Nie jestem bohaterem

Aleksandra Pietryga

publikacja 23.06.2015 12:01

Bez piwa, cygar i szybkich wozów. To męska opowieść o sile, odwadze i miłości.

Wojtuś urodził się tak szybko, że wszystkich przestraszył. Karina Bisaga uśmiecha się, że zna tylko jednego mężczyznę, który zemdlał w trakcie porodu dziecka. Swojego męża. Jednak to nie szczególna nadwrażliwość spowodowała, że młodemu ojcu ugięły się nogi. Przed porodem rodzice nie mieli pojęcia, że ich dziecko urodzi się z rzadkim zespołem wad wrodzonych, tzw. Wolfa-Hirschhorna.

Piotr szybko doszedł do siebie. Zanim do sali wróciły położne, które zabrały noworodka, rodzice oddali swoje dziecko Bogu, dziękując Mu za nowe życie. – Od wielu lat pracuję z osobami niepełnosprawnymi umysłowo, co teoretycznie przygotowało mnie na przyjęcie Wojtka do naszego życia, choć i tak było to dużym przeżyciem – opowiada Piotr Bisaga. – Jest dla nas prezentem, i tak nazwaliśmy go od samego początku – pomimo szoku, jaki wywołały jego narodziny.

Nie jestem bohaterem   Piotr Bisaga z synem Wojtkiem Romek Koszowski /Foto Gość Z Bogiem się nie kłócę

Jacek Musialik ma 39 lat i samotnie wychowuje córkę i syna. Jego żona Ania zmarła sześć lat temu w wyniku obrażeń odniesionych w wypadku samochodowym. Była w siódmym miesiącu ciąży. Dziecko udało się uratować, jednak niedotlenienie w okresie okołoporodowym spowodowało porażenie mózgowe. Jacek w jednym czasie musiał się zmierzyć z utratą żony, samotnym ojcostwem oraz walką o życie synka Pawełka, a następnie żmudną rehabilitacją.

– Wiele osób wtedy się za mnie modliło – mówi Jacek. – Jeśli czerpałem skądś siłę, to tylko stąd... Z Panem Bogiem się nie kłócę. Czuję, że „coś” mnie w tym czasie niosło i podtrzymywało, ale nie była to moja zasługa.

Opowiada, że kiedyś obawiał się osób niepełnosprawnych. – Ale kiedy lekarz zakomunikował mi, że mam dziecko z porażeniem mózgowym, nie przeraziło mnie to – mówi. Nie uważa, że poświęca się dla dzieci. – Robię to, co należy po prostu do ojca. – twierdzi. Czasem nieświadomie przejmuje zachowania bardziej typowe dla matek, na przykład nadopiekuńczość. Musi potem stawać "po drugiej stronie siebie samego" i neutralizować własne lęki.

Przyznaje, że przez pewien czas nie potrafił się modlić. Oddawał tylko Bogu codzienne zmagania, ból patrzenia na tęsknotę córeczki za mamą, przebaczenie człowiekowi, który spowodował wypadek Ani. Mówił: – To Ci, Panie Boże, musi wystarczyć.

Na pustyni

– Pan Bóg nie zesłałby na mnie nic, czego bym nie uniósł – twierdzi Jacek. Ta świadomość umacniała go w najtrudniejszych chwilach. Czasem doświadczenie jest dane, by umocnić zaufanie, zawierzenie Bogu. Czasem, by zbliżyć się do Niego, przeżyć nawrócenie. Zranione serce jest niczym pęknięta skała. Tylko przez szczelinę, przez ranę może przepłynąć łaska.

– Nigdy nie byłem tak blisko Chrystusa jak wtedy, gdy wydawało się, że straciłem grunt pod nogami – wyznaje Leszek z Chorzowa. Pewnego dnia został zwolniony z pracy. Nagle i nieodwołalnie. – Nie potrafiłem się pozbierać – opowiada. – Przez pierwsze dni nie dochodziło do mnie, że jestem bezrobotny. Budziłem się rano i myślałem, że muszę wstać do pracy i za chwilę dochodziła świadomość, że już jej nie mam.

Leszek twierdzi, że dla mężczyzny uzmysłowienie sobie, iż nie ma pracy, powoduje paraliż wszystkich czynności, uczuć, relacji. Z jednej strony czuje przynaglenie do jak najszybszego znalezienia źródła dochodu, z drugiej czuje się bezwartościowy i pomimo silnej motywacji nie znajduje w sobie siły do podjęcia konkretnych działań. – Choć wcześniej miałem dużą wiedzę na temat CV oraz poruszania się na rynku pracy, to, gdy chodziło o mnie, nie potrafiłem przełożyć tej wiedzy na praktykę.

W tym najtrudniejszym czasie do Leszka zadzwonił przyjaciel. Zapytał, czy mogą przyjechać z żoną i znajomym księdzem. – Pierwsza moja myśl: mają dla mnie pracę – uśmiecha się Leszek. – Wtedy wydawało mi się, że to byłoby najlepszą rzeczą.

Wystarczy

Przyjaciele zaproponowali modlitwę wstawienniczą. W intencji znalezienia nowej pracy, ale nie tylko. – Po raz pierwszy w swoim życiu przeżyłem taką modlitwę i silne doświadczenie obecności Boga – mówi Leszek. Przyjaciele zaczęli szturmować niebo i… ziemskie znajomości. – W tym czasie wielkim oparciem dla mnie była moja żona – wyznaje Leszek. – Umacniała mnie, nie dołowała. Codziennie czytała mi Pismo Święte, a każdy przeczytany przez nią fragment był dla mnie słowem życia. Zaczęliśmy się razem modlić. To były rekolekcje.

Ten etap był łaską. Odczytali go jako wezwanie do przewartościowania swojego życia, zbliżenia się do Boga i siebie nawzajem. Praca znalazła się po kilku miesiącach. Nie tak prestiżowa i dobrze płatna jak poprzednia. Ale dziś to już nieważne. Ważne jest totalne zaufanie do Boga. – Mój przyjaciel ksiądz powtarzał mi w tych trudnych chwilach: pamiętaj, wystarczy Ci łaski. Bóg to obiecał. Te słowa brzmią mocno w moich uszach – wyznaje Leszek.

***

– Nie jestem żadnym bohaterem – słyszałam za każdym razem. Choć dla innych są gigantami. Oni twierdzą, że nie robią niczego nadzwyczajnego.

Musieli wytrwać, zaufać, być oparciem dla innych, pocieszać załamaną rodzinę, znajomych. Ludzie pytali, skąd mają na to siłę. A jednocześnie załamywali ręce nad „takim nieszczęściem”. – Musiałem nieraz tłumaczyć, że Wojtek jest naszą radością, że prostuje nasze życie, ustawia je w pionie, we właściwej hierarchii ważności, uczy nas świętości.