Lux dla harcerki

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 40/2017

publikacja 05.10.2017 00:00

Kto kocha las o czwartej nad ranem, z jego mową i oszałamiającym zapachem, ten znajdzie w Krystynie Heskiej-Kwaśniewicz bratnią duszę. Profesor literaturoznawca, zakochana w górach, otrzymuje nagrodę arcybiskupa katowickiego.

Nagrodę metropolity katowickiego Lux ex Silesia pani profesor otrzyma w katowickiej katedrze w czasie Międzyuczelnianej Inauguracji Roku Akademickiego 8 października. Nagrodę metropolity katowickiego Lux ex Silesia pani profesor otrzyma w katowickiej katedrze w czasie Międzyuczelnianej Inauguracji Roku Akademickiego 8 października.
zdjęcia archiwum domowe

Ślubu jej rodzicom udzielił w 1938 r. w Katowicach przyjaciel rodziny – bł. ks. Emil Szramek, wybitny śląski kapłan i intelektualista. Później jednak wybuchła wojna. Ojciec pani profesor, urzędnik Karol Heski, wyszedł wtedy z Katowic jako żołnierz śląskiego 73. Pułku Piechoty. Po wrześniowej klęsce wrócił do swojego rodzinnego Krościenka nad Dunajcem. Tam w 1940 r. przyszła na świat Krystyna.

Jej ojciec został sekretarzem gminy Ochotnica. – Kiedy miałam dwa lata, ojca zabrało gestapo za pomaganie partyzantom AK w Gorcach. Kiedy wrócił w 1946 r., nie poznałam go... Później rodzice wrócili na Śląsk – wspomina pani profesor.

Państwo Hescy sądzili, że Katowice będą tym samym miastem z eleganckimi sklepami i prężnym życiem intelektualnym, które opuszczali w 1939 roku. – Niestety, kiedy nastała Polska Ludowa, nic z tego się nie odrodziło – mówi Krystyna Heska-Kwaśniewicz.

Bohaterki

Karol Heski został wicedyrektorem Izby Rzemieślniczej. – To był czas tępienia rzemiosła i likwidowania „prywatnej inicjatywy”. Tymczasem ojciec na niektóre sprawy przymykał oczy, tak by rzemieślnicy mogli kupować surowiec: wełnę, skóry... Z tego powodu w 1953 r. trafił do więzienia stalinowskiego, które niestety go zniszczyło – wspomina.

Nadszedł jednak pełen nadziei rok 1956, kiedy zawalił się w Polsce stalinizm. Do Związku Harcerstwa Polskiego wrócili przedwojenni instruktorzy – najwspanialsi, najbardziej ideowi ludzie, jakich zrodziła II Rzeczpospolita.

16-letnia Krystyna wstąpiła do harcerstwa i zafascynowała się nim. Poznała Adelę Korczyńską i Łucję Zawadziankę, które w czasie wojny były w kierowniczej piątce, dowodzącej Szarymi Szeregami na Śląsku. – To był ten format ludzi, którzy rzutują na kształt przyszłych pokoleń – uważa.

Te bohaterskie harcerki nie musiały wymyślać żadnych gawęd. Wystarczyło, że opowiadały o tym, co przeżyły. Adela Korczyńska mówiła na przykład o „Akcji Oświęcim”. W jej ramach śląskie harcerki pruły w swoich domach wszystkie swetry, jakie zdobyły, i robiły z nich grube skarpety. Te sekretnie dostarczano potem do obozu Auschwitz. W miejscach, gdzie pracowali więźniowie, harcerki podstawiały duże kotły z gorącą zupą. – Niemcy są szalenie przekupni, więc jak im dały pęto kiełbasy i butelkę wódki, to więźniowie mogli się pożywić – pani profesor przytacza te opowieści. – Także później przez przypadek spotykałam czasem takie relacje: ojciec nie wiedział, dlaczego w czasie wojny jego córka wszystko w domu pruje... Dowiedział się po wojnie – uśmiecha się.

Adela Korczyńska mieszkała w Katowicach-Ligocie, gdzie miała dostęp do położonej na uboczu stacji kolejowej. – Harcerki podawały tam kolejarzom leki dla więźniów obozu w Oświęcimiu, zbierane od śląskich aptekarzy. Ja te opowieści chłonęłam – mówi.

Heskie idą

Przeszła formację harcerską i w wieku 19 lat już sama prowadziła obozy. – Moje dziewczyny były bardzo zadbane: czyściutkie białe kołnierzyki i wyprasowane chusty, zawsze bardzo pięknie śpiewały, w tym zakazane piosenki, nawet „Lwowskie puchacze”. Niektórzy na nasz widok mówili z przekąsem: „Heskie idą” – śmieje się.

Krystyna, a później jej podopieczne zdobywały harcerskie sprawności, np. „Trzy pióra”. – Kto to dzisiaj zrozumie? Przez jeden dzień harcerz zachowuje absolutne milczenie. I wszyscy w obozie starają się to zepsuć. Zagadują, proponują, opowiadają, a ten ktoś tylko kładzie palec na usta na znak, że musi milczeć. Ale wredna radość była, jak komuś udało się to zniszczyć, to znaczy kiedy harcerz się odezwał – opowiada z uśmiechem.

Podkreśla, że harcerstwo było szkołą charakteru. – Dzisiaj mówi się o tym z kpiną. A przecież siła wewnętrzna człowieka płynie z charakteru, z tego, co wypracował w młodości – przekonuje.

Wspomina „Chatkę Robinsona”: – Dostajesz trzy zapałki i idziesz do lasu na całą dobę. Nikomu nic się nie stało. To, że odebrano dzisiaj młodzieży puszczaństwo, wydaje mi się wielką stratą.

Inna rzecz, że są jeszcze w Polsce mniejsze organizacje skautowe, które z takich wypraw do lasu nie zrezygnowały.

– To był najbliższy kontakt z naturą. Cisza w lesie. Trzeba się nauczyć ją szanować. Wtedy słyszy się, jak las mówi swoim własnym, odrębnym językiem; słyszy się jego utajone życie, o którym zwykle nie mamy pojęcia. Taka lekcja z młodości procentuje. Potem już nikt nie rzuci śmieci w lesie – mówi. – Głęboko przeżywałam tę ciszę, kiedy o drugiej, o czwartej w nocy wychodziłam jako komendantka sprawdzić, czy w obozie jest spokojnie. Słyszałam oddechy moich dziewcząt. Kiedy rozlegał się trzask gałązki, przeżywałam lęk, który musiałam pokonać i pójść zobaczyć, czy ktoś nie podchodzi do obozu – dodaje.

Pani profesor sugestywnie opowiada, że drzewa w lesie stoją w nocy jak gdyby podwójnie: jedne rzucają cień, inne same stoją w cieniu kolejnych drzew... – Czasem w paprociach coś błyśnie. Wzrok trzeba długo do ciemności przyzwyczajać, ale kiedy już zacznie się widzieć w ciemności, to widzi się o wiele więcej – stwierdza.

Odświęcić się nie da

Jest jedną z osób, które przeniosły ducha przedwojennego skautingu przez okres PRL-u. W latach 80. XX wieku związała się z duszpasterstwem harcerskim, które prowadził ks. Stefan Czermiński. – Spotykaliśmy się w parku Kościuszki, gęsto obstawieni esbekami. Sprawiało nam to wielką frajdę… Tam były tak piękne, tak żarliwe Msze Święte, że sama widziałam, jak „smutny pan”,nagrywając kazanie księdza Czermińskiego, aż sam je chłonął – śmieje się.

16-letnia Maria, córka Krystyny (ma jeszcze dwóch młodszych synów, Krzysztofa i Jana), była za tę działalność przesłuchiwana przez SB. – Towarzyszyłam jej. Bardzo dzielnie sobie radziła. Dla młodego człowieka to jest przygoda. Wystarczy mu powiedzieć: „Nie rób tak”, żeby odpowiedział: „Właśnie będę tak robił”. Ale w tym było coś głębszego niż młodzieńcza przekora – komentuje pani profesor.

Kiedy w 1983 r. na katowickim rynku stanął pomnik Harcerzy Września, po Mszy w katedrze harcerze z duszpasterstwa ruszyli tam przez miasto ze śpiewem przejmującej pieśni konfederatów barskich: „Nigdy z królami nie będziem w aliansach/ Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi”. Ks. Czermiński poświęcił ten pomnik. – Nim zajechały milicyjne budy, odświęcić go już się nie dało – wspomina prof. Heska-Kwaśniewicz.

Dzisiaj ma żal do władz miasta, że po remoncie rynku ten pomnik został zdjęty z cokołu i położony na ziemi. Uważa, że bardzo na tym stracił. – Można powiedzieć za Norwidem, że ideał sięgnął bruku – podkreśla.

Jej pasją jest polska literatura oraz historia, w tym historia Ślązaków, zwłaszcza rodzin, gdzie widać, jak jedna generacja kształtowała drugą. Poświęciła kawał życia na promowanie wartościowych polskich autorów. Pisała o twórczości Aleksandra Kamińskiego, autora „Kamieni na szaniec”, o „Wieży spadochronowej” Kazimierza Gołby, o Gustawie Morcinku, Zofii Kossak, Zbyszku Bednorzu, Julianie Przybosiu, Melchiorze Wańkowiczu i innych. Przygotowywała krytyczne wydania ich książek. Napisała trzy tomy „Tajemniczych ogrodów” – rozpraw i szkiców z literatury dla dzieci i młodzieży.

W jej pracach często pojawia się Śląsk – m.in. w książkach: „Taki to mroczny czas. Losy pisarzy śląskich w okresie wojny i okupacji hitlerowskiej” (2004), „»Wyznanie narodowe Śląska«. Teksty literackie i paraliterackie w drukach okresu powstań i plebiscytu na Górnym Śląsku” (1999) czy w antologii „Zapisani do rachunku krzywd. Tragedia kopalni »Wujek« w poezji” (1993)”. Pokazywała, jak głęboko śląska kultura jest zakorzeniona w polskości.

Kiedy w 2003 roku wybuchła debata na temat obrony Katowic w 1939 roku przez powstańców i harcerzy, ostro polemizowała z redaktorami „Gazety Wyborczej”. Broniła tezy, że wydarzenia, które literacko opisał Gołba, miały miejsce w rzeczywistości. Dziś podkreśla, że śledztwo prokurator Ewy Koj z IPN potwierdziło jej argumenty.

Dwa razy wyrzucano ją z pracy. – Najpierw w 1965 r. z Wyższej Szkoły Pedagogicznej, bo nie podobałam się jednemu panu, a może właśnie się podobałam. I w 1971 r. z Biblioteki Śląskiej, po tym, jak wbrew zakazowi zebrałam wśród koleżanek z pracy pieniądze na wieniec pogrzebowy dla Jadwigi Kucianki – wspomina.

Jadwiga Kucianka, miłośniczka i badaczka Śląska oraz literatury polskiej, współpracowniczka „Gościa Niedzielnego”, była na celowniku służb bezpieczeństwa. Krystyna Heska-Kwaśniewicz przeczytała później w aktach z IPN, że SB policzyło nawet wieńce na jej grobie…

Po tym wydarzeniu Krystyna dostała wilczy bilet. W końcu przyjęto ją, humanistkę, w Instytucie Maszyn Matematycznych. Zajmowała się tam sprawami administracyjno-informacyjnymi. – W kwestiach naukowych nigdy się nie odzywałam – śmieje się. – Aż wreszcie w 1974 r. trafiłam na mój Wydział Filologiczny Uniwersytetu Śląskiego.

Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.