Tu się dorobił, ale Śląska nie kocha

Eugeniusz Śpiewak

publikacja 04.05.2013 20:53

Reminiscencje po debacie o śląskiej tożsamości: "Co nas łączy, co nas dzieli" - list do redakcji.

Tu się dorobił, ale Śląska nie kocha Debata odbyła się na terenie Parku Tradycji w Siemianowicach Śląskich ks. Paweł Łazarski /GN

Cały tekst po śląsku przeczytasz tu: Tukej sie bogaciyli, ale Ślónskowi nie przajom

Jako urodzony w Siemianowicach Śląskich nie mogłem opuścić spotkania ludzi, którzy mocno przejmują się Śląskiem, w niedawno otwartym bardzo ładnym Parku Tradycji na terenie zamkniętej kopalni "Michał" w Siemianowicach Śląskich-Michałkowicach. Debata nosiła oficjalnie tytuł: "Co nas łączy, co nas dzieli - debata o śląskiej tożsamości". Warto było posłuchać prelegentów takich, jak prof. zw. dr hab. Franciszek Marek, dr Jerzy Gorzelik, red. Marek Szołtysek, red. Piotr Semka i ks. Jerzy Andrzej Klichta, zebranych w dodatku w jednym miejscu. Należy tu pochwalić inicjatywę siemianowickiego prezydenta Jacka Guzego, który tę śląską i polską elitę intelektualną sprowadził w jedno miejsce.

W drugiej części debaty osoby z publiczności mogły zadawać pytania. Mogły, jednak najczęściej wolały same wypowiadać się emocjonalnie. Pragnąłbym tutaj zebrać trochę spraw z tej imprezy, które - według mnie - mówią coś ważnego o Górnym Śląsku. Jakie obowiązki spoczywają bowiem na Ślązaku?

Harówka Ślązaków i Zagłębiaków

Prof. zw. dr hab. Franciszek Marek odnotowuje, że na Śląsku przemysłowym byłoby lepiej, gdyby procesy integracji ludności były bardziej zaawansowane. Winę za to ponosili tzw. Galileusze, czyli biuraliści ściągnięci przed wojną z Małopolski, a następnie urzędnicy z Czerwonego Zagłębia, tacy, którzy się na Śląsku bogacili, ale nie czuli się tu nigdy w domu, a po śmierci byli grzebani w swych rodzinnych miejscowościach. Zdaniem prof. Marka, integracja ludności jest na dobrym poziomie na Dolnym Śląsku. Przyczyniła się ona do tego, że Katowice - w porównaniu z Wrocławiem - wyglądają dzisiaj jak wieś.

Uznałbym ten przykład z Wrocławiem jako znamienny, gdyż nie wiadomo, jak wyglądałaby dzisiaj zarówno Warszawa, jak i ten piękny Wrocław, gdyby nie harówa Ślązaków i Zagłębiaków z miast Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego po wojnie, od jej samego zakończenia, zanim zjechało się tu mnóstwo robotników z innych ziem polskich. A nawet jeszcze potem długo ci przyjezdni uczyli się dyscypliny pracy w przemyśle od tutejszych.     

Lepsze życie czy dobry ubaw?

Dr Jerzy Gorzelik wyłożył całą sprawę w sposób naukowy. Według spisu GUS, istnieje na Górnym Śląsku dość duża grupa ludzi, którzy deklarują narodowość śląską. Ich "suwerenna” tożsamościowa deklaracja nie  powinna być kwestionowana.

Zgodnie z wykładem dr. Gorzelika, autonomia postulowana przez Ruch Autonomii Śląska nie jest ruchem autonomii Ślązaków, lecz odwołuje on się do idei autonomii terytorialnej. Państwa scentralizowane źle funkcjonują i należy ich ustrój zmienić z unitarnego na federalny. Wówczas wszystkim będzie dobrze.

Z tego, co jest mi wiadomo, za autonomiami regionalnymi w Polsce jest nader mało ludzi. Za to jest w Polsce wielu takich, których takie eksperymenty denerwują. Czyimi rękami powinny zostać wywalczone te rewolucyjne zmiany? Obawiam się, że znowu ta garstka Ślązaków ma bezinteresownie zafundować reszcie Polski, Europie, a może całemu światu lepsze życie lub przynajmniej niezły ubaw. Jak wiadomo, Ślązacy zawsze chętnie dzielili się z innymi i nie potrafili sami wykorzystywać żadnych okazji, ale tak nie może to się dziać wiecznie, bo nam, Ślązakom, nie wystarczy sił. Czy nie byłoby dla Ślązaków lepiej, gdyby ruch dr. Gorzelika nazywał się "Ruchem Autonomii Regionów” - bez "Śląska” w nazwie?

"Ó" czy "om" 

Red. Marek Szołtysek uważa, że ludzie na Śląsku nie powinni polaryzować swych poglądów, natomiast należy tu poszukiwać rozwiązań pośrednich lub chociaż tolerować pomysły bliźnich. Ma w tej sprawie rację.

Z tematem godki śląskiej jest jednak u niego gorzej. Marek Szołtysek oczekuje takich ustaleń kodyfikacyjnych, na które zgodę wyrazi większość środowisk. Mógłby on na przykład stosować kilka nowych śląskich liter, gdyby było jasne, że są przez wszystkich uznawane. Ale tego nie ma i chyba jeszcze długo nie będzie. Dlatego red. Szołtysek w swoich nowszych książkach używa do zapisu śląskiej samogłoski pośredniej między o i u litery "o”, którą wytłuszcza, tzn. pogrubia i pochyla, tzn. pisze kursywą.

Jako slawista cieszę się z tego, że red. Szołtysek w ogóle zapisuje samogłoskę pośrednią między o i u, bo na Śląsku najwięcej jest takich osób, które tę głoskę piszą jako zwykłe "o” i jest to bardziej po małopolsku niż po śląsku. Jednak gdy czytam w ortografii red. Szołtyska (np. w jego "Ślonskim elemyntorzu”) takie wyrazy jak: "Ślonzokow", "rzondzioł", "mojom babom", wówczas jest dla mnie zupełnie oczywiste, iż pisownia śląska, którą ja propaguję - z zapisywaniem samogłoski pośredniej między o i u przy pomocy litery "ó” jest najlepsza i najbardziej funkcjonalna, o czym piszę wszędzie, gdzie się da. W takiej pisowni byłoby u red. Szołtyska: "Ślónzoków", "rzóndzioł", "mojóm babóm".

Narzucanie wizji

Według red. Piotra Semki, rodowity Ślązak powinien zaprzestać mówienia o swojej rdzenności, bo gdy Ślązak tak mówi, to inni czują się gorsi. Wypominanie komuś pochodzenia może stanowić zaczątek jakiegoś konfliktu. Śląska mniejszość nie powinna "narzucać” swoich wizji, np. o historii lub o śląskiej godce polskiej większości na Górnym Śląsku. Nieśląska większość nie powinna Ślązakom wyrzucać, że są Szwabami, dlatego, że Ślązacy mają jakieś elementy z kultury niemieckiej, natomiast większość ta winna szanować Ślązaków za wysiłek w celu połączenia z Polską.     

Z ciekawszych wypowiedzi z debaty siemianowickiej należy odnotować stwierdzenie ks. Jerzego Andrzeja Klichty, który w sprawie godki jest zdania, że na Śląsku, "jeżeli media niemieckie nie będą mącić, to specjaliści dogadają się”, jak również przemówienia red. Jadwigi Chmielowskiej, która wygłosiła m.in., iż ważna jest emanacja polskiej tradycji śląskiej, wierność, gościnność i że jest to iskra z ziemi śląskiej dla całej Polski.

Nie będę komentował burzliwej dyskusji o śląskiej historii. Na temat jej wartości powinni się wypowiedzieć historycy. Zresztą trochę już o tym napisali w internecie.

Superciężkie misje

Aby z debaty siemianowickiej był jakiś pożytek, należy do niej jeszcze coś dodać. Moim zdaniem bowiem, najważniejsze jest coś, o czym w niej prawie wcale nie było mowy. W powyższej części artykułu starałem się przede wszystkim wydobyć z około czterogodzinnej, bardzo rozgadanej imprezy regionalnej informacje o tym, jakie obowiązki spoczywają na mniejszościowym Ślązaku. I okazało się, że ich lista jest długa i obfituje w możliwie jak najbardziej skomplikowane trudności. Jednak chciałbym się także z tej debaty dowiedzieć, jakie powinności wobec regionu górnośląskiego ma większościowy nie-Ślązak. I tu prawie niczego się nie doczekałem. No, bo przecież wymienione przez red. Piotra Semkę niewyrzucanie Ślązakom, że są Szwabami i szanowanie Ślązaków za wysiłek w celu połączenia się z Polską to nie są jakieś superciężkie i liczne misje do wykonania w miejscu, w którym mieszka się już około dziewięćdziesięciu lat. Nie jest tak, że nie-Ślązacy nie wiedzą, że mają obowiązki wobec Śląska, albo że ich nie wykonują, lecz jest tak, że o tym się prawie w ogóle nie rozmawia.

A ja widzę to w taki sposób: świadoma legitymizacja większościowych śląskich nie-Ślązaków do dobrego gospodarzenia na Górnym Śląsku i zaprzestanie nadaremnej maskarady przebierania się za Ślązaków stanowią najbardziej niezbędny Górnemu Śląskowi proces społeczny, zmierzający do tego, by region ten przestał dryfować.     

Nadmieniam jeszcze, że legitymizacja ta jest całkowicie zgodna z moim "ustrojem” Ślązaków ogłoszonym w internetowym "Gościu Katowickim” ("Ustrój” Ślązaków), gdyż są przez nią spełnione cztery śląskie zasady: silezjocentryzm, większość ludnościowa, warianty rozpoznawalne i synchronizm.

Hasło działkowców

I jeszcze na temat Katowic, do których przeprowadziłem się z Siemianowic Śląskich, jeszcze zanim upadła komuna. Zdaje się, że Katowice na swoje własne życzenie chcą być wiejskie, gdyż w przeciwnym wypadku po co wymyślałyby sobie dzisiejszy slogan promocyjny: „Katowice - Miasto Ogrodów”. Według mnie, ogrody tak się nadają do promocji całych Katowic (a nie tylko Giszowca), jak np. ogródki działkowe do promowania Warszawy.

Wielkie miasto o randze Katowic winno mieć hasło promocyjne, które cechuje się jakimś dynamizmem i pozostawia dużo miejsca do zapełnienia pozytywnymi pragnieniami, a nawet czymś z lekkim humorem, co na razie nie jest takie chwalebne, ale przynajmniej jest prawdą. Dla Katowic takim hasłem może być: Katowice - Miasto Dobrych Dni.

Jeżeli ktoś obserwuje, jaki wiejski spokój nastaje w Katowicach o godzinie szóstej po południu, po wyjechaniu wszystkich, którzy tu tylko pracują, to rozumie, że w tym wielkim mieście, póki co, tylko dni są dobre - w czasie których tętni tu życie.