Pogrzeb pielgrzyma

Przemysław Kucharczak

publikacja 07.08.2015 13:26

Nad trumną pojawiło się mnóstwo kolorowych chust. To uczestnicy 70. Pielgrzymki Rybnickiej żegnali przyjaciela, który zmarł kilometr przed Jasną Górą.

Pogrzeb pielgrzyma Jejkowice, pogrzeb pielgrzyma Krzysztofa, zmarłego na 70. Pielgrzymce Rybnickiej. W tle - arcybiskup Wiktor Skworc Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Wraz z rodziną, pana Krzysztofa żegnali w Jejkowicach koło Rybnika pielgrzymi. Wypełnili cały kościół. Pogrzebowej Mszy św. przewodniczył arcybiskup katowicki Wiktor Skworc.

63-letni pan Krzysztof szedł w Pielgrzymce Rybnickiej już po raz 33. Zasłabł i stracił przytomność kilometr przed Jasną Górą.

Choć od razu zaczął go reanimować idący w pielgrzymce lekarz, choć szybko przyjechała karetka, nie udało się go uratować.

Zatrzymał się przy nim ksiądz Janusz Badura z Wodzisławia i udzielił mu rozgrzeszenia. Zatrzymali się też pielgrzymi i zaczęli się modlić. Umierał otoczony ich modlitwą.

Krzysztof nas przeszedł

Homilię na pogrzebie wygłosił ks. Piotr Piekło, przewodnik pielgrzymkowej Grupy 2A, w której szedł Krzysztof. Ks. Piotr był wyraźnie wzruszony.

- Ktoś z nas mógłby powiedzieć, że Krzysztof nie doszedł. Że się zatrzymał tak bardzo blisko celu. Moi kochani, to nie może być prawdą. Dla mnie w sercu obecna jest bardzo głęboko wiara, która graniczy niemal z pewnością, że Krzysztof nas PRZESZEDŁ - mówił.

- Że Krzysztof nie tylko dotarł na Jasną Górę, ale że przez ikonę Matki Bożej, przez jej serce, poszedł dalej, do bram niebieskiego Jeruzalem. Przed oblicze swojego Pana, Jezusa Chrystusa. Nie zatrzymał się. Doszedł dalej, niż każdy z nas tutaj obecnych - przekonywał kapłan.

Ks. Piotr mówił też, że odebrał śmierć Krzysztofa jako bardzo mocny znak od Boga, także dla siebie.

- Myślę, że przez śmierć Krzysztofa Pan Bóg chce zwrócić nam uwagę, że jest dla nas ważniejsza pielgrzymka, niż jakakolwiek ziemska droga, nawet ta święta, nawet do Częstochowy. Że istnieje pielgrzymka, której celem jest niebo, oglądanie Pana Boga i wieczna radość. Tam, gdzie nie ma smutku i bólu, tam, gdzie jest ten, który kocha bezwarunkowo i bez granic - powiedział ks. Piotr.

Do ostatniego tchu

Na Krzysztofa w dniu którym zmarł, czekali na Jasnej Górze żona, syn i wnuki. Chcieli mu zrobić niespodziankę.

Zmarły był emerytowanym górnikiem; w przeszłości pracował w kopalni Rymer. Na emeryturze też nie siedział z założonymi rękami, był uważany za złotą rączkę. Przy pracy niewiele mówił, cały koncentrując się na zadaniu do wykonania. To, co robił, zawsze było bardzo solidne.

Na znajomych zawsze robił wrażenie bardzo dobrego człowieka. Widać było po nim też, że bardzo kocha swoją rodzinę i jest przez nią kochany. Pozostawił żonę, córkę i dwóch synów, a także sześcioro wnuków.

Arcybiskup Wiktor Skworc mówił o jego śmierci na koniec Mszy św. pogrzebowej. - Wszyscy jesteśmy pielgrzymami. Człowiek jest pielgrzymem ze swej natury: wychodzi z ręki Boga i do Boga zmierza. Pierwszą, która idzie w tej pielgrzymce, jest Maryja - zauważył arcybiskup. - Szedł za Maryją, był w maryjnej szkole. Został wzięty u celu swego pielgrzymowania - dodał.

Arcybiskup wyrażał nadzieję, że Krzysztof doszedł do ojczyzny wiecznej. - I że naprzeciw wyszła mu litościwa Matka i wprowadziła go do domu Ojca. Z taką wiarą i taką nadzieją, żegnamy go - mówił. - A moi drodzy my, zanim dojdziemy do kresu, wpatrujmy się w ten znak śmierci pielgrzyma Krzysztofa. I próbujmy tak jak on być wytrwałymi pielgrzymami aż do końca. Oddajmy nasze serca Bogu, Kościołowi, naszym najbliższym, aż do kresu, aż do ostatniego tchu - powiedział abp Skworc.