Amerykanin w Leszczynach

Przemysław Kucharczak

publikacja 22.05.2012 11:37

Dlaczego wyemigrował z USA do Leszczyn pod Rybnikiem? Proste: żeby zaopiekować się teściami.

Amerykanin w Leszczynach Gabriela i Steve Sitterowie w Leszczynach pod Rybnikiem, z córkami Hanią i Marysią (siedzi z przodu), oraz rodzicami Gabrieli Anielą i Kazimierzem Steve Sitter

Steve Sitter z USA od 6 lat mieszka w Leszczynach. Nie opanował jeszcze trudnego polskiego języka. Być może prędzej zacznie mówić po śląsku. – Pierwszym zdaniem „po polsku”, które tu wypowiedział Steve, było: „Kaj som moje brele?” – śmieje się Gabriela, żona Steve'a. Jej mąż kiwa głową i na potwierdzenie dorzuca z lekkim uśmiechem: – Pódź yno!

Wielu ludzi w okolicy Rybnika nie mogło uwierzyć, że rodowity Amerykanin może porzucić raj Północnej Ameryki i przeprowadzić się na Śląsk. Tymczasem decyzja Steve'a była całkowicie dobrowolna i bez żadnych nacisków jego żony. Uznał, że jego polscy teściowie będą za jakiś czas potrzebować opieki. I po drugie: że Polska to kraj, w którym łatwiej jest dobrze wychować dzieci. Gabrysia i Steve mają dwie wspaniałe córki. Hania właśnie kończy liceum sióstr urszulanek w Rybniku, a Marysia gimnazjum w Czerwionce-Leszczynach.

W Wisconsin na środkowym-zachodzie Ameryki Steve zostawił własnych rodziców, ale też braci i siostrę, którzy będą się mogli nimi zająć na starość. Tymczasem żona Steve'a jest jedynaczką.

– Mieliśmy w Polsce upatrzoną ładną działkę w Niepołomicach pod Krakowem. Jednak Steve mi powiedział: „A jak będziesz chciała podrzucić rodziców do lekarza, to pojedziesz po nich 150 km? Skoro zrobiliśmy taki kawał drogi przez ocean, lepiej zamieszkać bliżej nich – wspomina Gabrysia. Dziś właśnie wykańczają swój nowy dom w Leszczynach, 1,5 kilometra od rodziców Gabrieli.

Świat wisi na Polsce?

Przez pierwsze 13 lat małżeństwa Gabriela i Steve mieszkali w Oshkosh w stanie Winconsin. Steve miał tam własny zakład fotograficzny, Gabrysia mu pomagała. Teraz w Polsce ona prowadzi lekcje w rybnickiej szkole muzycznej, on jest lektorem języka angielskiego.

Kiedy w 2005 roku żegnali się z przyjaciółmi w Chicago, jeden z tamtejszych księży powiedział przedziwne cztery zdania: „Dobrze robicie, że wyjeżdżacie. Polska jest dzisiaj jedyną ostoją wartości chrześcijańskich. Ale musi ich bronić. Jeśli się Polacy poddadzą, to świat nie ma już żadnej podpory”.

Jak się poznali? W 1986 r. Gabrysia była w Stanach z krakowskim chórem akademickim, działającym przy Klubie Inteligencji Katolickiej. Nocowali u amerykańskich rodzin, m.in. u siostry Steve'a. - Komuś z Amerykanów pomylił się skrót KiK z KGB i zapytał siostrę Steve'a, kogo przyjmie do domu: trzy dziewczyny z chóru czy dwóch facetów z KGB. A szwagier i Steve, który akurat był u siostry, zawołali na to: „oczywiście, że dziewczyny!” – śmieje się dziś Gabriela. Wkrótce Steve przyjechał z rewizytą do Polski. Oczywiście ze względu na Gabrysię, ale sama Polska też mu się spodobała, zwłaszcza Kraków. Skala komunistycznego bajzlu go szokowała, ale za to zafascynowała go atmosfera w polskich rodzinach. Był zdziwiony, że u kuzynki Gabrysi 8-letnie dzieci potrafiły siedzieć z dorosłymi, słuchać, nie przerywać i nie „wariować”, bo „coś musi się dziać”. Pod tym względem Polska ogromnie mu przypominała Amerykę z lat 60. XX wieku. – W latach 60. więzi rodzinne w Stanach też były jeszcze bardzo silne. Potem zaczęły się w bardzo szybkim tempie rozkładać. Jasne, nie u wszystkich, ale jednak to jest teraz w USA ogromny społeczny problem – uważa Steve.

Symbole dobrych wartości

Steve pamięta jeszcze z lat 60. Biblie i krzyże na ścianach w amerykańskich szkołach. Wtedy jednak protestanci i kręgi świeckie przeforsowały wrogą separację państwa od Kościoła. – Od tamtej pory szkoły w Stanach bardzo się zmieniły. Dziś jest w nich bardzo dużo przemocy. Amerykańskie dzieci na lekcjach często są zachęcane do seksualnej swobody. Ja widzę związek: usunięcie Biblii i krzyży otwarło drogę tym mechanizmom. Ostatnio w Polsce dyskutowano nad zdejmowaniem krzyży ze szkół. Ale jeśli zlikwidujecie choćby symbole dobrych wartości, otworzycie drzwi na ideologie, które będą niszczyć wasze dzieci – mówi poważnie Steve.

Gabrysia i Steve widzieli w USA efekty namawiania nastolatków w szkołach do rozwiązłości. – Wielu Amerykanów bardzo narzekało, kiedy edukacja seksualna weszła do szkół. Nie tego się spodziewali. Wcześniej rodzice rozmawiali z dzieckiem o tym wtedy, kiedy dziecko było na to gotowe. Teraz nagle program przewidywał, że nauczyciel mówi dzieciom wszystko już w IV klasie szkoły podstawowej, a rodzice nie mają nic do gadania – wspomina Steve.

Dziś na szczęście w części szkół w USA wprowadzane są z sukcesami programy, które promują czystość przedmałżeńską. To nauka na bolesnych błędach. Amerykanie ze zdumieniem zauważyli, że nastolatki masowo chorują wenerycznie. – Już kiedy wyjeżdżaliśmy, 50 procent nastolatków w szkołach średnich było zakażonych – mówi Gabriela Sitter. Nakłanianie do zakładania prezerwatyw zamiast pomóc, zaszkodziło, bo kondomy tylko ograniczają możliwość zarażenia, lecz jej nie likwidują. Nastolatki ufały jednak w boską moc „gumek”, bo tak im sugerują programy szkolne. Bawiły się w seks tak często, aż w końcu zgodnie z nieubłaganym rachunkiem prawdopodobieństwa, musiały się zakazić mimo stosowania prezerwatyw. – Amerykanie najpierw wypuścili młodych na pole minowe, a teraz nie wiedzą, jak ich powstrzymać, kiedy oni są już zarażeni – mówią Sitterowie. Obawiają się, że lata złej edukacji odcisnęły ogromne piętno na Amerykanach. – Nasza znajoma poszła z 14-letnią córką na badania. Lekarz wyprosił matkę, a kiedy wyszła, zaczął instruować 14-latkę: „Możesz już prowadzić życie seksualne, ale musisz się zabezpieczać”.

Dbaj, by tak zostało!

– Polacy w dużej mierze bezmyślnie łykają mody płynące z Ameryki. Może u nas będzie wkrótce tak samo? – pytamy. – Oby nie. Ale to możliwe. Czy ludzie naprawdę zawsze muszą upaść na twarz, żeby się czegoś nauczyć? – zastanawia się Gabrysia. – Na szczęście widzimy też w Polsce dużo więcej inicjatyw ze strony Kościoła, księży i kościelnych ruchów, które starają się hamować ten proces. W Polsce jest już przynajmniej świadomość tego zagrożenia – mówi.

– Ale czy w Polsce rzeczywiście jest lepiej, jeśli chodzi o wartości rodzinne? – mamy wątpliwości. – Tak, my to widzimy. Ja w Polsce pracuję jako lektor jęz. angielskiego. Ostatnio pytałem moich uczniów w liceum w Czerwionce, co jest dla was najważniejsze w czasie świąt Wielkanocnych. Wiesz, co wszyscy odpowiedzieli? „Spędzenie czasu z rodziną”. Wszyscy! W Stanach dzisiaj nie usłyszysz już takiej odpowiedzi. Tam nastolatki mówią: „czas spędzony z przyjaciółmi”. I to należy w Polsce bardzo pielęgnować, dbać, żeby tak pozostało – podkreśla Steve.

Ale jak dbać, skoro dzieci bardziej, niż kiedyś, są dziś kształtowane przez media? Sitterowie odpowiadają, że jednak coś od nas zależy. Czasem rodzic nawet nie wie, że pisemko dla nastolatek, które czyta córka, robi jej wodę z mózgu, np. zachęcając ją do seksu. Albo że dzieci grają na komputerach w gry, które im szkodzą. – Choćby popularne „The Sims”. Pierwsze edycje były w miarę niewinne, co uśpiło czujność wielu rodziców. Nowsze są przesycone erotyzmem – ostrzega Steve. Podrzuca też pomysły na budowanie rodzinnej więzi od strony pozytywnej. – W Stanach zrobiono parę lat temu badania, które potwierdziły, że jeśli cała rodzina spotyka się przy stole co najmniej raz dziennie, to dzieci z tych rodzin lepiej sobie radzą w życiu i mają większe szanse na założenie własnych, szczęśliwych rodzin – mówi.

Sitterowie nie chcą, żeby rodzinny dom stał się dla ich córek tylko przystankiem. Tak stało się w większości domów w USA. – Tutaj niestety czasami też już tak bywa – dodaje Steve. Sitterowie bardzo pilnują, żeby codziennie całą rodziną siadać przynajmniej do kolacji. Przy innych posiłkach pełny skład nie zawsze jest łatwy do osiągnięcia, bo wszyscy w rodzinie mają w ciągu dnia dużo bieganiny. Za to w niedziele ich rodzina siada do odświętnych obiadów w składzie trzypokoleniowym, czyli z rodzicami Gabrieli.