Szopienicka elegia

Barbara Gruszka-Zych

|

Gość Katowicki 09/2013

publikacja 28.02.2013 00:00

„Piąta strona świata” Kazimierza Kutza przeniesiona na deski Teatru Śląskiego w Katowicach to świetny pokaz gry aktorskiej. Dwugodzinna wędrówka w czasie po Szopienicach i Roździeniu – krainie lat dziecięcych autora.

„Piąta strona świata” jest zamieszkana przez wiele różnych postaci „Piąta strona świata” jest zamieszkana przez wiele różnych postaci
Zdjęcie ze spektaklu
Krzysztof Lisiak

Bohaterowie, będący naszymi przewodnikami w tej podróży, w kostiumach zaprojektowanych przez Ewę Satalecką, przypominają postacie, które wyszły ze starych fotografii. Żyją własnym życiem, naznaczonym obecnością postaci z zaświatów. Może dlatego ich losy mogą urastać do rangi metafory o ginącym świecie „piątej strony świata” Kutza. Sama książka, będąca kawałkiem dobrej literatury, wciąga i pozwala rozsmakować się w opowiedzianych ze swadą historiach. Gorzej jest z jej adaptacją. Robert Talarczyk musiał dokonać wyboru postaci, żeby udało mu się opowiedzieć czytelne historie. Z beletrystyki zrobił dzieło sceniczne, wybierając dialogi, bo przecież na nich opiera się ta szopienicka saga. Dlatego zdecydowanie gorszy jest pierwszy akt. Widz ginie w nadmiarze postaci, które pojawiają się i znikają, nim zdążymy się z nimi zaprzyjaźnić. Za to w drugim akcie skupia uwagę historia Lucjana Czornynogi (Artur Święs) – prawego, rzetelnego i wrażliwego lekarza, przyjaciela głównego bohatera, który po nastaniu komuny musi emigrować do Hanoweru i tam popełnia samobójstwo, bo okazuje się, że jego teść był gestapowcem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.