Historia księdza z Imielina. – Padnij, powstań, czołgaj się! – krzyczeli. Do spóźnialskich strzelali. Józek kulki nie dostał, bo był sportowcem, jeszcze niedawno chciał startować w olimpiadzie w Tokio.
Ojciec Józef Pielorz w rodzinnym domu w Imielinie, gdzie teraz mieszka z siostrzenicą i jej rodziną
Przemysław Kucharczak /Foto Gość
Mało kto wie, że 94-letni o. Józef Pielorz ze zgromadzenia oblatów, najstarszy mężczyzna spośród mieszkańców Imielina, ma tak ciekawy życiorys.
Za młodu był wyjątkowo wysportowany, co zapewne pomogło mu później w przeżyciu lat wojny. Wyróżniał się jako piłkarz. – Marzyłem o olimpiadzie w Tokio, która była zaplanowana na 1940 rok, w rzucie dyskiem, oszczepem i kulą. Ale na zawodach śląskich zrobiłem tylko trzecie miejsce, więc postanowiłem dać sobie ze sportem spokój – wspomina.
Pożytek z hartowania
Wrócił wtedy do swojego wcześniejszego pomysłu, jakim było kapłaństwo. Dobrze znał księży oblatów, bo w czerwcu 1939 r. skończył w Lublińcu prowadzoną przez nich szkołę średnią. – Zbierało się na wojnę, więc się wahałem, czy jechać do nowicjatu oblatów w Markowicach. Rodzice radzili: zostań, ale miałem już skończone 18 lat. Zaryzykowałem – wspomina.
Markowice leżą na Kujawach. – Tyle, co tam przyjechałem, pierwszego dnia rekolekcji, zaczęła się wojna – mówi.
Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.