Wiecznego odpoczynku nie będzie

Aleksandra Pietryga

publikacja 31.10.2016 09:27

O pracy w Niebie, śladach ran, które zabierzemy ze sobą i o umieraniu z tęsknoty mówi dogmatyk ks. Grzegorz Strzelczyk.

Ks. dr Grzegorz Strzelczyk, ur. 1971, teolog dogmatyk Ks. dr Grzegorz Strzelczyk, ur. 1971, teolog dogmatyk
HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ

Aleksandra Pietryga: Czesław Miłosz pisał: "Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie, że nie jestem stąd". A święty Augustyn tłumaczy: "Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Panu". To uczucie jest Księdzu bliskie?

Ks. Grzegorz Strzelczyk: Święty Paweł mówił jeszcze bardziej dobitnie: "Całą istotą swoją wzdychamy, oczekując odkupienia naszego ciała". Jest we mnie tęsknota za tym, żeby się skończyło to skomplikowanie świata, ciągłe zmaganie się z własnym grzechem, ze słabościami innych.

Tęsknimy za niebem, a mimo to tak kurczowo trzymamy się życia.

I słusznie. To życie jest nam dane i zadane. I to nie jako nieznaczący epizod. Życie wieczne się już tutaj wykuwa. Zwykle myśląc o śmierci, o życiu wiecznym, wyobrażamy sobie, że odrywamy się od świata, odrywamy się od ciała i jesteśmy wolnymi duchami. Owszem, ale to będzie raczej moment. My przecież oczekujemy powrotu Chrystusa, zmartwychwstania ciała, przemiany tego świata i życia wiecznego w świecie materialnym. Chrystus po zmartwychwstaniu nosi w swoim ciele ślady męki.

Można dotknąć Jego ran...

A to znaczy, że nasza obecność na ziemi; dobro, którego doświadczamy, które czynimy, też odcisną piętno na przyszłym życiu. Wszystko ma znaczenie, wszystko jest po coś. Rany Chrystusa są sygnałem wydania się za nas. Nie wygląda na to, by one bolały Jezusa po zmartwychwstaniu. Ale na zawsze zostały w Jego ciele - jako ślad ofiary. Ślady naszej doczesności także zostaną w nas na zawsze.

Ślady cierpienia, nasze zranienia też zostaną w nas na wieczność?

Myślę, że zostaną w postaci pamięci. Jednak pamięci uzdrowionej, oczyszczonej, przemienionej, pojednanej. Nie sądzę, żeby te wspomnienia nadal mogły być źródłem cierpienia w wieczności.

Kiedy myślimy o życiu wiecznym, to z jednej strony budzi się w nas nadzieja. Pan Bóg obiecuje nam, że otrze z naszych oczu wszelką łzę, że śmierci już tam nie będzie i nie będzie cierpienia. Z drugiej strony czujemy niepokój, że to przerasta nasze wyobrażenia, że niebo będzie zupełnie inne niż wszystko, do czego jesteśmy przyzwyczajeni.

Kiedy uświadomimy sobie, jak bardzo ten świat, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, jest niedoskonały, to perspektywa nieba staje się mocno zachęcająca. Jasne, że byłaby jeszcze bardziej, gdyby Pan Bóg uchylił rąbka tajemnicy, jak tam będzie. Chcielibyśmy, żeby Bóg bardziej konkretnie pokazał nam niebo. Część muzułmanów, zdaje się, wierzy, że za dobre życie czeka ich w niebie nagroda w postaci haremu dziewic (śmiech). Jednak nam Bóg mówi: "Ja tam będę". Tylko tyle. A raczej aż tyle. Jeśli mamy doświadczenie obecności Boga w swoim życiu, Jego miłości, przebaczenia grzechów, to mamy jakiś punkt odniesienia, bo w niebie będzie tak samo, tylko będziemy to przeżywać bardziej intensywnie. Nie będzie nas nic rozpraszać, odciągać. Z jakiegoś powodu Bóg chce, żebyśmy do Niego podchodzili z wiarą i nadzieją, a one z natury są ciemne.

Wiemy już, że w niebie nie będziemy cierpieć. Czym nas jeszcze Pan Bóg tam zaskoczy?

Mogę powiedzieć, na co ja mam nadzieję, jako Grzegorz Strzelczyk, kapłan i teolog. Bóg jest bardzo kreatywny. Stworzył nas, wyposażył, powierzył nam ziemię i chce, żebyśmy także uczestniczyli w Jego kreatywności. Często męczymy się z naszymi obowiązkami, wykonujemy pracę, której nie cierpimy, i marzymy, żeby w końcu zająć się czymś kreatywnym, co będzie pasją. Niebo wyobrażam sobie jako absolutną przestrzeń kreatywności, miejsce, gdzie w sposób nieograniczony rozwiną się wszystkie moje talenty.

Żadnego wiecznego odpoczynku? Błogiego lenistwa? Śpiewu w chórach anielskich?

Absolutnie nie. Śpiewanie w nieskończoność to nie jest moje niebo. Stagnacja tym bardziej nie. Obrazy apokaliptyczne wcale nie są tak statyczne. Oczywiście, są skoncentrowane na uwielbieniu Boga, ale tam się dzieje! (śmiech).

Większość ludzi jednak ma nadzieję, że w niebie już nie będzie trzeba pracować.

Praca nie została nam dana jako kara za grzechy. Ta rzeczywistość była w świecie jeszcze przed grzechem pierworodnym. I myślę, że będzie także obecna w tym nowym, przemienionym świecie. Jeśli mamy, choćby bardzo krótkie, doświadczenie pracy, która przynosi satysfakcję i takie normalne ludzkie zadowolenie, to perspektywa przeżywania tego w niebie, ale w sposób niczym niezmącony, wcale nas nie będzie przerażać. To zresztą wcale nie wyklucza odpoczynku czy spokojnego posiedzenia przy Panu Bogu. Będziemy mieć na wszystko sporo czasu (śmiech).

Zanim znajdziemy się w niebie, musimy przejść przez śmierć. Chyba tego najbardziej się boimy. Chwila oddzielenia duszy od ciała musi boleć...

Myślę, że boimy się nie tyle śmierci, ile umierania. Boimy się cierpienia. Boimy się samotności przy umieraniu. Boimy się, że w tym momencie dopadnie nas niewiara. Na to jest tylko jeden sposób: budowanie, na długo przed śmiercią, solidnej relacji z Bogiem. Jedyny sposób na spokojne umieranie to życie w nadziei Bożego miłosierdzia. Towarzyszyłem ludziom, którzy w ten sposób odchodzili. W całkowitej pogodzie ducha. Widziałem też zupełnie inne umieranie. To było jedno z najstraszniejszych doświadczeń w moim życiu. Obserwowanie, jak odchodzi człowiek niepogodzony z ludźmi i z Bogiem. I to poczucie kompletnej bezradności. Ale jedno jest pewne: wszyscy umrzemy. Śmierć położy kres grzechowi i jeszcze kilku innym nieprzyjemnym rzeczom. A tam, po drugiej stronie, czeka Bóg. Umierając, wpadamy w Boga. I to jest w tym najpiękniejsze.

Najmocniejsze doświadczenie nieba, obecności Boga, obcowania świętych przyszło dokładnie w chwili śmierci mojej mamy. Miałam wrażenie, jakby ta zasłona na chwilę się odsłoniła i mama przez nią przeszła, a ja zostałam po drugiej stronie...

Pan Bóg wie, że potrzebujemy takich momentów. To jak bonus, jak zapowiedź tego, co będzie naszym pełnym udziałem w wieczności. Nasza nadzieja też potrzebuje nakarmienia. Potem znowu dłużej może być na poście.

Dopada Księdza czasem tęsknota? Obiektywnie niezwiązana z niczym i z nikim konkretnie, ale tak mocna, że ma Ksiądz wrażenie, że zaraz eksploduje wewnętrznie?

Oj, bardzo. A taka tęsknota potrafi się mocno, boleśnie konkretyzować. Mistycy opisują to doświadczenia jako miłosną tęsknotę za samym Bogiem. Paradoksalnie im bliżej się Niego jest, tym bardziej się tęskni. Osią cierpienia staje się niemożliwość spełnienia. Im bliżej się jest, tym to cierpienie jest bardziej rozdzierające. Człowiek coraz bardziej jest gotowy na zjednoczenie, a ono ciągle się nie dopełnia. Jeśli jest w nas to pragnienie i ono się intensyfikuje, to znaczy, że jesteśmy na dobrej drodze. To znaczy, że zostaliśmy już pociągnięci przez Boga i coraz bardziej stajemy się gotowi do świętości.