– W Kościele starożytnym bycie biskupem wiązało się automatycznie z męczeńską śmiercią. I dziś, myślę, biskupie namaszczenie związane jest z męczeństwem.
Abp senior Damian Zimoń
Roman Koszowski /Foto Gość
Kiedy w 1975 roku objął jako proboszcz parafię Mariacką w Katowicach, usłyszał od bp. Herberta Bednorza, że to nominacja tylko na 10 lat. – Powiedział mi: „Jeśli będziesz chciał, po tym czasie możesz przejść na mniejszą parafię” – wspomina abp. Damian Zimoń. – Nastawiłem się na tę mniejszą parafię, a 10 lat później zostałem ordynariuszem diecezji katowickiej...
O tej biskupiej nominacji zawsze opowiada z rozbrajającą szczerością: „Ja się tego bałem, potem nawet żałowałem, że się na to zgodziłem”. Pierwsze kroki skierował do kontemplacyjnego zakonu sióstr wizytek w Siemianowicach Śląskich. „Pojechałem prosić o modlitwę, bo byłem bezradny, totalnie bezradny...”. –
Do każdego innego zadania człowiek może się przygotować. A tu nagle mówią: „Proszę, jesteś biskupem” – wyznaje arcybiskup senior. – W Kościele starożytnym bycie biskupem wiązało się właściwie automatycznie z męczeńską śmiercią. I dziś, myślę, to biskupie namaszczenie też w jakiś sposób związane jest z męczeństwem, ciągłym umieraniem dla siebie. Nie na darmo biskup nosi na piersiach krzyż...
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.