To Bóg daje facetowi odwagę

Przemysław Kucharczak

publikacja 24.11.2015 00:48

- Tak, napiszcie o nim! To jest najdzielniejszy Ślązak! - mówi Gabrysia Klimek z Jastrzębia o swoim mężu. Możliwe, że ma rację.

To Bóg daje facetowi odwagę Gabrysia i Robert Klimkowie z Klarą w swoim mieszkaniu w Jastrzębiu Henryk Przondziono /Foto Gość

Robert Klimek w 2014 roku w imieniu tysięcy mężczyzn witał obraz Matki Bożej na pielgrzymce do Piekar. Historia jego rodziny jest niezwykła.

On i Gabrysia są z rocznika 1973, mieszkają w Jastrzębiu. Pobrali się w 1998 roku. On – finansista, ona – pedagog szkolny i rodzinny. Jasnowłosa Gabi była aktywna, pracowała w czterech szkołach, uprawiała sporty. I nagle, trzy lata po ślubie, zachorowała. Lekarze postawili diagnozę: to rzadki nowotwór tkanki łącznej.

Mięśnie dziewczyny zaczęły odmawiać posłuszeństwa. W gorsze dni Gabi miała problem z utrzymaniem kubka z herbatą, a nawet z oddychaniem. Chemioterapia zniszczyła jej jajniki, lekarze mówili, że jest bezpłodna. – Na adopcję też nie mieliśmy szans ze względu na chorobę żony. My już się nawet nie modliliśmy o dziecko, tylko o uzdrowienia Gabrysi – wspomina dzisiaj Robert.

Przez osiem lat choroby Pan Bóg jednak w tej sprawie milczał. Ciekawe było za to, że Klimkowie mimo to przez te lata coraz bardziej się do Pana Boga zbliżali. Było to widać najbardziej u Roberta, który nie pochodzi z religijnej rodziny.

Jesteś w zdrowej ciąży

Aż przyszła wiosna 2009 roku. Po jedenastu latach małżeństwa i ośmiu latach ciężkiej choroby małżonkowie pojechali na kolejne badania do Instytutu Onkologii w Gliwicach. Gabi była w trakcie chemioterapii. Okazało się, że parametry jej krwi są wzorcowe. OB, od wielu lat na poziomie od 50 do 100, teraz wynosiło 17. Hormon prolaktyny, dotąd na potwornym poziomie od 200 do 250 – teraz wynosił 40. Oniemiały lekarz zlecił dodatkowe badania. A potem powiedział: „Niemożliwe stało się możliwe. 30 lat mojej praktyki lekarskiej to za mało, żebym wyjaśnił państwu, jak to się stało. Z medycznego punktu widzenia to nie powinno mieć miejsca. Będziecie rodzicami. Jest pani w zdrowej ciąży”.

– Wyniki były tak dobre ze względu na małą Klarę, która już była z nami – wspomina Gabriela.

Klimkowie mieli wtedy pół godziny na podjęcie pierwszej z najtrudniejszych decyzji swojego życia. Czy dla dobra dzidziusia przerwać chemioterapię? Gabrysia zdecydowała, że tak. – Przecież równie dobrze można umrzeć w czasie chemioterapii – uważa.

Robert nie odezwał się jako pierwszy, ale kiedy Gabrysia o tym powiedziała, odetchnął. Czuł dokładnie tak samo. – Ja nie jestem jakimś Bożym herosem. Po prostu liczyłem, że Pan Bóg oba życia uratuje – mówi.

Nikt nie wierzył, że ich dziecko może urodzić się zdrowe, bo zanim Gabrysia dowiedziała się, że jest w ciąży, poddawała się chemioterapii, brała morfinę i sterydy. Kiedy je odstawiła, Robert musiał w nocy sprawdzać, czy żona oddycha... Pod koniec ciąży musiała znów przyjmować niektóre leki, żeby jej stan zdrowia nie zaszkodził dziecku.

W większości małżeństw to kobiety ciągną swoich mężów w górę w rozwoju duchowym. Robert przeszedł jednak wielką ewolucję od czasów dorastania w niezbyt wierzącej rodzinie. – Ja nie miałam takiej wiary jak Robert – wspomina Gabriela. – Chciałam, żeby Pan Bóg zapewnił zdrowie naszemu dziecku w jak największym procencie. Bo nie myślałam, że może urodzić się całkiem zdrowe (śmiech).

W końcu ciąży łożysko Gabrieli okazało się niewydolne, więc dostawała w szpitalu kroplówki. – I na tych kroplówach nasze dziecko urosło z 500 aż do 2450 gramów, choć urodziło się w ósmym miesiącu – wspomina.

Anestezjolog miał wiarę

Przed porodem podjęli drugą z najtrudniejszych decyzji: czy lekarze w pierwszej kolejności mają ratować dziecko, czy Gabrysię. – Prosiłam, żeby ratowali dziecko. To było trudne dla Roberta, który mnie kocha – wspomina.

Lekarzom trudno było uwierzyć w ich decyzję. Małżonkowie musieli podpisać mnóstwo dokumentów ze zgodami. – Problem był taki, że z powodu chorych mięśni nie mogę mieć narkozy, bo może spowodować ich całkowite zwiotczenie, czyli śmierć. A naturalny poród też odpadał, bo mam chore mięśnie – wspomina Gabrysia.

Pozostało znieczulenie przez wkłucie się do kręgosłupa, ale anestezjolodzy tego się bali. Przyjechał ją więc znieczulić anestezjolog krajowy, starszy wiekiem profesor. Po dwóch nieudanych próbach wyszedł, żeby się uspokoić. Ale przy trzeciej mu się udało. – On miał wiarę. Żaden inny anestezjolog się na to wkłuwanie nie zgodził – wspominają Klimkowie. – Robert mógł być ze mną na sali operacyjnej, żeby w razie czego się ze mną pożegnać. Bo lekarze mówili, że wersja optymistyczna jest taka, że po porodzie trafię pod respirator i będę pod nim do końca życia. A wersja pesymistyczna, że umrę. Tu Robert okazał męstwo nie tylko jako ojciec, ale też jako mąż. Kto inny by to przyjął, kto by sobie z tym poradził? – uważa Gabrysia.

Gabrysia zniosła poród świetnie. Nadal jest bardzo chora, w gorsze dni miewa problemy z mówieniem i oddychaniem. Mówi, że może w każdej chwili umrzeć. Mimo to cieszy się każdym dniem spędzonym z Robertem i pięcioletnią już dziś Klarą. A Klara urodziła się całkiem zdrowa. – Nasz profesor Więcek, wspaniały, ciepły człowiek, nazywa Klarę „zagadką całej śląskiej medycyny”. Wspomina o niej studentom. Powiedzieliśmy mu: „Profesorze, ale to było już pięć lat temu”, a on na to, że studenci powinni wiedzieć, że są w medycynie sytuacje, które wykraczają poza wszelkie ramy, i że jemu to się przytrafiło – mówi Gabriela.

Klimkowie mówią o swoich lekarzach z ogromną sympatią. Sytuacje, w których byli traktowani z niezrozumieniem, należą do rzadkości. Twierdzą, że Pan Bóg stawia na ich drodze wspaniałych ludzi. – Pani prof. Olejek, ginekolog, podsunęła nam pomysł na album ze wspólnymi zdjęciami Klary, moimi i Roberta, żeby Klara, przeglądając go, umiała sobie sporo rzeczy poukładać w głowie, kiedy już umrę. Chodziło choć o pół roku. Ale minął rok i zaczęliśmy robić drugi album. A teraz założyliśmy już album piąty – śmieje się Gabrysia.

W tym domu śmiech w ogóle często rozbrzmiewa. Mimo choroby, która ich dręczy, Klimkowie są tak radosnymi i ciepłymi ludźmi, że chce się z nimi przebywać. Nawet, jeśli dopiero co się ich poznało.

Klara chodzi dziś do przedszkola w Jastrzębiu. Klimkowie cieszą się, że dyrektorka przedszkola przyjęła ich dziecko, choć wcale nie musiała, bo pierwszeństwo w przyjęciach mają rodzice samotnie wychowujący dzieci. Sama, bez żadnych protekcji, zdecydowała, że dziecku, którego matka często jeździ po szpitalach, trzeba pomóc. A wychowawczyni grupy osobiście przyszła do ich mieszkania ustalić z Gabrysią, jak postępować z Klarą, kiedy mama jest w szpitalu – bo dziewczynka bywa wtedy w przedszkolu bardziej zamknięta w sobie. Klimkowie twierdzą, że tych i wielu innych wspaniałych ludzi, otwartych na pomoc, podsuwa na ich drodze sam Pan Bóg.

Jak Bóg to wymyślił?

Na rodzinę i na leki zarabia Robert. Był kiedyś dyrektorem oddziału banku i doradcą finansowym, prowadził szkolenia dla finansistów. Kiedy jednak zaczął się kryzys, klienci zaczęli tracić na produktach, które im polecał. Mimo to on nadal na tych klientach zarabiał! – System jest w ten sposób skonstruowany, żeby tak właśnie było – ocenia.

Uznał, że to nie jest w porządku. Zaczął szukać innych produktów finansowych, które mógłby polecić klientom z czystym sumieniem. Szefowie nie podchwycili jego pomysłu, bo nie były to produkty ich firmy. Robert odszedł więc z pracy. – Koledzy pukali się w czoła: „Facet, zwariowałeś?” Nie mieściło im się w głowach, że takie poglądy może mieć ktoś, kto prowadził szkolenia dla finansistów – śmieje się jego żona.

Swój biznes Robert stara się dziś prowadzić zgodnie ze wskazówkami, które znalazł w Biblii. Często jest tam mowa o złocie, a on traktuje to dosłownie. Poleca klientom produkty finansowe oparte na metalach szlachetnych. I zanim jakiś produkt poleci, testuje go na sobie. – Ale chodzi o złoto czy srebro, które fizycznie istnieje, a nie o certyfikaty, że to jest złoto – zastrzega. – Moi dziadkowie w PRL-u odkładali dla mnie przed 30 lat pieniądze na książeczce PKO. Uzbierali 185 tysięcy złotych. Kiedy poszedłem je odebrać, pani powiedziała: „Przesuwamy przecinek, to będzie 18 złotych i 50 groszy”. Po doliczeniu odsetek wyszło 380 złotych. Obliczyłem, że gdyby dziadkowie zamiast tak oszczędzać, kupowali choćby po 1 gramie złota, byłoby ono teraz warte 30 tysięcy złotych. Oszczędności dziadków zjadła inflacja, zwłaszcza ta z przełomu lat 80. i 90. XX wieku. Taka inflacja pojawia się co kilkadziesiąt lat i będzie się pojawiać. Przed tym staram się chronić oszczędności klientów – mówi.

We własnej firmie jest trudniej, bo brakuje poczucia stabilizacji. Ale jest za to spokojne sumienie. – Ale przed ważnymi decyzjami, o których ci opowiadamy, Robert idzie przed Najświętszy Sakrament. To nie jest zbyt popularne, żeby faceci podejmowali różne ważne decyzje przed Panem Bogiem, co? Mój mąż to jest młody facet, który jest bardzo zagoniony. Ale przed Najświętszym Sakramentem sam Bóg podsuwa rozwiązania. I to On daje facetowi odwagę. Bo dzisiaj to bywa zaburzone, to kobiety są silne – uważa Gabrysia. – Ale wszystko może wrócić na swoje tory, bo to Pan Bóg daje facetowi odwagę – powtarza.

Przy narodzinach Klary lekarze pobrali krew pępowinową. Dzięki niej być może kiedyś będzie można zrobić Gabrysi przeszczep komórek macierzystych. Jej układ odpornościowy miałby szansę wtedy zaskoczyć na właściwe tory i przestać zwalczać własny organizm. – Może tak to Pan Bóg wymyślił? Uzdrowienie Gabrysi przez Klarę? Trzeba trwać, modlić się i robić swoje – mówi Robert.

Tekst z wydania specjalnego "Gościa Katowickiego" na męską pielgrzymkę do Matki Bożej Piekarskiej.

Robert Klimek prowadzi szkolenia o finansach rodziny w oparciu o wskazówki zapisane w Biblii. Najbliższe – 3 grudnia 2015 r. o 18.00 w restauracji „Sjesta” w Mikołowie; rejestracja przez stronę internetową www.klimek-edu.pl.