Stąpanie po kruchym lodzie

Aleksandra Pietryga

|

Gość Katowicki 41/2014

publikacja 15.10.2019 08:31

O osieroconych rodzicach, zamrożonych uczuciach i napinaniu mięśni w żałobie mówi psycholog dr Renata Kleszcz-Szczyrba.

Stąpanie po kruchym lodzie

Aleksandra Pietryga: Ma pani chyba najtrudniejszą pracę na świecie...


Renata Kleszcz-Szczyrba: Najtrudniejszą? Myślę, że najbardziej prawdziwą. Nic tak nie konfrontuje rzeczywistości jak życie i śmierć.


Ale rozmawiamy o rodzicach, którzy przeżyli śmierć własnego dziecka. Nie ma nic boleśniejszego. Nawet nie potrafimy nazwać tego nazwać. Mówimy o osieroconych rodzicach, ale i to brzmi jakoś sztucznie. Jakby naturalny porządek rzeczy został odwrócony.


Bo tak jest. Niemniej proces żałoby jest uniwersalny. Tak samo dotyczy matki, która straciła swoje dziecko, jak i żony, która pochowała męża. Ta żałoba także jest realna, ma swoje etapy i zadania, które ten człowiek musi podjąć, żeby ją w sobie przepracować. Moim zadaniem, jako psychoterapeuty, jest towarzyszenie osieroconym rodzicom. Każdy może to robić.


Jak?


Jeśli matka czy ojciec potrzebują posiedzieć w ciszy – siedzę razem z nimi. Jeśli chcą mówić – słucham. Kiedy płaczą – otwieram się na ich płacz i podaję chusteczki. Kiedy chcą krzyczeć, złościć się, tupać nogami czy walić pięścią w stół – pozwalam im na to. Słucham, kiedy szukają winnych swojej tragedii i kiedy obwiniają się sami. Żałoba nie jest czasem na udzielanie rad. Żałoba jest czasem wybrzmienia żalu po stracie.


A jeśli ktoś nie wie, czego potrzebuje? Może trzeba go wtedy poprowadzić...


Raczej towarzyszyć w tej niewiedzy, w tym zagubieniu. Bo jest taki moment, kiedy rodzic, który stracił dziecko, chce tylko, żeby ono ożyło. Reszta go nie obchodzi. Z czasem przyjdzie pogodzenie się z faktem, że tego dziecka już nie ma i nigdy nie będzie. Nie wolno niczego przyspieszać. Poganiać, podawać leków. Żałoba nie jest depresją, nie jest chorobą psychiczną. Od żałoby nie uwolnią nas leki, ale to, co domaga się głosu wewnątrz nas i chce się wydostać na zewnątrz: przez gardło, przez oczy, przez krzyk, płacz, złość, bunt, tupanie nogą, niezgodę na los. Żałoba jest mądrością setek tysięcy pokoleń. Od wieków w naturalny sposób wokół cierpiącego człowieka uruchamiała się sieć wsparcia w postaci ludzi, których miał wokół siebie. Dzisiaj medycyna próbuje kolonizować ten obszar ludzkiego życia. W efekcie łatwiej jest powiedzieć: „Idź do lekarza”, niż towarzyszyć w żałobie. 


Jak rozmawiać z matką, której dziecko umarło, zanim zdążyło się urodzić? Przecież to jak stąpanie po kruchym lodzie...


Najgorsze, co można zrobić, to udawać, że nic się nie stało. Matka i ojciec po stracie nienarodzonego dziecka żalą się, że otoczenie nie widzi w nich rodziców. Tak, jakby ich dziecko nigdy nie istniało. Nawet z punktu widzenia naszej wiary to założenie jest błędne. Przecież to dziecko się poczęło, miało swoją krótką historię życia, otrzymało duszę i wierzymy, że jest w niebie. Jeśli nie uznamy, że ktoś był, nie uznamy jego straty. W efekcie nie będziemy potrafili towarzyszyć w żałobie. Boimy się spotkania z matką, która straciła dziecko, na jej widok przechodzimy na drugą stronę ulicy. Straszne jest, gdy ktoś próbuje bagatelizować to doświadczenie rodziców; gdy oni słyszą: „Nie ma za czym płakać!”.


A słyszą?


Bardzo często. Najczęściej ze strony personelu medycznego. „Nic tam już nie ma”. Podczas, gdy dla tej matki, dla tego ojca „tam” był ich cały świat, wszystkie złożone pragnienia, oczekiwania, wyobrażenia o kolorze oczu ich nienarodzonego dziecka, o jego przyszłości. Tam, gdzie z fizjologicznego punktu widzenia „nic nie ma”, tam jest cała ich miłość. Chcą usłyszeć, że nadal są rodzicami, choć ich dziecko umarło, że mają prawo płakać po nim tak długo, jak tego potrzebują. Potrzebują urealnienia swojej straty, uznania jej. Chcą rozmawiać o swoim dziecku, o jego krótkim życiu, o nadziejach, jakie w nim pokładali, i o tym, że wszystko zabrała im jego śmierć. Nieraz ci rodzice opowiadają, jak wzrusza ich SMS w rocznicę urodzin, a jednocześnie śmierci ich dziecka, życzenia z okazji Dnia Matki, Ojca.

Zdarza się jednak, że rodzice reagują oschłością na takie próby. Ktoś do nich wychodzi i czuje się automatycznie odrzucony.

Trzeba to zrozumieć. Stracie dziecka towarzyszą często traumatyczne okoliczności: martwy poród, rutynowe potraktowanie przez personel medyczny, pobyt na szpitalnej sali w towarzystwie matek w ciąży, wsłuchiwanie się w odgłosy tętna obcych dzieci... Zdarza się, że kobieta, która w takich warunkach traci swoje dziecko, „znieczula się”, żeby jakoś przetrwać tę sytuację, „zamraża” swoje uczucia, odkłada emocje na bardziej sprzyjający dla niej czas, kiedy poczuje się bezpieczniej. A nam, zewnętrznym obserwatorom, wydaje się, że ona nie przeżywa, że ta strata jej nie obchodzi... I bywa, że w takim momencie wychodzimy do niej z całą naszą serdecznością, a ona nas odtrąca. Potrzeba dużej delikatności i ogromnej mądrości z naszej strony, żeby to przyjąć, zrozumieć, nie odejść zbyt daleko. Bo przyjdzie czas, gdy jej uczucia zostaną „odmrożone” i wtedy będzie nas bardzo potrzebowała.


Kiedy spodziewałam się drugiego dziecka, dużo czasu spędziłam na oddziale patologii ciąży. Byłam świadkiem takiej rozmowy pomiędzy lekarką a młodą kobietą, która właśnie straciła dziecko: – Jak się pani czuje? – Psychicznie bardzo źle. – Jak my wszyscy – warknęła lekarka. – Ja pytam, czy panią coś boli...


Kiedy lekarz zadaje takie pytanie pacjentce, która właśnie straciła dziecko, to oczywiście oczekuje informacji o jej samopoczuciu fizycznym. Te treści go interesują, wie, jak zaradzić tym objawom. Tymczasem świat kobiety po stracie jest jedną wielką emocją i jej myśli, a co za tym idzie odpowiedzi, w żaden sposób nie łączą się z jej ciałem, macicą, krwawieniem i tak dalej. Ona ma potrzebę wyrażenia tego, co przeżywa, opowiedzenia o swoim bólu psychicznym. I tu wyłania się potrzeba profesjonalnej pomocy psychologicznej, obecności na oddziale szpitalnym specjalisty, który najpierw zapyta: „Co pani przeżywa”, a następnie będzie wiedział, co zrobić z odpowiedzią na takie pytanie. Kobieta, która właśnie straciła dziecko, powinna usłyszeć jeszcze jedno ważne pytanie: – Kogo pani potrzebuje? Kto, choć w części, zaradzi niewyobrażalnej samotności, której doświadcza w swoim bólu. Bliskość kochanych osób jest lecząca.


Przez cały czas rozmawiamy o matce, która traci swoje nienarodzone dziecko. A jest jeszcze ojciec. Jak mężczyzna przeżywa żałobę?


Ojciec przeżywa żałobę inaczej niż matka. Ona o wiele wcześniej nawiązuje więź emocjonalną ze swoim dzieckiem, ponieważ to ona nosi je w sobie. I kiedy je traci, odczuwa w sobie dosłownie pustkę. Żałoba kobiety przeżywana jest w emocjach. Ona wyraża uczucia na zewnątrz, płacze, krzyczy, opowiada o tym, co czuje. Żałoba mężczyzny przeżywana jest w działaniu. Dla niego ból związany ze stratą dziecka jest jego wrogiem, a z wrogiem się walczy. Mężczyzna napina mięśnie. Rąbie drzewo, idzie na siłownię, biega. Szuka konkretnych zadań, żeby dać upust temu bólowi. W takich momentach często pojawiają się nieporozumienia pomiędzy małżonkami. Ona siedzi skulona w kącie, po ciemku, i płacze. I chce, żeby on płakał razem z nią. A on tak nie potrafi, bo jego żałoba jest zadaniowa. I jej wydaje się, że on nie przeżywa straty ich dziecka. A on prędzej uderzy pięścią w stół, niż schowa zapłakaną twarz w dłoniach. Rodzice nie muszą przeżywać swej żałoby tak samo, symetrycznie. Żałoba jest procesem i każdy z nich może być na innym etapie. Ale jeśli w odpowiednim momencie tego nie pojmą, nie zaakceptują swojej odmienności w przeżywaniu śmierci ich dziecka, ta strata może doprowadzić do kryzysu w związku. Podczas gdy dobrze przeżyta żałoba, przepracowany przez nich ból, potrafi niezwykle umocnić miłość rodziców zmarłego dziecka do siebie nawzajem.


Renata Kleszcz-Szczyrba, doktor psychologii, psychoterapeuta, nauczyciel akademicki. W swojej pracy naukowej koncentruje się wokół psychologicznych aspektów żałoby, w tym żałoby po przedwczesnej śmierci dziecka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.