Małżeństwo do pionu

Aleksandra Pietryga


publikacja 04.08.2019 00:15

Łatwo nie było. Po trzech minutach ustalania wspólnej wizji... fruuu! Konspekt z hukiem poleciał na drugi koniec pokoju.


Małżeństwo do pionu Jak wygląda przygotowanie kursu dla narzeczonych od kuchni?
 pixabay

Kiedy ks. Jarek Ogrodniczak zaprosił nas do projektu, po jednej czy drugiej głośniejszej „rozmowie” małżeńskiej pomyśleliśmy: „Fajnie, fajnie. Ale czy to na pewno dobry pomysł, żebyśmy akurat MY prowadzili kurs dla narzeczonych?” – opowiadają Ela i Łukasz Przebierałowie z Chorzowa. – Ksiądz Jarek przekonał nas tym, że nie mamy mówić przecież o małżeństwie IDEALNYM, tylko o REALNYM.


Czyli o jakim? Czy latające talerze w domu i poduszki mokre od łez mieszczą się w normie? – A dlaczego nie? – odpowiadają małżonkowie. – Siłą naszej wiarygodności nie są perfekcyjnie dobrane charaktery, ale wierność Bogu i nauce Kościoła. Wizja, którą przedstawiamy narzeczonym, jest oparta w całości na Panu Bogu. Do niej się dojrzewa przez całe małżeństwo. Mówiąc o tym, że ten sakrament to Boży pomysł, sami konfrontujemy się z tymi treściami, robimy rachunek sumienia, czy tak rzeczywiście żyjemy.


Parytety obowiązują


Projekt „Przed nami małżeństwo” od kilku lat cieszy się wielką popularnością wśród par przygotowujących się do małżeństwa. O kulisach jego powstania, o realizacji poszczególnych kursów i o (w większości) zadowolonych odbiorcach pisaliśmy wielokrotnie. Kto jednak zdaje sobie sprawę, że za projektem stoi sztab ludzi, że każdorazowe przygotowanie kursu kosztuje sporo czasu i energii? I choć prowadzący przekonują, że jest to dla nich prawdziwa przygoda, przyznają się też do pewnego trudu, który się z nią wiąże.
 Jak wygląda przygotowanie do takiego weekendu od kuchni?


– Na nas spoczywa sporządzenie własnego konspektu na bazie już opracowanych materiałów – opowiadają Beata i Piotr Warotowie, małżeństwo prowadzące kurs w Chorzowie. – Nasze wypowiedzi muszą być dopracowane. Musi to być zrobione naprawdę na najwyższym poziomie.
 Górna półka zakłada poświęcenie czasu. Przygotowanie od strony merytorycznej zajmuje średnio tydzień. Istotą jest prowadzenie kursu w parach małżeńskich. I mąż, i żona muszą mieć tu swój wkład. Po równo. – To była prawdziwa szkoła dla naszego małżeństwa i dla mojego ego – śmieje się Ela Przebierała. – Jestem psychologiem, proponowana metoda nie jest mi więc obca, bo w taki sposób pracuję na co dzień. Ale mam też dominujący temperament i wydawało mi się, że sama przygotowałabym te zajęcia szybciej, lepiej. Ba, początkowo myślałam, że nawet mówienie do narzeczonych bez drugiej osoby poszłoby mi sprawniej. Złościł mnie inżyniersko-politechniczny styl Łukasza, choć tak naprawdę ten jego konkret niesamowicie wzmacnia wspólne prelekcje.


Ela to wulkan energii. Otwarta, ekspresywna, zadbana. Kiedyś na kursie zebrała się specyficzna grupa – trzy czwarte uczestników było po studiach technicznych. Ścisłe, rzeczowe umysły. – Z pewną podejrzliwością podchodzili do moich sposobów komunikacji – śmieje się Ela. – Rzeczywiście, gdyby obok mnie nie było mojego męża, który na wstępie zapunktował szansą porozumienia, poniosłabym sromotną porażkę.


Mój drogi, już wystarczy


Beata i Piotr Warotowie mieszkają w Chorzowie. Są rodzicami Mateusza, Filipa i Franka. Piotr pracuje jako ekspert chemii w laboratorium badawczym w Katowicach. Beata, z wykształcenia prawnik, wspomina, jak znaleźli się wśród prowadzących kursy. – Pewnego dnia Piotr stwierdził, że dobrze byłoby zająć się formacją młodszych ministrantów w parafii – opowiada. – Mówię: „Mój drogi, jesteśmy zaangażowani w wiele spraw, pracujemy zawodowo, mamy trzech synów. Może już wystarczy?”. Mąż po przeanalizowaniu mojego zdania przyznał mi rację. 
Nie minął miesiąc i zadzwonił ks. Jarek z propozycją włączenia się małżonków w projekt PNM. Beata się zapaliła, ale po niedawnej rozmowie z mężem nie bardzo wiedziała, jak mu o tym powiedzieć. Przez tydzień się modliła i w końcu zdecydowała na rozmowę. – Koronnym argumentem, jaki miałam w zanadrzu, była opcja robienia czegoś wspólnie – mówi. – Oczywiście Piotr tych ministrantów mi wypomniał... – Przypomniał – precyzuje mąż. – A wizja tego, że to będzie taki wspólny, małżeński projekt, bardzo mi odpowiadała.


Choć praca z różnymi grupami nie jest obca ani Beacie, ani Piotrowi, do tej pory wykonywali ją raczej oddzielnie. Teraz trzeba było porzucić indywidualizm na rzecz realizowania jedności małżeńskiej w praktyce. Najtrudniejszy był początek. – Po trzech minutach przygotowywania wstępnej konferencji konspekt z impetem poleciał do kąta – śmieją się Warotowie. – A my musieliśmy odpocząć dwa dni, zanim zabraliśmy się do tego na nowo.


Przez zaciśnięte zęby


Narzeczeni, którzy uczestniczą w kursach, często zachęcają potem do nich swoich znajomych. Sposobem poczty pantoflowej szerzy się w diecezji renoma PNM. Ale prowadzący przyznają, że sami czerpią z tego czasu. – Mogę śmiało powiedzieć, że to są dla nas małżeńskie rekolekcje – potwierdza Beata. 
– Modlimy się, przygotowując konspekt, te treści w nas rezonują, stawiają do pionu nasze małżeństwo. – Musieliśmy pewne tematy sami przedyskutować i uporządkować we własnym życiu – dodaje Piotr.


– Początkowo nie widzieliśmy siebie razem prowadzących zajęcia dla narzeczonych – przyznaje wielu instruktorów. – Teraz cieszymy się, że możemy dzielić się naszą codziennością, tym, jak rozmawiamy, jak uczymy się słuchać siebie nawzajem, jak się kłócimy i jak się modlimy. A i sami uczymy się wiele od narzeczonych, jeszcze pełnych entuzjazmu i tak zapatrzonych w siebie...


Ela Przebierała opowiada, że kiedy narzeczeni wykonują jakieś zadania w parze (większość zajęć ma charakter warsztatowy), oni z mężem też przyłączają się do ćwiczeń. – Myślę, że część z ćwiczeń jest łatwiejsza do przeżycia na etapie narzeczeństwa niż po latach małżeństwa – uśmiecha się. – Czasem te zadania związane z komplementowaniem drugiej osoby my wykonujemy trochę przez zaciśnięte zęby, a w tym czasie narzeczeni patrzą sobie w oczy, trwając w permanentnej afirmacji. To jednak sprowadza właśnie nas do miejsca, w którym trzeba coś odkurzyć w naszej miłości, popatrzeć na siebie i na nowo się w sobie zakochać.