Ratownicy mówią o tragedii w kopalni

jj

publikacja 07.10.2014 18:56

Premier Ewa Kopacz odwiedziła poszkodowanych górników przebywających w szpitalach w Siemianowicach oraz Sosnowcu. Rozmawiała także z najbliższymi, którzy znajdują się w szpitalach. Na terenie kopalni Mysłowice-Wesoła spotkała się z osobami biorącymi udział w akcji ratowniczej.

Ratownicy mówią o tragedii w kopalni Premier Ewa Kopacz spotkała się z ratownikami biorącymi udział w akcji Joanna Juroszek /Foto Gość

- Pacjenci leczeni są według najwyższych standardów, nie tylko europejskich, ale światowych. Lekarze przez 24 godziny na dobę dbają o to, aby wyprowadzić szczególnie tych najciężej chorych ze stanu zagrożenia życia - mówiła w rozmowie z dziennikarzami. Dodała, że stan górników przebywających w Sosnowcu jest lepszy niż tych, którzy leczeni są w siemianowickiej oparzeniówce. Zaznaczyła jednak, że na pewno będą musieli skorzystać z pomocy psychologów. Premier zapewniła również, że kiedy wróci do Warszawy, wicepremier Janusz Piechociński dostanie od niej polecenie, by położyć nacisk na standardy bezpieczeństwa w kopalniach.

O tragedii mówili także ratownicy, którzy jako pierwsi brali udział w akcji. Na poszukiwania ostatniego poszkodowanego po raz kolejny ruszą o godz. 18. Wierzą, że górnik ciągle żyje. - Zawsze idziemy po żywego. Jeśli jest tam odpowiednia ilość tlenu, jest szansa, że schował się w niszy i że jest przytomny - mówił nam Bogdan Żorawik, ratownik z kopalni Mysłowice-Wesoła. - Byliśmy pierwszymi, którzy wyciągali rannych, to było akurat na naszej zmianie. Ciężko było, oni wszyscy poparzeni, widok masakryczny. Wszystkich poza tym jednym udało nam się odtransportować na nadszybie. Służby medyczne, sanitariusze kierowali ich na szpitale.

Podczas akcji zagrożone było także życie ratowników. - Gdy się schodzi na dół, zawsze jest to ryzyko. Trzech ratowników jest bardzo mocno rannych, kilku lżej - mówili. Ratownicy podkreślali również, że to jedna z trudniejszych akcji, w jakich brali udział. Dodatkową trudność sprawił dym, który uniemożliwiał szybkie dotarcie do poszkodowanych. - Nie wszędzie dało się dojść, weszliśmy tam, gdzie było to możliwe - podkreślali.
 
Prace umożliwiające ratownikom bezpieczne dotarcie do ostatniego z górników mają trwać co najmniej do jutra rano. Cały czas pod kątem zawartości tlenków węgla i metanu monitorowany jest skład powietrza.

Ciągle nie wiadomo, jaka jest przyczyna poniedziałkowej katastrofy. Ustalają ją komisja Wyższego Urzędu Górniczego oraz prokuratura w Katowicach. - W komisji pracować będą eksperci z jednostek naukowo-badawczych i uczelni, przedstawiciele Państwowej Inspekcji Pracy, Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego, prokuratury, związków zawodowych. Przewodniczącym jej jest Wojciech Magiera, wiceprezes WUG. Dzisiaj rano w rejonie, w którym doszło do zapalenia metanu atmosfera kopalniana zagrażała wybuchem tego gazu. Z tego względu przez kilka godzin nie można było wprowadzić do wyrobiska ratowników w celu kontynuowania poszukiwań 42-letniego kombajnisty, który zaginął podczas tragicznego zdarzenia. Jest nadzieja, że zdołał się ukryć w lutniociągu, w którym jest świeże powietrze. Cały czas nadzorujemy prowadzoną akcję ratowniczą - mówił na spotkaniu z dziennikarzami Mirosław Koziura, prezes WUG.

Na kopalni najprawdopodobniej doszło do zapalenia i wybuchu metanu. Pod ziemią znajdowało się wtedy 37 górników - 36 z pomocą ratowników wyjechało na powierzchnię.

We wtorek rano do WUG dotarły także anonimowe informacje o pożarze endogenicznym oraz podwyższonych stężeniach tlenku węgla, które na kopalni, według informatorów, miały miejsce już w piątek.

Do śląskich szpitali trafiło 29 poszkodowanych. Pacjenci z najcięższymi obrażeniami przebywają w Siemianowicach Śląskich. To 18 górników, 7 z nich przebywa na OIOM, 11 jest przytomnych. Stan wszystkich jest bardzo poważny.