pokazuje dokument ks. Wiktor.


Święci z wadami


Co go fascynuje u tych dwóch polskich franciszkanów? – Że byli normalnymi ludźmi, też mieli swoje za uszami. Bo niektórzy myślą, że święty ma tylko fruwać w niebie i mieć skrzydełka... Mieli wady i ułomności, byli tacy sami, jak jo jest – ocenia. – A jednak dzięki Panu Bogu doszli do świętości. Świadek widział, że w kaganku w kaplicy w Peru przez noc ubywało oliwy, a to znaczy, że któryś z nich musiał tam dłużej zostawać, żeby się w ciszy pomodlić. Mieli na pewno mnóstwo problemów, jak wszyscy, ale ich rozwiązania szukali u Pana Boga – mówi.


Ksiądz Zajusz dodaje, że ci franciszkanie nie uciekli, choć mieli taką możliwość. – Co by ich to kosztowało? Byli otwarci na ludzi, pomagali im w zwykłych, codziennych sprawach. Pokazywali miłość, miłość i miłość Pana Boga – wylicza. – Czasem człowiek nie chce wytrwać, bo mu trudno. Oni wytrwali i za prawdę, za miłość, za Chrystusa oddali swoje życie – podkreśla.


Ksiądz Wiktor zauważa, że ta jego niespodziewana przyjaźń z błogosławionymi mocno go odmieniła. Prosi ich o pomoc w codziennych sprawach i... otrzymuje ją, widzi to wyraźnie. – Oni mnie ciągle „męczą”, nie dają mi spokoju od tej beatyfikacji 5 grudnia i tak już zostanie do końca moich dni, ja to wiem. Nawet do księdza Pan Bóg dociera różnymi drogami. Jak człowiek przez 30 lat robi to samo, to może czasem niektóre rzeczy robi rutynowo. Może ich Pan Bóg postawił na mojej drodze, żebym inaczej zaczął patrzeć na wiele spraw, świeżej? Wiele się u mnie zmieniło. Charakter mam wybuchowy, a teraz rzadko mi się zdarza wybuchać złością. Wcześniej o byle jaką bzdurę człowiek się wściekał. Teraz też bywają różne spięcia, ale od 5 grudnia jakoś nie przychodzi mi ochota, żeby powrzeszczeć – śmieje się.


Kontakt do brata bliźniaka o. Michała, który przyjedzie na wprowadzenie relikwii, znalazł przez zwykłą informację telefoniczną. Zaprosił też współbraci błogosławionych, franciszkanów konwentualnych z Krakowa. – Syn kuzyna komentuje: „Yno nie dzwoń do papieża Franciszka, żeby też przyjechoł do Krasów” – dodaje.


Przez tydzień od 3 do 10 kwietnia każdy będzie mógł ucałować relikwie po Mszach św. (pn., wt., śr., pt. o 10.00, czw. i sob. o 17.00, ndz. o 8.00, 10.00, 12.00 i 16.00). Po 10 kwietnia relikwiarz trafi do bocznego ołtarza po lewej stronie, poniżej obrazu Jezusa Miłosiernego. Kościół jest otwarty we wszystkie niedziele od 7.30 do 17.00.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.