Z Andów do Rybnika

Przemysław Kucharczak

publikacja 19.12.2012 18:10

- Znam miejscowość, w której nauczyciele w ciągu roku szkolnego byli dwa razy: na rozpoczęcie i zakończenie – mówił ojciec Walter. Misjonarz z wysokich Andów w Peru, który jest Włochem, odwiedził rybnickie Gimnazjum nr 7.

Z Andów do Rybnika Z lewej nauczycielka Gimnazjum nr 7 Anna Prusko, w środku misjonarz z Peru ojciec Walter, z tyłu ojciec Andrzej, benedyktyn z Tyńca Przemysław Kucharczak/GN

Ktoś go zapytał, co robią w Andach młodzi Indianie w wieku polskich gimnazjalistów. - Od szóstego roku życia pracują na polu i pasą zwierzęta. Szkoła dla większości z nich niestety nie jest obowiązkiem. Nauczyciele nie mają ochoty przyjeżdżać w tak wysokie góry, bo pochodzą zwykle z bogatszych rodzin z miast. W dodatku do szkół położonych tak wysoko, 4 tys. metrów n.p.m., nie docierają też kontrole... Dlatego znam miejscowość, w której nauczyciele w ciągu roku szkolnego byli dwa razy: na rozpoczęcie i zakończenie – mówił. Na twarzach słuchających misjonarza gimnazjalistów odmalowała się mieszanina zdumienia i zachwytu. - Rodzice też są z nieobecności nauczycieli w ich miejscowościach zadowoleni, bo ich dzieci mogą przez cały rok pracować w polu. Chcemy powoli zmieniać tą mentalność, żyjąc wśród tych ludzi. A to, że wy macie normalną szkołę, z nauczycielami, z systemem kontroli, to wielkie szczęście. Nawet, jeśli żaden z nas nie zdaje sobie z tego sprawy gdzieś do 20. roku życia – śmiał się włoski misjonarz.

Przyjechał do Rybnika z ojcem Andrzejem, benedyktynem z Tyńca, bo ich zgromadzenia blisko współpracują. Ściągnęli ich do Rybnika nauczyciele i sami uczniowie. Ojciec Walter należy do dość młodego zgromadzenia Misjonarzy Sług Ubogich Trzeciego Świata. Wraz z innymi ojcami, z siostrami zakonnymi oraz rodzinami ludzi świeckich, które też należą do ich zgromadzenia, żyją wśród najuboższych Indian w Peru. Prowadzą dla nich w Andach, na wysokości 4 tys. metrów n.p.m., czyli 1,5 km wyżej niż Rysy - sierocińce, szpitale, szkoły i, co dla Indian szczególnie ważne, warsztaty. Ich podopieczni mogą w nich nauczyć się zawodu. Ta pomoc nie jest okazjonalna, od przypadku do przypadku, jak wielu organizacji charytatywnych. Nie ogranicza się też do rozdawania prezentów, bo to na dłuższą metę nic dobrego nie przynosi. Indianie ufają tym misjonarzom, bo mieszkają razem z nimi.

Ojciec Walter pytał młodych rybniczan o trzy stare indiańskie cywilizacje. Młodzi odpowiedzieli, że chodzi o Azteków, Inków i Majów. - Tak, Majowie to są ci, którzy za dwa dni przestaną istnieć... Natomiast w Peru znajduje się ojczyzna Inków – mówił. - Do starych miast Inków w Andach, np. do Cusco, przyjeżdża rocznie 1,5 mln turystów. Ci turyści przechodzą bardzo blisko siedzib Indian, którzy żyją tam dzisiaj w ogromnym ubóstwie, a tej rzeczywistości nie zauważają. Wracają do domów z zupełnie innymi fotografiami i innymi wspomnieniami. Możemy udawać, że ubóstwa nie ma, albo zmierzyć się z nim – mówił.

Ojciec Walter wspomniał też o wielu młodych ludziach, którzy przyjeżdżają do Peru i pomagają tam przez jeden rok jako świeccy misjonarze. - Jak możemy się już dzisiaj przygotować, gdybyśmy chcieli pojechać na misje do Peru? - zapytała śmiało długowłosa gimnazjalistka.

- Nauczyć się języka hiszpańskiego. I pozwolić, żeby Pan Bóg cię zaskoczył – odpowiedział ojciec Walter. Młodzi spojrzeli na włoskiego misjonarza z pewnym zdziwieniem. - Bo na przykład ruszasz na misje po to, żeby coś z siebie dać innym ludziom, a kiedy wracasz okazuje się, że to ty zyskałeś. Albo jedziesz chcąc zmienić mentalność Indian, a to ty sam wracasz z misji zmieniony – wyjaśniał Walter.

Gimnazjum z Oddziałami Integracyjnymi nr 7 im. Czesława Miłosza stoi w Rybniku-Boguszowicach.