Chłopie, tam wyjechali Polacy

Przemysław Kucharczak

publikacja 09.11.2015 19:13

- Czemu ksiądz wyjechał ze Śląska na misje? - Bo to, co dobre, idzie na eksport. Ha ha ha!

Chłopie, tam wyjechali Polacy Abp Wiktor Skworc wita pracującego w Norwegii ks. Dawida Banasia. Za nimi, w środku - ks. Józef Pawliczek, który przyjechał ze Lwowa Przemysław Kucharczak /Foto Gość

42 księży z całej Europy przyjechało na rekolekcje do Wodzisławia Śląskiego-Kokoszyc. Łączy ich jedno: przed laty wyjechali z archidiecezji katowickiej.

Abp Wiktor Skworc zaprosił ich z okazji 90-lecia archidiecezji. - Wielu z nich zostało posłanych na misje lub do pracy w krajach nowej ewangelizacji przez mojego poprzednika, arcybiskupa Damiana (Zimonia - red.). Chciałem ich poznać i im podziękować - wyjaśnia. - Chciałem też, żeby Kościół katowicki ich zobaczył i sobie o nich przypomniał. Oni potrzebują naszej modlitwy, naszego wsparcia i poczucia, że nie są zapomniani. Że są po prostu nasi.

Na rekolekcjach, prowadzonych przez ks. Grzegorza Strzelczyka, najliczniej są reprezentowani śląscy księża pracujący w Czechach. Inni przyjechali z wielu państw od Wielkiej Brytanii na zachodzie, po Rosję na wschodzie.

Ostrożnie z marzeniami!

Niektórzy swoją życiową drogę, która zaprowadziła ich za granicę, mieli zadziwiającą. - Bądźcie ostrożni z marzeniami! - ostrzega chyba najstarszy z nich, 74-letni ks. Józef Pawliczek, rodem z Moszczenicy Śląskiej (dziś to dzielnica Jastrzębia-Zdroju). Jest misjonarzem bardzo nietypowym, bo wyjechał ze Śląska do archidiecezji lwowskiej już na... emeryturze, jako 68-latek. Nie zaplanował tego ani mu to nigdy nie przyszło przez myśl.

Chłopie, tam wyjechali Polacy   9 listopada 2015 r. - początek rekolekcji w Kokoszycach. Przy ambonie ks. Grzegorz Strzelczyk Przemysław Kucharczak /Foto Gość - Ja bym się nawet na proroka mniejszego nie nadawał. Przeszedłem na emeryturę i przez rok pomagałem w parafii w Stanowicach (pod Rybnikiem - red.). Marzyłem wcześniej, że na emeryturze będę sobie chodził po Roztoczu, ale jakoś do tego nie doszło. 8 listopada sześć lat temu dostałem telefon od abp. Damiana Zimonia, wykonany w obecności arcybiskupa lwowskiego. Powiedział: „Józefie, przydałbyś się we Lwowie. Pojedziesz?”. Mieszkam teraz na zboczu najwyższego wzniesienia... Roztocza. Wysoki Zamek we Lwowie to jest właśnie najwyższe wzniesienie Roztocza - mówi.

Choć ma tu bardzo odpowiedzialną pracę - jest wikariuszem generalnym archidiecezji lwowskiej - w wolne dni przewędrował już kawał Roztocza. Tyle, że po stronie ukraińskiej, a nie, jak przed laty się spodziewał, po polskiej. - Więc mówię: ostrożnie z marzeniami! - śmieje się.

Ksiądz Józef jest zasłużoną postacią także w historii Kościoła na Śląsku. Zanim wyjechał do pracy za granicą, przez 15 lat był kanclerzem katowickiej kurii.

Precz z depresją

Znacznie od niego młodszy, 45-letni ksiądz Dawid Banaś rodem z Tychów, dwa lata temu wyjechał pracować do Norwegii. Dlaczego? - Bo to, co dobre, idzie na eksport. Ha ha ha! Nie, to żart oczywiście... Myśl o pracy za granicą chodziła mi po głowie już przed laty. Wtedy żyła jeszcze moja mama. Była schorowana, nie miałem serca jej opuszczać - wspomina.

Ta myśl powróciła do niego, kiedy abp Wiktor Skworc wspomniał na dniu skupienia o możliwości wyjazdu do kilku europejskich krajów. Wymienił m.in. Norwegię. - Pomyślałem, że to modny kierunek wyjazdu naszych emigrantów. Wielu mnie ostrzegało: „Ale to daleka północ, te długie noce, ciemne dni, depresyjne klimaty”. Trochę tego się bałem. Zapytałem znajomego księdza, starszego i doświadczonego, co o tym sądzi. Mówię mu, że się łamię, nie wiem co zrobić. A on: „Chłopie, tam tylu Polaków pojechało, a księży naprawdę mało!” - wspomina.

Pojechał. I w przeciwieństwie do wielu Norwegów, na depresję nie zapadł. Dodatkowo chroni go przed nią wesołe usposobienie. To pomaga też w nawiązywaniu kontaktów. - Wolę się uśmiechać niż płakać! - deklaruje.

Chłopie, tam wyjechali Polacy   Pierwszy wspólny obiad śląskich księży, pracujących za granicą Przemysław Kucharczak /Foto Gość Wyraźnie odczuwa w Norwegii, że Kościół jest powszechny, widząc na Mszy św. - i na spotkaniach przy kawie po jej zakończeniu - Filipińczyków, Wietnamczyków, mieszkańców Afryki. No, i Polaków. Są też Norwedzy - choć niezbyt liczni, najczęściej nawróceni z protestantyzmu, który w Skandynawii bardzo uległ duchowi świata.

Kapłanom nie zawsze jednak jest łatwo pracować w tym kraju, w którym nawet nakazanie dziecku przez rodziców, że ma iść do kościoła, jest uznawane za... przemoc na tle religijnym. Dzieci, którym wszystko wolno, bywają rozwydrzone w stopniu o wiele większym niż młodzi w Polsce. Niestety, ta toksyczna atmosfera zatruwa też rodziny polskich emigrantów - ich dzieci zjawiają się w kościele bardzo rzadko, najczęściej tylko przy wielkich uroczystościach.

To jednak nie znaczy, że polscy księża nie mają ich szukać - w porę i nie w porę, jak podpowiadał święty Paweł. Ks. Dawid to robi - teraz jako wikary parafii katedralnej w Oslo, wcześniej m.in. jako administrator parafii w znanym z zimowej olimpiady Lillehammer. - Zgłosili się do mnie np. młodzi małżonkowie z Polski, że chcą robić w kościele coś więcej. Przynieśli gitarę, założyli zespół i zaczęli pięknie grać w czasie Mszy św. Już nie jestem w tej parafii, ale zespół dalej istnieje - mówi kapłan rodem z Tychów.