Bizneswoman z litości

Przemysław Kucharczak Przemysław Kucharczak

publikacja 09.09.2016 12:27

Zainteresowała się biznesem dzięki swojej pracy... sprzątaczki.

Bizneswoman z litości

Przed pięcioma laty zginęła w wypadku, zjeżdżając z drogi na prostym odcinku, Małgorzata Mateja z Radzionkowa. Prawdopodobnie zasłabła za kierownicą. Ta niezwykła Ślązaczka doprowadziła do powstania w Piekarach Duszpasterstwa Przedsiębiorców „Talent”. Jej przyjaciele twierdzą, że jest święta.

– Ona wszystkim pomagała. Kiedy Jan Paweł II był na Ukrainie, z własnych pieniędzy wysłała tam dwa autobusy młodzieży. Powiedziała mi, że jej te pieniądze Pan Bóg oddał – wspomina Renata Bartusek-Kiwacka, ekonomistka i emerytowany budowlaniec. Teraz to ona jest animatorem Duszpasterstwa Przedsiębiorców na Śląsku. – Jak sąsiadka powiedziała, że Małgosia ma ładny płaszcz, to ona jej ten płaszcz oddała. Albo kiedyś w punkcie skupu surowców wtórnych, który Małgosia prowadziła, zwróciła uwagę na kobietę, która przynosiła tam gazety. Uznała, że ta pani ma kłopoty i trzeba jej pomóc – mówi.

Małgosia zrobiła to delikatnie, żeby pomocą kobiety nie upokorzyć. Poprosiła swoją pracowniczkę, żeby naliczała tylko dla niej... znacznie wyższą stawkę za tę makulaturę. – Ta pani do dzisiaj nawet o tym nie wie. Wyszła z kłopotów, widuję ją czasem w kościele – mówi pani Renata.

Enerdowski regał

Ojciec Małgosi w 1956 r. nie wrócił z szychty. Była najstarszą z sióstr, więc poszła do pracy, żeby pomóc matce.

Pracowała w piekarni, była konduktorką w autobusach WPK. Do pracy dojeżdżała na motorowerze. Kiedyś się zepsuł, więc raźno wzięła się do naprawy. Rozkręciła gaźnik i ułożyła części na gazecie. Przechodziło dwóch mężczyzn. – Dziołcha, ty tym motorkiym już nie wyjedziesz nigdzie – zawyrokowali. A jednak „motorek” odpalił.

Następnego dnia wezwał ją dyrektor i skierował do pracy w warsztacie. – Ja się na autobusach nie znam! – zaprotestowała. – Wczoraj obserwowałem panią przez okno i ten motorower jechał. To pani i autobus pojedzie – stwierdził dyrektor.

Wyszła za mąż. Kiedy urodziło się jej trzecie dziecko, odeszła z pracy. Po jakimś czasie znów podjęła pracę – tym razem sprzątaczki w bibliotece. Dyrektorka zorientowała się, że Małgorzata jest też radną bytomskiej „Miejskiej Rady Narodowej”. Dała więc jej etat młodszego bibliotekarza – choć w obowiązkach miała tylko sprzątanie.

Zaskoczona Małgorzata pomyślała wtedy: „To ja muszę się do tych książek przyłożyć”. – Czyszcząc, układając, przyglądałam się, jak ludzie wybierają te książki. Był jeden regał, do którego nikt nie zaglądał – wspominała w filmie dokumentalnym „Żeby przed nazwiskiem było człowiek”. Nakręcił go w 2009 r. Krzysztof Jan Kubiak.

Na tym regale stały książki o gospodarce surowcami wtórnymi na przykładzie... Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Małgorzata odkurzała je regularnie, była więc jedyną osobą, która miała z nimi kontakt. – W końcu mówię: tak z litości, z takiego żalu, muszę te książki przeczytać, zobaczyć, bo ktoś tyle pracy włożył i myśli twórczej – tłumaczyła ekipie filmowców.

Wiedziona litością przeczytała wszystko z tego „enerdowskiego” regału. A potem... wsiadła na motorower i objechała cały Radzionków. Zaglądała na podwórka i na ganki.

– Patrzyłam, ile tych śmieci jest. Tu stara syrenka, tu stare wanny i wiaderka. I wszystko to było gdzieś w kąteczkach uchowane. I mówię: „to ja rzeczywiście zrobię te surowce wtórne” – relacjonowała w filmie.

Założyła punkt skupu. Kupiła maszyny, które prasowały papier. Jej pracownicy rozbierali też stalowe konstrukcje, np. tunele szklarniowe.

Umiera Mirek

Była pierwszą animatorką śląskiego oddziału Duszpasterstwa Przedsiębiorców. To tutaj poznały się z Renatą Kiwacką. – Krótko wcześniej nagle zmarł mój mąż. Byliśmy zgranym małżeństwem. Miałam też wtedy bardzo poważny problem zawodowy – zaznacza. – Małgosia na koniec spytała, czy przyjdę znowu. Mówię, że tak. A następnym razem mnie już zapytała: „Dlaczego ma pani takie smutki w oczach?”. Byłam zdumiona, że ktoś może tak wnikliwie patrzeć na człowieka – dodaje.

Pogadały. Małgosia mówiła z jakąś dziwną mocą: „Wszystko minie. Proszę przyjąć, że tak miało być, że tak jest dla pani najlepiej. Że pani mąż zmarł, to pani współczuję. Proszę go powierzyć Bogu, my też go będziemy powierzać. Ale te sprawy zawodowe – to się wszystko rozwiąże”.

Tak się stało.

Nie była wykształcona, ale rozumem i instynktem – jak twierdzą jej znajomi – mogła obdzielić wielu mędrców tego świata. Często pytała: „Po co, Panie, mnie tu postawiłeś?”. Mówiła, że życie samo przynosi wezwania, wystarczy tylko nasłuchiwać.

Sama przeżyła największy ból, jaki może spotkać matkę. W 1990 r. zachorowało jej najmłodsze dziecko – syn Mirek. Lekarka dała diagnozę: białaczka. – Nie, to jest niemożliwe – jęknęła Małgosia.

Szansą były drogie leki z Niemiec. Chorzowska Huta Batory była jej wtedy winna dużą kwotę za odbiór stali. – Małgosia rano usiadła w sekretariacie i oświadczyła, że nie wyjdzie, dopóki dyrektor nie znajdzie dla niej 10 minut. Tak osaczony dyrektor w końcu wyszedł. I po rozmowie kazał księgowym natychmiast spłacić dług – relacjonuje Renata.

Ruszyła więc do Niemiec, ale tam poprosiła o leki dla... trzech osób. – Razem z moim synem w szpitalu jest dwóch chłopców. Nie mogę tylko synowi przywieźć lekarstwa, a im nie – wyjaśniała.

Niestety, na lekarstwa dla trzech pacjentów pieniędzy było za mało.

Farmaceuci, który mieszali te leki, zadzwonili wtedy do profesora, który leczył Mirka, oraz do Caritas. Usłyszeli, że Małgosia nigdy od nikogo nie chciała wsparcia. Przygotowali więc te leki... za darmo. Wzięli zapłatę tylko za użyte komponenty. Pieniędzy wystarczyło. – Małgosia mówiła mi potem: „I powiedz mi moja droga, czy w tym nie ma palca Bożego?” – wspomina Renata Kiwacka.

Po roku w szpitalach Mirek wymógł zwolnienie go do domu. – Mamusiu, już i ty, i ja wiem, co się będzie działo, ale koniec chcę spędzić na twoich kolanach – powiedział.

– Ja mówię: „Jakkolwiek będzie się dziać, dziecko, idziesz do domu, i sobie będziemy jakoś z tym radzić. I tu... Tu żeśmy z tego domu go odprowadzali – mówiła w filmie Małgorzata. W tej jedynej wypowiedzi załamał jej się głos.

Bóg zwraca kasę

Mimo własnego dramatu wciąż więcej Bogu dziękowała, niż prosiła. – Bezsenne noce pomagają mi w tym, żeby się modlić – śmiała się.

– Była typową Ślązaczką, z superzasadami, tkwiącą w wierze. Była wielbicielką Karola Wojtyły, kiedy jeszcze był biskupem. Pięknie godała po śląsku – mówi Renata. – Miała wielkie poczucie humoru. Jak opowiadała anegdoty, np. o własnych gafach, to w taki sposób, że myśmy się kładły ze śmiechu – wspomina.

Kultywowała śląskie tradycje. Do Ojca Świętego pojechała np. w stroju śląskim.

Duże kwoty wpłacała na budowę kościołów na Wschodzie; dała np. pieniądze na dach kościoła kościoła w Złoczowie pod Lwowem. – Mówiła: „co dasz, to ci Opatrzność zwróci”, „dostaniesz to z powrotem”. Miała rację, z doświadczenia widzę, że to się zwraca nawet w dwójnasób – uważa Renata.

Serce, kaś ty jest?

Pan Bóg działał nieraz w czasie jej wypraw na Wschód jakby „przy okazji”. Usłyszała kiedyś, że w Sławucie na Ukrainie jest otwierany kościół, ale brakuje szat liturgicznych. Z Krystyną, lekarką, zapakowały je więc do walizek i ogromnej paczki. Dojechały do Lwowa, ale tam nie mogły dostać biletu do Sławuty. Pojechały więc przenocować do koleżanki pani doktor.

Mąż gospodyni – wojskowy, który zrobił karierę za czasów sowieckich – z początku chyba nie był zadowolony z ich wizyty. Przy kolacji zainteresował się jednak, co Polki wiozą do Sławuty. – Myśmy odsunęli stół i rozłożyli na podłodze baldachim. I jak w Księdze Mądrości iskry rozchodziły się po tym mieszkaniu – wspominała pani Małgorzata. – Boże, ale tu wam tego nikt nie kupi – wydusił w końcu zdziwiony gospodarz. Polki odpowiedziały, że nie chcą zapłaty, ale zamierzają to podarować nowemu kościołowi. – I ten pan nic nie mówiąc, zadzwonił, i za pół godziny przynieśli nam bilety do Sławuty – mówiła Małgosia ekipie filmowej.

Wojskowy pojechał do Sławuty ze Ślązaczkami. Ksiądz po przyjęciu daru każdego z nich osobiście pobłogosławił Najświętszym Sakramentem. Wyszli w milczeniu, jakoś zamyśleni. Już na dworcu w Sławucie wojskowy powiedział: „Krystyno i Małgorzato, dzisiaj wróciłem na tę drogę, z której wyszli moi rodzice”.

– Serce, kaś ty jest? – odzywała się często Małgosia przez telefon do przyjaciół.

– w Chorzowie – odpowiadała jej Renata.

– To przidź do tej knajpki pod estakada, bo musza pogodać z jakomś mondrom głowom – zarządzała. Miewała szalone pomysły, np. dotyczące dalekich wyjazdów, do których wciągała koleżanki. W dniu śmierci o 11.30 ustalała jeszcze z Renatą szczegóły wyjazdu do Rzymu na beatyfikację Jana Pawła II. O 15.00 zginęła w wypadku. – Miała jeszcze tyle planów, ale Pan Bóg powiedział: dość, teraz jest czas na odpoczynek – sądzi Renata Kiwacka.

A duszpasterstwo przedsiębiorców „Talent”, którego zorganizowaniu na Śląsku Małgosia poświęciła tyle sił? Rozwija się nadspodziewanie dobrze. Na spotkania w Piekarach przychodzi mnóstwo mężczyzn. Jest grupa najstarszych, którzy oddali już firmy dzieciom, są aktywni przedsiębiorcy w wieku 40–55 lat, i jest grupa młodych, którzy dopiero zakładają rodziny i biznesy. – Ostatnio w Piekarach na 15-leciu duszpasterstwa było 70 osób. Bardzo wielu z małymi dziećmi – zauważa pani Renata.

Katoliccy przedsiębiorcy zobaczyli w czasie jubileuszu dokumentalny film o Małgosi. – My zresztą mamy wrażenie, że ona ciągle jest z nami – mówi Renata.