– Tu jakby rodzina się wypaliła. Trzeba rodzinie pomóc – mówił pod ledwie dogaszonym kościołem abp Wiktor Skworc.
W kałużach na posadzce kościoła przegląda się niebo
Ks. Paweł Łazarski
Kiedy 14 stycznia przed 22.00 dach kościoła w Jaśkowicach płonął gigantycznym płomieniem, 75-letnia Felicja Sontag pobiegła na przylegający do kościoła cmentarz rozświetlony blaskiem ognia. Wołała w głos do leżącego tam swojego męża Gerarda, z którym 50 lat wcześniej wzięła ślub w jaśkowickim kościele, oraz do innych zmarłych jaśkowickich strażaków. Chciała, żeby oni też w tej chwili modlili się do Boga. – Godałach im: „Wos sam tela je, ocalcie choć ta wieża!”. Jakby mie kto tam słyszoł, pomyślołby: gupio – śmieje się już pani Felicja, jednak oczy ma wciąż czerwone od płaczu.
Drabina jak banan
Wieżę udało się uratować, choć strażacy (w tym wnuki pani Felicji) ryzykowali życiem. – Chłopcy wspięli się na tę wieżę i lali z niej wodę na dach. Weszli po naszych własnych drabinach, bo ta drabina aluminiowa, która stała tam we wnętrzu wieży, oparta o ścianę od strony kościoła, powyginała się od gorąca jak banan – relacjonuje Joanna Kociubińska, prezes OSP w Orzeszu-Jaśkowicach.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.