Wzrost: pół kilometra rocznie

Przemysław Kucharczak

publikacja 05.12.2012 16:30

Ratują akta, przechowują je i udostępniają w Katowicach od 80 lat.

Wzrost: pół kilometra rocznie 20 km akt leży w dawnym garażu dla czołgów - w magazynie w Katowicach-Józefowcu Przemysław Kucharczak/GN

Tych akt jest tu aż 20 kilometrów. Leżą w dawnym garażu dla czołgów w Katowicach-Józefowcu. Gdyby je ułożyć grzbietami, jak książki na półce, sięgnęłyby z Katowic do Zabrza.

Archiwum Państwowe w Katowicach, które właśnie obchodzi 80-lecie. Najstarszy przechowywany w nim dokument pochodzi z 1287 roku (został wydany w Rybniku przez księcia Mieszka i dotyczy Mikołowa).

– W zbiorach innych instytucji, np. w muzeów, nie ma takiej ciągłości, jak w naszych. Przechowujemy np. akta miasta Gliwice od XIII wieku do współczesności – mówi dr Piotr Greiner, dyrektor Archiwum Państwowego w Katowicach.

– Z naszego archiwum może skorzystać każdy obywatel – dodaje wicedyrektor Sławomira Krupa. – Wyjątkowość archiwum w Katowicach w skali kraju polega na tym, że są to akta w językach polskim, niemieckim, rosyjskim, czeskim, po łacinie... Czasami się zdarza, że w naszej czytelni ktoś pyta ze zdziwieniem: „A to nie jest wszystko przetłumaczone?” – śmieje się.

Ten zbiór bardzo szybko rośnie. Ostatnio o około pół kilometra rocznie. Akta przekazują tutaj obowiązkowo urzędy państwowe i samorządowe. Czasem coś się odnajdzie w spektakularny sposób, jak parę lat temu w sądzie w Gliwicach.

Robotnicy za bardzo się tam rozpędzili w czasie remontu i uderzyli w ścianę, wybijając w niej dziurę. Za nią zobaczyli pomieszczenie z zamurowanymi dokumentami. Sąd powiadomił archiwistów. – Byłam najmniejsza, więc to ja wcisnęłam się do środka – wspomina Sławomira Krupa, dziś wicedyrektor.

Zobaczyła tam ok. 300 metrów akt gruntowych z lat 50. XX wieku. Przejęło je archiwum. Dlaczego zostały zamurowane? Być może nie ma w tym żadnej tajemnicy, a sąd przed 60 laty po prostu nie bardzo wiedział, co z tymi dokumentami zrobić.

W Archiwum są też filmy, nagrania dźwiękowe, fotografie. Pracownicy oprowadzili nas po Archiwum. Byliśmy nie tylko w ogromnym magazynie, ale też w jednej z sześciu w kraju pracowni masowego odkwaszania papieru.

– Każdy pewnie ma w domu jakąś książkę z lat 70. zeszłego wieku, w której kartki się łamią. Ten papier ulega samodestrukcji, może rozsypać się w pył leżąc na półce – Katarzyna Kwaśniewicz, kierownik oddziału konserwacji i zabezpieczania zasobu, pokazuje pożółkłe i połamane kartki, wyglądające jak pocięte nożyczkami. – Dzieje się tak od czasu, kiedy papier czerpany zastąpiono masowo produkowanym kwaśnym papierem ze ścieru drzewnego. Najgorszy jest ścier z drzew iglastych – zdradza.

By uratować te dokumenty, w katowickim Archiwum Państwowym dokumenty z XIX i XX wieku są po kolei wsadzane do maszyny, w której przechodzą kąpiel w płynie odkwaszającym. Po wysuszeniu mają już znacznie wyższe pH i mogą wytrzymać jeszcze jakieś 300 lat. Archiwiści od razu je także skanują, żeby były dostępne cyfrowo.

Szczególnie cenne, rozlatujące się dokumenty, konserwatorzy wzmacniają klejem i bibułką japońską, czyli przezroczystym papierem o bardzo cienkich włóknach. Uzupełniają też ubytki masą papierową. Ratują nawet zabytkowe oprawy tych dokumentów, a jeśli to niemożliwe, oprawiają je w skóry podobne do oryginalnych.

– Akta trzeba przechowywać w odpowiednich warunkach. Najgorsze jest trzymanie ich w foliowych workach, bo wilgoć nie odparowuje i pojawia się grzyb. W czasie nocy muzeów pytałam naszych gości, jak przechowują cenne dokumenty po dziadkach. Prawie wszyscy trzymają je w foliowych koszulkach. To wygodne, ale bardzo szkodliwe. Radzę czytelnikom, żeby po przeczytaniu tego tekstu natychmiast rodzinne archiwalia z tej folii wyjęli – mówi Katarzyna Kwaśniewicz.

Więcej - w "papierowym" Gościu Niedzielnym na 9 grudnia.