Wolontariat misyjny. – Nie czuję się sama. Wspiera mnie moja parafia i „Aniołowie misji”. Tak łatwiej pracować – przekonuje Monika Krasoń, świecka misjonarka z Łazisk Górnych. Z końcem marca kończy dwuletni wolontariat w Ugandzie.
Monika Krasoń dwa lata ofiarowała chorym dzieciom z ośrodka St. Jude w Gulu. – Tu najpiękniejszy jest każdy dzień – przekonuje misjonarka Krzysztof Błażyca /Foto Gość
Monikę odwiedzam w Gulu, na północy Ugandy. To tereny jeszcze niedawno doświadczone okrucieństwem rebelianckiej Armii Oporu Pana, której liderzy poszukiwani są przez haski trybunał za zbrodnie przeciw ludzkości. – ... i wydłubali oczy. Tu tak jest do teraz. Tyle się napatrzono tych okropności – mówi Monika. Wiele się już nasłuchała, jak wojna zmienia człowieka. – Misjonarze opowiadali, że trupy leżały po rowach. A oni chowali ciała. Bo trzeba uszanować człowieka. Dziś Gulu jest spokojne, ale ludzie wciąż żyją z traumą przeszłych dni.
Odtrącone
Monika jest pielęgniarką i fizjoterapeutką. Pracuje w St. Jude Centre. To sierociniec, szkoła i ośrodek rehabilitacyjny dla niepełnosprawnych dzieci. – Trudno było na początku zrozumieć tutejszą kulturę. Tu dzieci niepełnosprawne są odtrącane od społeczeństwa. Są defektem dla ludzi. Oni nie rozumieją, nie akceptują niepełnosprawności. Wiele chorób to wynik zaniedbania. Ludzie są biedni i gdy nie mają pieniędzy, nie leczą dzieci.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.